Przejdź do głównej treści Przejdź do wyszukiwarki

Kol. kmdr dr Józef Krej odszedł na wieczną wachtę

Utworzono dnia 21.08.2023
Czcionka:

Ten tekst został opublikowany w pierwszym numerze Biuletynu Informacyjno-Hitorycznego MARINUS. Zamieszczamy go tutaj, ponieważ ów Biuletyn nie dotarł do wszystkich członków naszego Koła.

Józef Krej
Reminiscencje byłego czasu
Należę do nielicznej grupy oficerów Marynarki Wojennej „która przeszła tak urozmaicony szlak bojowy”.
Proszę wybaczyć, że zanim przejdę do udowodnienia tak dalece śmiałej tezy, kilka słów o latach, które poprzedziły 46-letnią służbę i pracę peda-gogiczną: rok pracy w szkole podstawowej w Sieradzu, 40 lat służby i kształcenia mło-dych adeptów w Marynarce Wojennej (w CSMW, OSMW, na okrętach, w WSMW i AMW) oraz dodatkowe 5 lat służby na okrętach.
Urodziłem się w Belgii. Przed II wojną światową mieszkałem z rodzicami w Sieradzu. W czasie wojny, jak każde dziecko, rwałem i zbierałem trawę dla królików, pasłem kozę oraz zbierałem po żniwach kłosy zbóż na chleb i kartofle po wykopkach. Pracowałem również w firmie rozbiórkowej, a pod koniec wojny w 1944 roku kopałem okopy i w miarę możliwości uczyłem się czytać i liczyć. Po wojnie, w latach 1945-1947 ukończyłem szkołę podstawową. Dzieciństwo i wczesna młodość były dla mnie trudną szkołą uczenia się samodzielności, zaradności, wyrzeczeń, odpowiedzialności oraz przewidywania następstw własnego zachowania. W 1947 roku zostałem przyjęty do Liceum Pedagogicznego w Zduńskiej Woli i tam miałem możliwość utrwalania umiejętności współżycia w kolektywie, czynnego udziału w ruchu harcerskim, młodzieżowym i samorządzie szkolnym, któremu nawet miałem przyjemność przewodniczyć. Stypendium, udzielanie korepetycji, a także praca na koloniach letnich zapewniły mi pełną samodzielność finansową w czasie nauki. Po ukończeniu liceum pedagogicznego, w wieku 21 lat podjąłem pracę pedago-giczną w Szkole Podstawowej w Sieradzu. Jednocześnie nauczałem w Komendzie Powiatowej MO milicjantów nieposiadających wykształcenia podstawowego. Rozwijałem działalność w Towarzystwie Wiedzy Powszechnej i w drużynie harcerskiej. W 1951 roku na konferencji powiatowej ZNP zostałem wybrany w skład jego zarządu.
Od listopada 1952 roku rozpocząłem służbę w Marynarce Wojennej, która stała się dla mnie nowym, nieznanym, z dala od bliskich miejsc etapem życia. Już początkowy okres służby zasadniczej w Kadrze, a następnie Szkole Specjalistów Morskich dostarczył wiele sytuacji i możliwości do zweryfikowania nabytych we wcześniejszych etapach życia cech psychofizycznych z rzeczywistością, która w tamtych latach bywała także okrutna (m. in. stosowane przez tzw. instruktorów metody wychowawcze z pogranicza pruskiej dyscypliny). W miarę upływu czasu, uzyskiwane sukcesy w nauce specjalności radiotelegrafisty (wszystkie oceny bardzo dobre z młodszego i starszego kursu specjalistycznego), dodatkowa praca w radiowęźle szkoły, działalność społeczna w środowisku marynarzy (ruch przodownictwa) rekompensowały mi nieciekawe doznania pierwszych dni i tygodni służby wojskowej. Mój sposób pojmowania obowiązków żołnierskich, wyniki szkolenia i działalność społeczna zostały na tyle dostrzeżone przez przełożonych, że w 10. rocznicę bitwy pod Lenino zostałem w nagrodę skierowany do Pałacu Rady Ministrów w Warszawie na uroczystości święta ludowego Wojska Polskiego. W latach 1957-1959 kontynuowałem naukę w Wyższej Szkole Marynarki Wojen-nej (o programie Oficerskiej Szkoły Marynarki Wojennej). Były to lata bardzo istotne dla kształtowania osobowości oficera morskiego. Miałem okazje poznać wielu wykładowców, między innymi Ireneusza Grajewskiego, Władysława Grządkowskiego, Macieja Morysia, Mariana Furtaka, Ryszarda Kostrzewskiego, Eugeniusza Stegienkę i Stanisława Szajnę, którzy mieli na mnie duży wpływ, jako wykładowcy a w przyszłości serdeczni znajomi i przyjaciele. Często w późniejszych latach realizowaliśmy wspólnie zadania na okrętach, w WSMW oraz AMW. Istotnym elementem programu nauczania w OSMW były praktyki okrętowe. W tym czasie odbyłem dwa rejsy zagraniczne - pierwszy do Portsmouth, drugi na Morze Śródziemne i Czarne do Warny, Sewastopola i Constancy. Trudne warunki hydrometeorologiczne mobilizowały mnie do pokonywania napięć psychofizycznych i wzmożenia jeszcze większego wysiłku do realizacji rozlicznych ćwiczeń i wacht na okręcie. Warunki na ORP „Gryf” były iście spartańskie. Na dwumiesięczny rejs jego ładownie i dolne pokłady zostały zapełnione węglem. W miarę upływu czasu rejsu węgiel ten systematycznie znikał w lukach kotłowni okrętowej. Praktyki na ORP „Gryf” były doskonałą szkołą praktycznego opanowania tajni-ków locji, astronomii, wiedzy okrętowej, komunikowania się semaforem a także pozna-wania portów. W Portsmouth był czas na zwiedzenie słynnego okrętu flagowego admi-rała Horatio Nelsona „Victory”, a w Londynie muzeum Greenwich. Dopełnieniem interesującego pobytu było zaproszenie przez oficera Marynarki Wojennej Wielkiej Brytanii do swego domu rodzinnego wykładowcy WSMW por. mar. Zbigniewa Szczepanka i mnie. Z kolei, wejście do Sewastopola, Constancy i Warny to, oprócz licznych spotkań z oficerami tamtych flot, mieliśmy możliwość zwiedzenia obiektów historycznych takich jak Mauzoleum Władysława Warneńczyka czy terenów walk marynarzy radzieckich z wojskami hitlerowskimi na Krymie. Miłe spotkania w Constancy zakończyły się do-starczeniem przez stronę rumuńską na pokład okrętu dużej ilości cebuli i czosnku, aby w drodze powrotnej do Gdyni załoga okrętu nie zachorowała na szkorbut. Trudów opi-sywanego rejsu na Morze Czarne nie wytrzymał znany marynista z Sopotu oraz przed-stawicielka wojskowej rozgłośni radiowej z Warszawy, zwana przez załogę i zaokręto-wanych, ze względu na aparycję „Sorają”. Z marynistą od Morza Śródziemnego było sporo kłopotów. W wyniku wysokiej temperatury powietrza w komorach amunicyjnych, w których znajdowały się pociski do oddania salutów honorowych na redach wymienionych portów, opisywany gość zwrócił się do dowódcy rejsu, którym był komendant WSMW kmdr Stanisław Leszczyński, aby amunicję wyrzucić za burtę. Gdy prośba jego nie została spełniona, pozostałą część rejsu spędził na rufie. Z Constancy wrócił do kraju drogą lądową. Byliśmy niezmiernie zdumieni gdy dobiliśmy do portu w Gdyni, a owy Pan witał nas z bukietem kwiatów. Trudy tych rejsów, możliwość skonfrontowania wiedzy teoretycznej z praktycz-ną, zapoznanie się z historią portów, bezpośrednie zetknięcie z warunkami hydrogra-ficznymi, kształtowana odporność psychofizyczna w warunkach sztormowych były istotnymi elementami przemyśleń i utrwalania decyzji o słuszności umiejscowienia się w środowisku Marynarki Wojennej. Jednocześnie nabyta wiedza i umiejętności dydak-tyczno-wychowawcze motywowały mnie do pozostania w grupie oficerów wychowaw-czych. Na zakończenie OSMW, po otrzymaniu dyplomu technika nawigatora oraz nagro-dę od dowódcy MW, jeden z decydentów zapytał mnie czy nie chciałbym przejść do grupy oficerów dowódców. Z propozycji nie skorzystałem. Chciałem połączyć wiedzę nawigatora, ogólnookrętową a także ogólnowojskową z wiedzą pedagogiczną i społeczną, aby w środowisku okrętów Marynarki Wojennej realizować efektywnie zadania ujęte w programach szkolenia i zapewnić kadrze oraz marynarzom osobisty rozwój w ramach załóg okrętów. Idea tworzenia właściwej, marynarskiej atmosfery, motywowania do solidnego wypełniania obowiązków wynikających ze stanowiska bojowego i dowodzącego, stały się od ukończenia OSMW dewizą postępowania, która przyświecała mi przez dziesięć lat służby na okrętach Marynarki Wojennej. Mogłem zaliczać się do szczęściarzy, bowiem od 1959 roku do 1972 roku z prze-rwą, a następnie w kolejnych latach, w WSMW i AMW na praktykach okrętowych pod-chorążych, na okrętach bojowych i szkolnych, w sytuacjach normalnych i trudnych, mo-głem zaszczepiać te wartości, które w sobie kształtowałem w czasie trudnego dzieciń-stwa i młodości, nabywałem i utrwalałem w pracy pedagogicznej w środowisku cywil-nym oraz w środowisku Marynarki Wojennej. Podjęcie obowiązków na okręcie hydrograficznym „Bałtyk”, który był okrętem często przebywającym na morzu, niejednokrotnie w bardzo trudnych rejsach hydrograficznych i nawigacyjnych było prawdziwą szkołą kształtowania charakterów. Szczególnie duże kłopoty mieli nowo zaokrętowani, nie tylko młodzi marynarze. Rejs na Spitsbergen z wejściem do portu norweskiego Tromso i przejście w potężnym sztormie przez Morze Barentsa, czy rejs nawigacyjny późną jesienią 1960 od wyjścia z Gdyni do portu niemieckiego Wismar, następnie przejście przez Duży Bełt i Kattegat, zakończony na Skagerraku u przylądka Hanstholm odbywały się w bardzo trudnych warunkach hydrometeorologicznych. Uczestniczący oficer z Głównego Kwatermistrzostwa WP, odbywając rejs na Morze Północne, przeważnie w pozycji leżącej w mojej kabinie okrętowej, na kolacji przed wejściem do Gdyni poinformował dowództwo okrętu, że wystąpi do swoich przełożonych z wnioskiem, aby załogom okrętów znajdujących się w trudnych warunkach pływania przydzielać porcje suchych ciasteczek. Na odpowiedź długo nie czekał. Podczas kolacji dowódca działu nawigacyjnego, ppor. mar. Jan Kozielski zachęcił starszego oficera z kwatermistrzostwa do spowodowania przydzielania załogom okrętów na trudne warunki pływania kotletów schabowych jak pół klapy od sedesu. W tym rejsie, między innymi, uczestniczył kpt. mar. Leonard Ratajczak z okrętów podwodnych, z którym przez cały rejs pełniłem wachtę morską. Wspaniały marynarz i nawigator. Przez lata pozostaliśmy w koleżeńskich kontaktach. Moje wspomnienia z OH "Bałtyk" łączą się z dowódcą okrętu Januszem Rutkowskim, jego następcą Zbigniewem Tychotą, Tymoteuszem Łatkowskim, Romanem Firlejem, Krystianem Norwiszem, Januszem Humerem, Zdzisławem Jaszewskim i wcześniej wymienionym Janem Kozielskim. Każdy z nich mógłby stanowić oddzielny temat wspomnień. Jan Kozielski czy Krystian Norwisz w następnych latach byli już kapitanami żeglugi wielkiej. Stanowili zgrany zespól oficerów, wykonujący zadania w każdych warunkach atmosferycznych. Okręt szkolny „Gryf” stał się kolejnym miejscem służby i pracy. W 1962 roku wszedłem na pokład okrętu do środowiska sobie znanego. Większość kadry okrętu na czele z dowódcą, kmdr ppor. Ryszardem Kostrzewskim, także dane o okręcie, jego moż-liwościach pływania poznałem w czasie praktyk okrętowych. Liczna grupa marynarzy oraz kilku oficerów i podoficerów byli dla mnie nowymi postaciami na okręcie. Do tych osób należało dotrzeć, przyjrzeć się ich pracy, stopniowi wyszkolenia, zdyscyplinowania oraz zorientować, czy nie występują różnice interesów w poszczególnych grupach ma-rynarzy. Jednocześnie trzeba było włączyć się w przygotowanie okrętu i załogi do rejsu do Leningradu, z liczną grupą kadry oficerskiej, także orkiestrą MW, z zespołem pieśni i tańca MW ,,Flotylla” na czele z zastępcą dowódcy MW, kontradmirałem Gereonem Grze-nią Romanowskim. Do wyżej wymienionych zadań należało jeszcze dodać organizację kilku spotkań z marynarzami, aby zapoznać ich z historią portu i miasta Leningrad, jego obiektami kultury materialnej oraz zachęcić do odpowiedniego przyjęcia licznej grupy zaokrętowanych na czas rejsu, a także osobistego przykładnego zachowania w porcie zagranicznym. Zgodna współpraca kadry na czele z dowódcą okrętu i zaangażowanie marynarzy przyniosły wymierne zadowolenie z wykonanego zadania. Nie ujawniłem do tej pory niespodziewanego skierowania mnie z OH „Bałtyk” na ORP „Gryf”. Odpowiednio wcześniej, okręt szkolny realizował program praktyki z pod-chorążymi, z wejściem do portów Murmańsk i Narwik. W tym ostatnim niektórzy ofice-rowie dokonali zakupów w sklepie wolnocłowym na skalę, którą władze celne portu gdyńskiego zakwestionowały. Jeden z oficerów pełniących obowiązki na okręcie został przeniesiony poza okręt na inne stanowisko. Luka kadrowa na ORP „Gryf” została zapełniona moją osobą. Z pracy na OH „Bałtyk” byłem bardzo zadowolony, bo miałem okazję łączyć pracę szkoleniowo-wychowawczą z pełnieniem funkcji oficera wachtowego. Dodatkowo podjąłem studia zaoczne w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Sopocie. Wejście w nowe środowisko skomplikowało mi na pewien okres życie. Po rejsie do Leningradu kończył się okres intensywnego szkolenia. Wchodziliśmy w kolejny rok szkolenia, ale i niespodzianek. Na okręcie służyło trzech oficerów Ryszardów. Trzeciego kwietnia obchodziliśmy ich imieniny. Ponieważ Ryszardem był także dowódca okrętu, oficerowie zwrócili się do mnie, by przy kolacji uczcić solenizantów toastem. Po kolacji wszyscy, którzy nie musieli przebywać na okręcie, udali się do swoich domów. Niestety, kilku oficerów udało się do kasyna na Oksywie i dalej ucztowało. Z kasyna zamiast udać się do rodzin wrócili na okręt. Jednym z nich był oficer, kilka ty-godni wcześniej wyznaczony na dowódcę działu V. Wchodząc na okręt nie trafił na trap i wpadł do wody między burtę, a molo i się utopił. Następnego dnia na okręt przybył dowódca MW, wiceadmirał Zdzisław Studziński i rozpoczął ze mną i dowódcą okrętu rozmowę w dość ostrym tonie. Stwierdził, że na okrętach alkoholu pić nie wolno. Na wypowiedź z mojej strony, że na ORP „Gryf” było wiele oficjalnych i mniej oficjalnych okazji na których podawano alkohol, doszło do wymiany zdań, które zakończyły się stwierdzeniem dowódcy MW, że będziemy z dowódcą okrętu ukarani. Rozkaz dowódcy MW o tym wydarzeniu i sprawcach został rozpowszechniony na okrętach MW. Ukaranie nas zostało zlecone komendantowi WSMW, kmdr. Kazimierzowi Podruckiemu. Przypadek zrządził, że do ukarania nie doszło. Otóż, ORP „Gryf” otrzymał zadanie wykonania z grupą generałów i wysokiej rangi oficerów, na czele z wiceministrem Obrony Narodowej Głównym Inspektorem Szkolenia gen. broni Jerzym Duszyńskim rejsu przez Kanał Kiloński. Na tydzień przed opuszczeniem Gdyni, pod burtę okrętu podjechała furgonetka z kwatermistrzostwa WSMW z zaopatrzeniem, w tym także określoną ilością alkoholu. Ponieważ byliśmy pod wrażeniem rozkazu dowódcy MW, nie zezwoliliśmy z kmdr. Ryszardem Kostrzewskim na wniesienie alkoholu na okręt. Po kilku dniach zadzwonił komendant WSMW, który miał nas ukarać i gdy dowiedział się od nas, dlaczego tak postąpiliśmy odwołał ukaranie. To był jedyny przypadek w mojej 35- letniej służbie wojskowej, że miałem być ukarany. Zdziwiony byłem po przejściu Kanału Kilońskiego otrzymanym wyróżnieniem, a była to nagroda rzeczowa. Kolejne rejsy z podchorążymi w 1963 roku, częste pobyty na redzie spowodo-wały zaniedbania w studiach. Pierwszy rok zaliczyłem, na drugim powstały duże opóź-nienia. Przełożeni zasugerowali studia stacjonarne. We wrześniu w wyniku zdania eg-zaminu wstępnego zostałem przyjęty na pierwszy rok studiów pedagogicznych do WAP w Warszawie. Czteroletnie studia zaowocowały pracą magisterską, napisaną u profeso-ra Wiktora Szczerby na temat zadań i możliwości wychowawczych podoficerów zawo-dowych na okrętach MW. W 1967 ponownie znalazłem się na okrętach, tym razem na ORP „Wicher”. Duży okręt, liczna załoga, zarysowana perspektywa kilku rejsów zagranicznych gwarantowa-ły, jeżeli podołam obowiązkom, znajdę akceptację przełożonych i wsparcie ze strony załogi osobistą satysfakcję. Pierwsze dni i tygodnie były mozolną pracą nad poznawa-niem danych taktyczno-technicznych okrętu. Należało przejść przez 18 przedziałów okrętowych od forpiku przez komorę łańcuchową, zbiorniki ropy (36 zbiorników), 7 komór amunicyjnych, centralę artyleryjsko-torpedową, pomieszczenia sterowego, 4 kotłowni, 2 maszynowni do pomieszczenia bomb głębinowych i aparatów dymotwór-czych. Zapoznać się i utrwalić parametry wyporności, zanurzenia, wysokości od burty do stępki, uzbrojenia artyleryjskiego (2 wież artylerii głównego kalibru 130 mm, jednej wieży przeciwlotniczej 85 mm dalekiego zasięgu, 7 automatycznych dział plot kalibru 37mm małego zasięgu), torped, min i bomb głębinowych, ilości paliwa i jej zużycia, tur-bin, systemu pożarowego wody, systemu pożarowego CO. Zapoznać się ze stanowiska-mi dowodzenia okrętem, działami okrętowymi, grupami stanowisk bojowych i stanowi-skami bojowymi. Zapoznać się z warunkami bytowania kadry i marynarzy, poziomem wyszkolenia w poszczególnych działach okrętowych - oto niektóre tematy do gruntownego opanowania przez nowo przybyłego oficera na okręt. To nie wszystkie zagadnienia do uwzględnienia w służbie na tak dużym okręcie. Gdy do tych zadań dodamy zbliżające się rejsy do Rostocku, a następnie do Edynburga i Rotterdamu to niezbędne okazały się odporność psychofizyczna, optymizm, nie poddawanie się trudnościom oraz liczenie na pomoc ze strony dowódcy okrętu kmdr. ppor. Tadeusza Moskwy, zdo kpt. mar. Edmunda Chełchowskiego i pozostałych dowódców działów okrętowych. Oprócz czysto technicznych zagadnień do opanowania zaistniała potrzeba szyb-kiego, dość szczegółowego zapoznania się z kadrą okrętową i marynarzami służby za-sadniczej. Częste spotkania z marynarzami służyły do zapoznawania ich z krajami do których z oficjalnymi wizytami będziemy zdążać, programem pobytu w portach oraz spotkań z Polakami, mieszkającymi w Edynburgu i na terenie Holandii. Rejsy zagraniczne stanowiły istotny element realizacji rocznego planu szko-lenia, choć nie najważniejszy. Zdecydowanie ważniejsza była realizacja programów szkolenia bojowego, kończąca się komisyjnym ich odbiorem. Każdy dzień od godzi-ny 06.00 do 22.00 wypełniony był licznymi przedsięwzięciami, wynikającymi z pro-gramów szkolenia specjalistycznego w poszczególnych działach okrętowych, szkole-nia bojowego, ogólnowojskowego, fizycznego i politycznego. Istotnymi segmentami szkolenia politycznego były wychowanie patriotyczne, obywatelskie, ogólne, morskie (savoir-vivre). Dużą rolę odgrywała praca kulturalno-oświatowa, spotkania z ciekawymi ludźmi, wyjścia do kin i teatrów, a także do klubu marynarskiego. Istotną rolę miałem do spełnienia w środowisku marynarzy trzeciego rocznika, kończących zasadniczą służbę wojskową. Zachęta do solidnego wykonywania obowiązków do końca służby na okręcie i przejścia do środowiska cywilnego, ale jednocześnie udzielanie pomocy w zatrudnieniu na statkach handlowych, krótkoterminowych urlopów do załatwienia spraw osobistych, a nawet kierowanie do szkół dla pracujących na terenie Gdyni, odpowiednio wcześniej przed odejściem do rezerwy. Systematycznie prowadzone rozmowy i orientowanie się w problemach najstarszego rocznika marynarzy i udzielana im na bieżąco pomoc stanowiły najlepszą formę ich mobilizacji do wzorowego wypełnienia, do końca zasadniczej służby wojskowej. Przykładem niech będzie opieka nad matem Mikołajem Kościukiem, który chciał pozostać w służbie zawodowej w korpusie oficerów Marynarki Wojennej. Kłopot polegał na tym, że nie miał średniego wykształcenia. Opisywany marynarz, po przeprowadzonej z nim rozmowie, wysondowaniu opinii u jego bezpośrednich przełożonych, w trzecim roku służby rozpoczął uzupełnianie średniego wykształcenia i pozostał na okręcie jako podoficer zawodowy. Gdy ukończył szkołę średnią umożliwiono mu zdawanie egzaminu do WSMW; ukończył studia i objął obowiązki na ORP ,,Warszawa”. Bardzo dobry marynarz, podoficer i oficer. Wielka szkoda, że tak szybko odszedł na wieczną wachtę. Kolejne rejsy, którymi dowodził kontradmirał Henryk Pietraszkiewicz wiodły do Sztokholmu i Helsinek. Pierwszy z nich w towarzystwie okrętu podwodnego ORP ,,Sęp’’, drugi z trałowcami. W Sztokholmie załogi okrętów przeżyły prawdziwą szkołę patriotycznego wy-chowania. Ten odruch wzruszenia spowodowali polscy marynarze z ORP ,,Sęp”, który był internowany w Szwecji w czasie II Wojny Światowej. Okręt po wojnie powrócił do Gdyni, część załogi pozostała w Szwecji. Pozakładali tam rodziny, a że czuli się Polakami dali temu wyraz przyprowadzając na nabrzeże swoje dzieci i w ich obecności wchodzili na pokład swojego okrętu, podchodzili do biało-czerwonej bandery, klękali i całując jej romb oddawali hołd ojczystemu krajowi. Admirał Henryk Pietraszkiewicz dowodził również udanym rejsem do Helsinek. W jak doskonałym był nastroju, świadczy, że kiedy rzuciliśmy cumy i jeszcze w pełni nie wyszliśmy z portu, gdy w sobie tylko znanym stylu, wbiegł na pomost bojowy okrętu, chwycił mikrofon i wyraził serdeczne podziękowanie załodze okrętu. W 1969 roku trzeba było pożegnać się z ORP ,,Wicher” i jego załogą. Nie pomógł mój opór, próba przekonania i pytania, czy są jakiekolwiek zastrzeżenia do mojej pracy. Przełożeni, aby mnie zmiękczyć, zaoferowali wyższe stanowisko w Świnoujściu. W tej sytuacji doszliśmy szybko do porozumienia i rozpocząłem służbę na małych okrętach rakietowych, wówczas okrętach nowej generacji. Osiem okrętów, na każdym załoga z dowódcą, a wszystko to spięte dowództwem jednostki i sztabem. Dowódcą był kmdr por. Kazimierz Nowy, a po roku został nim kmdr ppor. Marian Zborowski. Po raz pierwszy nie miałem własnej kabiny na okręcie. Po raz czwarty zostałem zmuszony do gruntownego zapoznania się z danymi taktyczno-technicznymi i bojowymi okrętów. Nowe środowisko, rozczłonkowana kadra i marynarze na ośmiu okrętach zmuszały wręcz do zastosowania nowych form oddziaływania wychowawczego, udzie-lania dowódcom pomocy metodycznej i kontaktowania się z kadrą i marynarzami. Dużo miejsca należałoby zająć, aby w tym miejscu większość z nich zaprezentować. Opiszę jedynie dwa przykłady. Pierwszym bardzo istotnym zadaniem do rozwiązania było przyjęcie nowego rocznika marynarzy na okręty. Po wstępnej ogólnej informacji o nowym środowisku służby prowadziłem z każdym nowo skierowanym marynarzem indywidualną rozmo-wę na temat środowiska, z którego się wywodził, stopnia wiedzy ogólnej, czy wcześniej zaczął pracować, zainteresowań, przebiegu służby w CSSM, stopnia opanowania specjalności, ewentualnej karalności, stanu zdrowia fizycznego i odporności psychicznej oraz rodzących się obaw co do służby na okręcie i na morzu. W wyniku tak przeprowadzonych rozmów trzeba było podejmować decyzję o przeniesieniu niektórych do jednostki nabrzeżnej. Były także przypadki nieprawidłowej kwalifikacji zdrowotnej, co powodowało następstwo w postaci skierowania na badania do szpitala Marynarki Wojennej i obniżenia kategorii zdrowia. Z wynikami tak przeprowadzonych rozmów informo-wani byli dowódcy okrętów, aby razem z kadrą okrętową wzmogli obserwację maryna-rzy mających problemy z przystosowaniem się do środowiska społecznego i fizycznego okrętów i możliwości wystąpienia określonych trudności. Drugim istotnym zagadnieniem, wcześniej opisanym, była kwestia większego za-interesowania kadry postawą w służbie marynarzy trzeciego rocznika i uczulenia na ich potrzeby w ostatnich miesiącach pełnienia obowiązków na okrętach. Na spotkaniu z całą grupą marynarzy trzeciego rocznika, na kilka miesięcy przed ich odejściem do cywila, sondowałem opinię o potrzebach osobistych, które by chcieli realizować w ostatnich dniach służby, zainteresowania i możliwości podjęcia pracy na statkach handlowych, udania się do miejscowości z których się wywodzą w celu załatwienia bądź pełniejszego zorientowania się co do podjęcia pracy. Kolejnym tematem spotkań było zagadnienie pełnego zaangażowania, porządku, dyscypliny i osobistego przykładu dla marynarzy młodszych roczników. Prosiłem o udzielenie przez nich odpowiedzi na pytanie: czy chcą być do ostatnich dni służby na okręcie wzorem dla młodszych marynarzy, czy odwrotnie - niespecjalnie już im zależy na opinii, wedle zasady byle dotrzeć. Wreszcie, finałem takich spotkań były podjęte zobowiązania, tak jednej jak i drugiej strony. Ze strony dowództwa jednostki i dowódców okrętów będzie udzielana maksymalna pomoc w zakresie potrzeb osobistych marynarzy trzeciego rocznika. Ze strony marynarzy zobowiązanie solidnego, zdyscyplinowanego wypełniania służbowych obowiązków. W tym miejscu należy przypomnieć przepis, że marynarz ukarany dyscyplinarnie określoną ilością dni aresztu w ostatnich miesiącach służby, o tyle dni dłużej pełnił służbę zasadniczą. Na kolejnych spotkaniach, które odbywały się regularnie, ostrzegałem maryna-rzy, że każdy z nich, jeżeli drastycznie naruszy zasady porządku i zostanie ukarany, bę-dzie mu przedłużony okres służby wojskowej. Marynarze dokładnie wiedzieli, jakie mo-gą być konsekwencje niedotrzymania umowy. Były wyjątkowo nieliczne zdarzenia, że marynarz nie dotrzymał umowy, był karany dyscyplinarnie i o kilka, kilkanaście dni później niż pozostali odchodził indywidualnie do rezerwy. Służba na małych okrętach rakietowych to przede wszystkim szkolenie specjali-styczne i bojowe, które kończyły się strzelaniem rakietowym na poligonie Floty Bałtyc-kiej Związku Radzieckiego. Każdego roku okręty wchodziły do Bałtijska, portu wojenne-go Floty Bałtyckiej i po ustaleniach, co miejsca i zachowania warunków bezpieczeństwa, wychodziły na morze i wykonywały strzelania. Środowisko kadry małych okrętów rakietowych to ludzie stosunkowo młodzi, dynamiczni, poświęcający nauce i szkoleniu dużą uwagę. Dowódcami okrętów byli kapi-tanowie marynarki, ich zastępcami porucznicy marynarki. Ruch przodownictwa i współzawodnictwa był dla nich naturalnym odruchem. Potrzeby takich zachowań prowadziły do wzrostu stopnia wyszkolenia i gotowości bojowej, i nie rzutowały na sytuacje konfliktowe. Stało się zwyczajem, że każdorazowy powrót z morza, po wykonaniu określonych zadań, kończyło się ich oceną, a następnie tego samego dnia spotkaniem w kasynie oficerskim. To w tym środowisku pełnili służbę i z tego środowiska wywodzą się przyszli dowódcy Marynarki Wojennej: admirałowie Piotr Kołodziejczyk, Romuald Waga i Ry-szard Łukasik. To dowódca ORP „ Gdańsk”, późniejszy kontradmirał Zbigniew Badeński został po latach szefem Sztabu Marynarki Wojennej. Z wyżej wymienionymi oficerami dowódcami małych okrętów rakietowych i wieloma innymi: Marianem Kapuścińskim, Józefem Stępką, Henrykiem Grunertem, Romualdem Gosienieckim, Stanisławem Gru-dzińskim, Janem Dziżyńskim, Franciszkiem Kotułą, Stanisławem Janeczkiem, Stanisła-wem Haśko i Wiesławem Prokopowiczem staraliśmy się wykonywać zadania odpowie-dzialnie i z takim zaangażowaniem, że dzisiaj po wielu latach każdy z nas ma nie tylko osobistą satysfakcję, ale także poczucie przynależności do środowiska MW. Pozostały sympatie i przyjaźnie. Dzisiaj, kiedy się spotykamy, wspominamy mi-niony czas i tych, którzy z nami pracowali, a dzisiaj ich prochy spoczywają na cmenta-rzach: Marynarki Wojennej, na Witominie i Kosakowie. Tak jak w poprzednich przejściach z pierwszego na drugi, potem na trzeci okręt i na małe okręty rakietowe znalazłem się ponownie w trudnej sytuacji. Przełożeni wio-sną 1972 roku powiadomili mnie, że po powrocie ze strzelania rakietowego zostanę skierowany na nowe stanowisko służbowe do Wyższej Szkoły Marynarki Wojennej. Zachęcali przy tym, aby nie tworzyć problemów i nie próbować odmówić przejścia do uczelni. Wychodzili z założenia, że posiadam odpowiedni zasób wiedzy pedagogicznej i bogatą praktykę na okrętach. Komendant WSMW, kontradmirał dr Witold Gliński, po objęciu stanowiska w 1971 roku aż do przedwczesnej śmierci w 1983 roku, dążył do wyznaczania na stanowiska dydaktyczne oficerów posiadających odpowiednio duży zasób wiedzy specjalistycznej i równocześnie kilkuletnią praktykę okrętową. Według przełożonych spełniałem powyższe kryteria; zostałem wyznaczony na stanowisko kierownika zakładu pedagogiki wojskowej i z marszu, od października rozpocząłem organizować pracę grupy wykładowców oraz prowadzić wykłady i ćwiczenia z przedmiotu pedagogika wojskowa. Od kolejnego roku włączyłem się do badań naukowych zainicjowanych przez admirała Glińskiego. Problemy doskonalenia działalności wychowawczej w WSMW, zwiększenie samodzielności podchorążych podczas studiów, badania szczególnych uzdolnień podchorążych czy proces przystosowania absolwentów WSMW do pracy na pierwszych stanowiskach na okrętach zostały mi przypisane do realizacji. Niektóre wy-niki badań przybrały kształt artykułów naukowych, referatów wygłoszonych na konfe-rencjach i sympozjach, były podstawą wymiany doświadczeń z pracownikami dydak-tycznymi WSMW i AMW. Temat procesu przystosowania absolwentów WSMW do pracy na pierwszych stanowiskach na okrętach przyjął kształt dysertacji doktorskiej, dzięki opiece promotora profesora Bolesława Hydzika. Jednym z recenzentów tej pracy był admirał Witold Gliński. Dlaczego admirał Witold Gliński był w dziejach naszej uczelni tak znaczącą posta-cią? Dlatego, że w okresie 1971-1983 – między innymi - rozwinął i uruchomił w uczelni: 1. ambitne plany budowy nowoczesnej bazy dydaktycznej; 2. budowy nowych okrętów. To w tym czasie weszły do służby: ORP "Wodnik", ORP "Gryf", ORP "Kadet", ORP "Elew" oraz ORP "Podchorąży"; 3. przygotował uczelnię do realizacji programu nauczania akademickiego; 4. uruchomił studia doktoranckie; 5. uczelnia rozwinęła program badań naukowych, a w tym międzynarodowych. Admirał Gliński w kontaktach był człowiekiem wymagającym, ale jednocześnie ciepłym, życzliwym, serdecznym, nieulegającym modom politycznym. Robił to, co było najważniejsze w jego mniemaniu: robić dobrze i odpowiedzialnie ale także na wysokim poziomie specjalistycznym, ogólnowojskowym i morskim. Miałem okazję na kilka dni przed jego odejściem na wieczną wachtę, w serdecz-nej rozmowie zastanawiać się nad sensem życia i służby. Życzyłem mu szybkiego powrotu do zdrowia. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że są to ostatnie dni tego wspaniałego człowieka, żołnierza i marynarza. Zajęcia dydaktyczne w uczelni, praktyki na okrętach bojowych w Helu i Świnouj-ściu, rejsy nawigacyjne z podchorążymi na ORP ,,Wodnik”: w 1980 roku, pod dowódz-twem kmdra Ryszarda Miecznikowskiego z wejściem do Lizbony, Warny i Odessy; w 1986 roku, pod dowództwem kmdra Kryspina Lecha z wejściem do Odessy, Pireusu i Splitu - to ciąg sytuacji z zakresu organizacji i zarządzania, dobierania odpowiednich form i metod, kierowników i wychowawców, godnego reprezentowania biało-czerwonej bandery w portach zagranicznych. Gdy do tych czynności dodamy ciągły niedosyt wiedzy i potrzebę czytania, czytania literatury z pedagogiki i psychologii, opracowanie skryptów do realizacji przedmiotów nauczania, potrzebę rozwijania działalności społecznej w środowisku uczelni oraz kierowanie od 1976 roku Ośrodkiem Dydaktycznym Państwowego Zaocznego Studium Oświaty i Kultury Dorosłych przy WSMW, to mamy obraz zasięgu moich obowiązków. Obfitość zadań nałożona na mnie przez komendę uczelni i komendanta Instytutu Nauk Społecznych, kmdra prof. Bolesława Hydzika, mogły być efektywnie realizowane dzięki zgranemu zespołowi wykładowców i adiunktów zakładu i ich zaangażowanej pracy i gotowości realizacji ponadplanowych zadań. Piętnaście lat pracy w WSMW i AMW, szerokie spektrum zadań, wiele problemów do rozwiązania, mnogość sytuacji normalnych i trudnych na okrętach, a także duża odpowiedzialność za losy podwładnych - doprowadziły do wyeksploatowania moich sił fizycznych i zrodziły potrzebę, po trzydziestu pięciu latach wiernej służby biało - czerwonej banderze, odejścia w stan spoczynku. Pożegnałem się godnie z okrętami Marynarki Wojennej, wypełniając w 1986 roku solidnie obowiązki zastępcy dowódcy rejsu, na ORP ,,Wodnik”, w dwumiesięcznym rejsie na Morze Śródziemne i Morze Czarne. Po skomisjonowaniu w Szpitalu Marynarki Wojennej w październiku 1986 roku jeszcze przez rok pełniłem obowiązki do końca roku akademickiego. W czerwcu 1987 roku pożegnałem się w Sali Tradycji Uczelni i w kasynie Klubu Garnizonowego z ko-mendą AMW, kadrą kierowniczą trzech wydziałów, komendantem i pracownikami Instytutu Nauk Społecznych AMW, oficerami dowództwa 3 Flotylli Okrętów i zaproszo-nymi gośćmi. Następnego dnia pożegnałem się z dowódcą Marynarki Wojennej, od którego otrzymałem kordzik oficerski z dedykacją oraz jego zastępcami. W pożegnaniu tym uczestniczyli także komendant AMW, komendant Instytutu Nauk Społecznych AMW, oficerowie z 3 Flotylli Okrętów i pracownicy zakładu pedagogiki wojskowej. Od nowego roku akademickiego 1987/1988, już jako pracownik cywilny przez pięć kolejnych lat pracowałem na stanowisku adiunkta w Akademii Marynarki Wojen-nej. Po przejściu na emeryturę wstąpiłem do Związku Byłych Żołnierzy Zawodo-wych i Oficerów Rezerwy i przez dwie kadencje byłem członkiem zarządu 25 Koła ZBŻZiOR przy Akademii Marynarki Wojennej. Nadal jestem aktywnym członkiem Koła nr 25 Związku Żołnierzy Wojska Polskiego (po zmianie nazwy na nadzwyczajnym X Zjeździe Związku). W 2001 roku zostałem przyjęty do Stowarzyszenia Oficerów Mary-narki Wojennej i nadal udzielam się w działalności jednego z kół SOMW. Wspomnienia kończę następującymi przemyśleniami: 1. Ciężkie dzieciństwo (lata II wojny światowej, 4 braci w rodzinie), duża samo-dzielność okresu młodości w Zduńskiej Woli i Sieradzu zdecydowały o ukształtowaniu w okresie dojrzałości potrzeby ciągłego rozwoju ogólnego i zawodowego. Nabyte umiejętności oddziaływania na środowisko społeczne, angażowanie się rozwiązywanie sytuacji trudnych, życzliwość w kontaktach personalnych, duże doświadczenie pedagogiczne i podkreślana odpowiedzialność osobista za czyny, w sposób istotny pomagały w oddziaływaniu na otoczenie. 2. W czasie służby na okrętach i pracy pedagogicznej w WSMW i AMW poznałem wielu oficerów i podoficerów. Nie sposób przypomnieć sobie wszystkie nazwiska. Wy-mienieni w moich wspomnieniach to tylko niewielki procent całej plejady oficerów z którymi miałem w tamtych latach do czynienia. Z 739 oficerów, którzy w latach 1949-1959 ukończyli OSMW i WSMW miałem przyjemność poznać 163, pracować z nimi, słu-żyć na okrętach, kontaktować się służbowo i przyjaźnić. Od 11 z rocznika 1949, poprzez 27 z rocznika 1953, aż do 39 z rocznika 1959. Było ich wielu. Pozostawili po sobie głęb-szy lub płytszy ślad. 3. Nie mam prawa udzielać rad i wskazówek nowemu pokoleniu oficerów Mary-narki Wojennej. Jednocześnie ma prawo bronić honoru pokolenia oficerów lat tzw. Pol-ski Ludowej. Oficerowie ci nie mieli takiego dzieciństwa i młodości jak dzisiejsi preten-denci do tego stanowiska. Dzięki wyrzeczeniom, samozaparciu i dużej samodzielności kończyli OSMW i WSMW i AMW, i pełnili zaszczytną służbę na okrętach Marynarki Wo-jennej. Wielu z nich zniszczyło swoje organizmy, i zbyt wcześnie odeszli na wieczną wachtę m.in. Janusz Rutkowski - dowódca OH "Bałtyk", Zbigniew Tychota - późniejszy dowódca OH "Bałtyk", Ryszard Kostrzewski - dowódca ORP "Gryf", Tadeusz Moskwa - dowódca ORP "Wicher", Edmund Chełchowski - dowódca ORP "Warszawa", Kazimierz Nowy - dowódca zespołu małych okrętów rakietowych, Marian Zborowski - dowódca zespołu małych okrętów rakietowych i wielu oficerów, kolegów i przyjaciół. 4. Byłem wielokrotnie kierowany na odcinki pracy i wykonania zadań, które wy-magały określonych predyspozycji, takich jak rozwaga, przestrzeganie litery prawa, rozwiązywanie sytuacji trudnych zgodnie z wymogami kultury osobistej, szacunek do podwładnych, liczenie się z motywami takiego a nie innego ich zachowania, oraz brania odpowiedzialności za losy ludzi, z którymi przyszło mi działać. Nigdy nie pozwoliłem sobie na wydeptywanie ścieżek do przełożonych, zabieganie o ich życzliwe traktowanie, awanse czy wyróżnienia. Przez całe dorosłe życie nie tkwiłem tzw. układach. 5.
Byłem wielokrotnie odznaczony. Dla mnie jednak, oprócz odznaczeń państwo-wych, najważniejszymi wyróżnieniami stały się: Medal „Komisji Edukacji Narodowej”, Odznaka „Zasłużonego Działacza Kultury”, Medal „Za Zasługi dla Marynarki Wojennej PRL”, Medal „Zasłużonemu dla WSMW im. Bohaterów Westerplatte” oraz Złota Odznaka „Zasłużony Pracownik Morza”- odzwierciedlające moje dokonania w pracy dydaktyczno-wychowawczej i służby na okrętach Marynarki Wojennej.
Obecnie dzielę dany mi czas na pobyt przez pół roku na Warmii i Mazurach, tam gdzie woda czysta i trawa zielona, oaza spokoju, ryb i wszelkiego runa leśnego; drugie pół roku spędzam w Bydgoszczy i Gdyni oraz w podróżach turystycznych (Litwa, Słowacja, Niemcy, Dania, Szwecja, Finlandia i 3- krotny pobyt we Francji). Istotnym powodem przyjazdów do Gdyni są zebrania Koła nr 25 ZŻWP i spotkania w SOMW. Dużo czytam książek i periodyków, korzystam z internetu, spotykam się często z rodziną i znajomymi. Staram się korzystać z przyjemności życia, być optymistą życiowym, być w ciągłym ruchu, na luzie pracując w ogrodzie na wsi oraz systematycznie podnosić kondycję w długich marszach po lasach.

Z marynarskim pozdrowieniem

kmdr w st. spocz. dr Józef Krej

Zegar

Kalendarium

Maj 2024
Pon Wt Śr Czw Pt Sb Nie
29 30 1 2 3 4 5
6 7 8 9 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 31 1 2

Imieniny