Przejdź do głównej treści Przejdź do wyszukiwarki

15.03.2019r.

Utworzono dnia 17.03.2019
Czcionka:

 

Przegląd najważniejszych informacji w mediach

na temat bezpieczeństwa i przemysłu obronnego

w Polsce i za granicą

 w piątek, 15 marca 2019 r.

 

BEZPIECZEŃSTWO I POLITYKA OBRONNA W KRAJU

Mariusz Błaszczak apeluje o więcej wiary i zaufania ws. planów wzmocnienia obecności wojsk USA w Polsce

PAP, dn, 14.03.2019 16:37

- MON prowadzi negocjacje ws. wzmocnienia obecności wojsk USA w Polsce. Odrobinę cierpliwości oraz więcej wiary i zaufania - napisał szef MON Mariusz Błaszczak. Ambasador USA w Polsce Georgette Mosbacher zapewniła z kolei, że zrobiono "duże postępy" w rozmowach na ten temat.

W czwartek "Gazeta Wyborcza", powołując się na źródła dyplomatyczne napisała, że rząd nie zdołał przekonać USA do budowy stałej bazy w Polsce. "W grę wchodzi natomiast niewielki wzrost obecności wojsk amerykańskich" - zaznaczyła "GW".

Mariusz Błaszczak nawiązując do tych doniesień napisał na Twitterze: "W zamieszaniu medialnym wokół wzmocnienia obecności wojsk USA w Polsce przypominam, że to MON prowadzi negocjacje. O efektach poinformuję najpierw Prezydenta RP i polski rząd, a potem media. Odrobinę cierpliwości oraz więcej wiary i zaufania".

Do sprawy na Twitterze odniosła się również ambasador USA w Polsce Georgette Mosbacher. "W przeciwieństwie do tego, co pojawiło się w mediach, robimy duże postępy w rozmowach dotyczących zwiększonej obecności wojsk amerykańskich w Polsce" - oświadczyła. Zaznaczyła też, że brała udział w spotkaniach na ten temat, zatem wiedzę na ten temat posiada "z pierwszej ręki".

 

"Bardzo produktywne rozmowy"

We wcześniejszym wpisie Mosbacher przypomniała ostatnią wizytę w Warszawie podsekretarza obrony USA Johna Rooda, który w środę na temat zwiększenia obecności wojsk amerykańskich w Polsce rozmawiał z szefem MON Mariuszem Błaszczakiem i wiceministrem obrony Tomaszem Szatkowskim.

Mosbacher oceniła, że rozmowy te były "bardzo produktywne" oraz "pokazują zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w zwiększenie amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce i dalsze pogłębianie" obustronnej współpracy.

Wcześniej w Sejmie szef MON Mariusz Błaszczak mówił, że "jeżeli chodzi o sprawy związane ze zwiększeniem obecności armii Stanów Zjednoczonych w Polsce, nie rozmawiamy o tym, "czy", tylko "kiedy i jak".

Minister zapewnił, że rozmowy, które odbył dzień wcześniej w Warszawie z Roodem były "bardzo dobre". - Umówiliśmy się, że będziemy wspólnie przekazywali komunikaty w sprawie rozmów – dodał Błaszczak.

"Będzie zwiększona obecność amerykańska w Polsce"

O doniesienia medialne dot. budowy bazy wojsk USA w Polsce był w Sejmie też pytany szef BBN Paweł Soloch. - Rozmowy są w toku, będzie zwiększona obecność amerykańska w Polsce - podkreślił. Ani minister obrony, ani szef BBN nie odpowiedzieli, czy domniemana baza miałaby zostać umieszczona w Redzikowie, gdzie powstaje baza amerykańskiego systemu obrony przeciwrakietowej.

Polska zabiega o zwiększenie amerykańskiej obecności wojskowej, polegającej od kilku lat na rotacji bez przerw między kolejnymi zmianami. Pod koniec września ub. r. w Waszyngtonie prezydent Andrzej Duda wyraził nadzieję na wspólną budowę bazy, która mogłaby nosić nazwę "Fort Trump".

Po aneksji przez Rosję Krymu w 2014 r. Stany Zjednoczone wystąpiły z inicjatywą zwiększenia obecności w Europie, intensyfikując ćwiczenia w krajach sojuszniczych i rozmieszczając wojska także w tych regionach, gdzie wcześniej nie stacjonowały. W ramach operacji Atlantic Resolve amerykańska pancerna brygadowa grupa stacjonuje w jednostkach w Żaganiu, Świętoszowie, Skwierzynie i Bolesławcu, zmieniając się co dziewięć miesięcy.

Amerykanie są także państwem ramowym – dowodzą i kontrybuują większość sił – wielonarodowej batalionowej grupy bojowej NATO w Orzyszu, jednej z czterech rozmieszczonych przez Sojusz jako siły wysuniętej wzmocnionej obecności (eFP) w Polsce i krajach bałtyckich. Polska wydzieliła siły do batalionu na Łotwie u do wzmacniających południową część wschodniej flanki sił dopasowanej wysuniętej obecności (tFP) w Rumunii.

 

 

 

MON zapewnia: polskie wyrzutnie Patriot zostaną dostarczone w terminie

PAP, mr, 14.03.2019 15:03

 

Zamówione przez Polskę wyrzutnie obrony powietrznej Patriot z systemem zarządzania polem walki IBCS zostaną dostarczone w terminie - oświadczyło Ministerstwo Obrony Narodowej.

 

"Wbrew pojawiającym się w przestrzeni medialnej informacjom, dwie baterie systemu Patriot zakupione przez Polskę w marcu 2018 roku zostaną dostarczone w ustalonym terminie, czyli do 2022 roku" - napisał resort obrony.

MON zaznaczyło w komunikacie, że umowa podpisana 13 marca 2019 roku pomiędzy rządem USA a firmą Northrop Grumman (producentem IBCS) na pozyskanie tego systemu zarządzania polem walki dla polskiego programu obrony powietrznej Wisła (faza I) "zakłada dostawy elementów systemu do 2022 roku".

"Umowa przewiduje także, że firma Northrop Grumman odpowiedzialna będzie za aktualizację oprogramowania oraz wsparcie informatyczne systemu do roku 2026. Podpisana umowa nie oznacza, że system trafi do Polski w późniejszym terminie niż 2022 rok" - podkreślono.

Resort zapewnił, że realizacja pierwszej fazy programu Wisła "przebiega zgodnie z przyjętymi w MON założeniami". Dostawa dwóch baterii z systemem IBCS jest planowana na rok 2022, a osiągnięcie wstępnej gotowości bojowej jest zakładane na lata 2023/2024. "Proces wdrażania systemu IBCS do US Army przebiega zgodnie z założonym harmonogramem. Z uwagi na jednoczesne wdrożenie systemu IBCS do US Army i Sił Zbrojnych RP strona polska jest na bieżąco informowana o wynikach poszczególnych etapów pracy" - czytamy w komunikacie.

Według MON w tym tygodniu delegacja polska pod przewodnictwem pełnomocnika do spraw realizacji programu Wisła płk. Michała Marciniaka prowadzi w Huntsville rozmowy dotyczące realizacji pierwszej fazy programu Wisła, omawiając m.in. szczegóły udziału polskich przedstawicieli w testach poligonowych (strzelaniach) IBCS, planowanych na sierpień 2019 r.

Umowa z Northrop Grumann to trzecia umowa zawarta przez rząd USA w ramach programu Wisła: dwie wcześniejsze zawarte zostały z firmami Raytheon (producentem zestawów Patriot) oraz Lockheed Martin (producentem pocisków).

Program obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej Wisła został podzielony na dwie fazy. Międzyrządowa umowa w ramach pierwszego etapu została podpisana pod koniec marca ub.r. W ramach tego kontraktu Polska kupiła 16 wyrzutni produkowanego przez firmę Raytheon systemu Patriot, 208 pocisków PAC-3 MSE wytwarzanych przez koncern Lockheed Martin, cztery sektorowe radary, cztery stanowiska kierowania walką, sześć stanowisk kierowania i dowodzenia, 12 radiolinii.

W drugiej fazie Polska ma kupić tańsze pociski jako uzupełnienie podstawowej amunicji, a także nowy radar o polu obserwacji 360 stopni. Polskie baterie Patriot mają być zintegrowane z nowym, opracowywanym dla amerykańskich wojsk lądowych systemem zarządzania polem walki IBCS. Wartość umowy w pierwszej fazie programu Wisła wyniosła 4,75 mld dolarów, 700 mln zł ma trafić do polskich zakładów zaangażowanych w program.

MON podkreśliło, że "Polska będzie drugim krajem na świecie po Stanach Zjednoczonych z najnowocześniejszymi zestawami Patriot z systemem IBCS".

 

 

 

Fort Trump nie będzie. Amerykanie mają inną propozycję

GAZETA.pl, mak, 14.03.2019 17:23

 

Oficjalnych deklaracji nie ma, ale jest coraz więcej przecieków. W środę Warszawę odwiedził wiceszef Pentagonu, rozmawiać między innymi o pomyśle na "Fort Trump". Rozmowy trwają, ale raczej nie ma co liczyć na żadną bazę. Będzie więcej tego co dotychczas, czyli rotacyjnej obecności.

 

Nagłe pojawienie się serii informacji na temat rozmów w sprawie zwiększenia liczby żołnierzy USA w Polsce, najpewniej trzeba wiązać ze środową wizytą Johna Rooda. Wiceszef Pentagonu ds. Politycznych odwiedził Warszawę i odbył rozmowy z polskimi oficjelami.

 

"Konkretna oferta", ale bez bazy

Amerykański portal poświęcony tematyce bezpieczeństwa "Defense One" twierdzi, że przesłanie przedstawiciela Pentagonu było takie, iż o "Fort Trump", czyli dużej stałej bazie, można zapomnieć. - Chodzi raczej o długoterminowe zobowiązanie do takiego rodzaju obecności, jaka już ma miejsce w Polsce. To nie chodzi o jakąś nową bazę, wbrew temu co niektórzy mogą myśleć - powiedział portalowi anonimowy przedstawiciel Pentagonu, który ma być zaangażowany w rozmowy.

Oficjalnie przekaz jest taki, że Rood przywiózł do Warszawy "bardzo konkretną propozycję". - Będziemy pracować nad detalami w tym tygodniu, po czym mamy nadzieję, że będziemy mieli bardzo solidną bazę do dalszych rozmów - stwierdziła w wystąpieniu w Kongresie Katie Wheelbarger, zastępczyni Rooda ds. międzynarodowych. Urzędniczka dodała, że jeśli Polacy zaakceptują ofertę, to dalsze negocjacje przejmie Departament Stanu i mogę one zająć od sześciu miesięcy do roku.

 

Studzenie oczekiwań w sprawie "Fort Trump"

Wszystko wskazuje więc na to, że Amerykanie podziękowali za zaoferowane przez Polskę dwóch miliardów dolarów na "Fort Trump" i chcą ewentualnie przysłać więcej żołnierzy w ramach dotychczasowej rotacyjnej obecności, może zbudować dodatkowe magazyny uzbrojenia, aby móc w wypadku kryzysu szybciej zareagować, wystawiając więcej oddziałów.

Sugerował to też w rozmowie z Onet Paweł Soloch, szef prezydenckiego BBN. - Na pewno będziemy mieli do czynienia ze zwiększeniem obecności amerykańskiej w Polsce. Będzie ona miała charakter stopniowy. W najbliższym czasie, jeżeli zapadną decyzje dotyczące najbliższego roku, powiedzmy, to nie będą to decyzje, które będą dotyczyły budowy dużej bazy – mówił Soloch. Dodał, że określenie "Fort Trump" było tylko zabiegiem Andrzeja Dudy, mającym na celu "nadanie impetu" negocjacjom z Amerykanami. Podobnie pisze o tym portal "Defense One".

O braku chęci Amerykanów do budowania stałej bazy w Polsce pisze również "Gazeta Wyborcza", powołując się na swoje anonimowe źródła.

Obecnie Amerykanie mają swoje największe europejskie bazy na terenie Niemiec, głównie w Bawarii i położonego w niej poligonu Grafenwoehr. Istniejąca tam infrastruktura powstała od końca II wojny światowej i jest warta wiele miliardów dolarów Fot. Markus Rauchenberger/US Army

 

"Chiny, Chiny, Chiny"

Jeszcze w 2018 roku pisaliśmy, że wizja budowy wielkiej bazy US Army w Polsce, na wzór tych w Niemczech, jest bardzo mało prawdopodobna. Nie chodzi tylko o wielkie koszty z tym związane, znacznie większe niż oferowane przez rząd dwa miliardy dolarów. Amerykanie sygnalizują też, że nie chcą w ten sposób dodatkowo drażnić Rosji oraz części europejskich sojuszników, którzy wolą tonować relacje z Rosjanami niż je zaogniać.

Co więcej, w Polsce jest już jedna baza amerykańska. W Redzikowie trwa budowa systemu antyrakietowego Aegis ASHORE, co oznacza kilkuset Amerykanów będących tam na stałe. Ponad to w Polsce stacjonują bez przerwy elementy brygady pancernej, która jest rozrzucona po całej wschodniej flance NATO, część wspierającej jej jednostki śmigłowcowej, większa część batalionu lekkiej piechoty na transporterach Stryker, baza dronów w Mirosławcu, plus różne mniejsze oddziały. Łącznie jest to nieustannie kilka tysięcy ludzi, których znacznie zwiększoną obecność łatwo zauważyć po ciągłych doniesieniach o wypadkach amerykańskich pojazdów wojskowych na polskich drogach. Jeszcze kilka lat temu tego nie było, ponieważ wojska USA nie było w Polsce.

Amerykanie wydają się być przekonani, że nie ma na razie potrzeby więcej inwestować w tą część świata. Dla Pentagonu głównym rywalem są teraz Chiny, czego nie ukrywa jego obecny szef Patrick Shanahan. Podczas swojej pierwszej narady z najwyższymi dowódcami miał mówić, że powinni się skupić na jednym: "Chiny, Chiny, Chiny".

 

 

 

 

Kluczowe dni dla "Fortu Trump". Znamy amerykańską ofertę

WP.pl, Oskar Górzyński, 14.03.2019, 17:30

 

Amerykanie złożyli Polsce lekko ulepszoną ofertę w sprawie wzmocnienia obecności sił USA w Polsce. Nowych żołnierzy będzie więcej niż kilkuset i będą wśród nich amerykańscy "specjalsi". Nie będzie natomiast Fortu Trump. - Wśród rządzących zaczyna się pojawiać pewne rozczarowanie - mówi osoba wtajemniczona w rozmowy.

 

W środę w siedzibie MON rozmowy na ten temat odbył amerykański podsekretarz obrony John Rood. Jak dowiedziała się Wirtualna Polska, przywiózł do Warszawy nieco lepszą ofertę niż dotychczas, a stanowiska obu stron się zbliżyły. Co to oznacza w praktyce?

Amerykański kontyngent w Polsce - obecnie składa się na niego przede wszystkim rotacyjna brygada pancerna (ok. 4,5 tys. żołnierzy) i natowski batalion (kilkuset żołnierzy) - powiększy się przynajmniej o ponad tysiąc wojskowych. To więcej niż to, co mówiła w lutym ambasador USA Georgette Mosbacher.

 

Specjalsi jak w Hiszpanii

Dodatkowi żołnierze nie będą należeli do jednej osobnej jednostki, ale zasilą kontyngent w kilku specjalistycznych obszarach. Prawdopodobnie największym z nich będą wojska specjalne z 10. grupy sił specjalnych, które będą stacjonowały pod Krakowem na zasadzie rotacji.

- To nie będzie duża baza, ale będzie bardzo podobna do tej, która jest w Hiszpanii. Stała infrastruktura, rotacyjne siły - mówi WP były oficjel z państwa NATO. W Hiszpanii w ramach sił szybkiego reagowania stacjonuje 850 amerykańskich "specjalsów". W Polsce ich głównym zadaniem będzie prawdopodobnie szkolenie polskich wojsk.

Wśród dodatkowych zmian jest ustanowienie na stałe obecności amerykańskich lotników w bazie w Łasku, rozbudowanie magazynów uzbrojenia w Polsce oraz podwyższenie statusu dowództwa wojsk amerykańskich w Poznaniu. Ta ostatnia kwestia wciąż jest punktem spornym. Jak powiedział w środę w Kongresie gen. Curtis Scaparotti, dowódca amerykańskich wojsk w Europie, armia chce w Polsce zarówno wojsk rotacyjnych, jak i stałych. Przy czym wyjaśnił, że na stałe w Polsce stacjonowaliby żołnierze przydzieleni do funkcji administracyjnych i logistycznych.

 

Fortu Trump nie będzie. Jest rozczarowanie

Pewne jest natomiast to, że w Polsce nie powstanie "Fort Trump" jako nowa, oddzielna, stała baza dla amerykańskich żołnierzy. Ale na to szanse były minimalne od początku, a rządzący wycofali się z tego postulatu miesiące temu. Jedynym, który - z niewiadomych powodów - publicznie podtrzymywał iluzje na ten temat, był były szef MON Antoni Macierewicz.

- To nie zmieni strategicznego charakteru misji USA z odstraszania na coś więcej. Ale wiele zależy od tego, czy to będzie część dłuższego procesu, czy na tym to wszystko się zakończy - mówi WP osoba wtajemniczona w rozmowy. Jak dodaje, choć amerykańska oferta wzmacnia bezpieczeństwo, to poczucie rozczarowania jest nieuniknione. Wszystko przez złe podejście do zarządzania oczekiwaniami i publiczne wyznaczenie nierealistycznych celów.

  • Opozycja z pewnością to wykorzysta. Nawet po stronie rządowej jest pewne poczucie rozczarowania. Ono oczywiście nie będzie komunikowane publicznie, ale jest widoczne za kulisami - ocenia informator.

 

 

 

Mosbacher: Wojska USA w Polsce? Robimy postępy

RP.PL, p.mal, 14.03.2019, 16:18

 

- W przeciwieństwie do tego, co pojawiło się w mediach, robimy duże postępy w rozmowach dotyczących zwiększonej obecności wojsk amerykańskich w Polsce - poinformowała ambasador USA w Polsce Georgette Mosbacher.

 

Podsekretarz w Departamencie Obrony USA, John Rood, odwiedził w środę Warszawę, gdzie prowadził negocjacje w sprawie stałej obecności wojsk USA w Polsce, czyli stworzeniu tzw. Fortu Trump - informuje serwis Defense One.

Według informacji Defense One (serwis powołuje się na osobę znającą przebieg negocjacji) jakiekolwiek porozumienie zawarte przez Rooda w Warszawie nie będzie oznaczało budowy bazy USA w Polsce. - Chodzi bardziej o długoterminowe zobowiązanie do obecności wojsk USA, które już są w Polsce (obecnie stacjonują tu rotacyjnie - red.). Nie chodzi o nową amerykańską bazę, jak sądzą niektórzy - twierdzi informator.

Defense One przypomina, że Polska chciałaby stałej obecności nad Wisłą amerykańskich wojsk w sile dywizji i byłaby gotowa zainwestować 2 mld dolarów w stworzenie takiej bazy. Wheelbarger nazwała tę ofertę "bardzo hojną" - ale, jak czytamy w Defense One, według niektórych analityków nie pokryłaby ona całości kosztów związanych ze stworzeniem takiej bazy.

O trwających rozmowach napisała na Twitterze Georgette Mosbacher. "W przeciwieństwie do tego, co pojawiło się w mediach, robimy duże postępy w rozmowach dotyczących zwiększonej obecności wojsk amerykańskich w Polsce. Brałam udział w spotkaniach, więc jest to wiedza z pierwszej ręki" - przekazała ambasador USA w Polsce.

 

 

 

Macierewicz przegrał głośny proces o degradację oficera

POLITYKA.pl, Grzegorz Rzeczkowski, 14 marca 2019

 

Naczelny Sąd Administracyjny prawomocnie potwierdził, że degradacja płk. Krzysztofa Duszy do stopnia szeregowego była bezprawna. Oznacza to, że podatnicy znów zapłacą za decyzje byłego szefa MON i jego ludzi.

 

– Sąd kategorycznie stwierdził, że degradacja była nieważna, czym potwierdził wyrok z pierwszej instancji. Sprawiedliwości stało się zadość, nieudolne próby zdegradowania Duszy spełzły na niczym – mówi obrońca oficera mec. Antoni Kania-Sieniawski.

 

Sprawa bez precedensu, czyli jak działają ludzie Macierewicza

Sprawa była równie głośna, co bezprecedensowa. Latem 2016 r. ówczesny szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego Piotr Bączek, czyli podwładny Antoniego Macierewicza i jeden z jego najbliższych współpracowników, zdegradował płk. Krzysztofa Duszę za to, że rzekomo przekroczył uprawnienia, udzielając wypowiedzi mediom, choć nikt nie podważył ich prawdziwości. Poza tym Dusza robił to jako szef Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO, czyli niezależnej instytucji międzynarodowej.

Sprawa miała również inny kontekst, związany właśnie z CEK NATO, a precyzyjniej z jego wrogim przejęciem przez ludzi Macierewicza, którzy w grudniu 2015 r. pod osłoną nocy wdarli się do CEK, wyłamując zamki i prując kasy pancerne. Sprawę do dziś bada prokuratura pod kątem m.in. nielegalnego wejścia do tej instytucji.

 

To była pierwsza taka degradacja

Represje spadły na płk. Duszę niedługo po tym, gdy zaprotestował przeciwko wtargnięciu do CEK i próbom przejęcia Centrum bez zgody innych krajów, które je współtworzyły, głównie Słowacji. O sytuacji informował prezydenta Andrzeja Dudę.

Doszło do tego, że choć decyzja Bączka nie była prawomocna, SKW próbowało wszcząć postępowanie dyscyplinarne przeciwko Antoniemu Kania-Sieniawskiemu. Powodem miało być to, że rzekomo wprowadzał sąd w błąd, tytułując Duszę pułkownikiem na sali rozpraw.

Degradacja Duszy była pierwszą tak drastyczną sankcją, która spotkała oficera o tak wysokiej szarży od czasów stalinowskich, i kolejną decyzją Antoniego Macierewicza i jego ludzi, za którą zapłacą podatnicy. Mimo że decyzja Bączka o degradacji nie była prawomocna, wojsko wypłacało Duszy świadczenia od stopnia szeregowego, nie pułkownika. Teraz będzie musiało wyrównać mu różnicę, czyli wraz z odsetkami kilkadziesiąt tysięcy złotych. Ostatnio taka sytuacja miała miejsce w związku z publikacją w 2007 r. słynnego raportu z likwidacji WSI. Osoby, które zostały w nim wymienione w kontekście prowadzenia nielegalnej działalności agenturalnej, wytoczyły skarbowi państwa procesy o odszkodowania. MON wypłacił około miliona złotych.

 

 

 

 

Baza w Redzikowie gotowa do 2020: czy to będzie Fort Trump? MSZ odpowiada

SPUTNIK NEWS, 15:54 14.03.2019

 

Minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz poinformował na dzisiejszym expose w Sejmie, że istnieje szansa na to, że do końca roku 2020 baza w Redzikowie będzie gotowa. Zapytany o to, czy to będzie Fort Trump, odpowiedział: My tego tak nie widzimy.

 

Czaputowicz wspomniał, że sprawa budowy elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Redzikowie toczy się od 10 lat, także poprzedni rząd brał w tym udział.

„Nie jest tak, że my mówimy teraz, że tylko my - albo ja jako minister - do czegoś doprowadziliśmy. Ta inwestycja trwa, ona ma charakter strategiczny. Mogę powiedzieć i przyznać się do tego też, że są pewne opóźnienia" – poinformował szef MSZ. Dodał, że podczas ubiegłorocznej rozmowy z przedstawicielami amerykańskiej armii wyjaśnili oni, że opóźnienie wynika z „pewnego zgrania jakości wykonania - chodziło o przetargi, one miały charakter techniczny - z terminowością". Więc albo jakość, albo terminowość.

„Jest szansa, że do końca przyszłego roku ta baza zostanie zakończona i będzie miała gotowość do działania – poinformował minister. - Jest to trwały element infrastruktury, mówimy o trwałym zakotwiczeniu (...) w całym systemie obrony NATO-wskiej i amerykańskiej".

Wspomniał przy okazji o rozszerzeniu amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce. Jego zdaniem amerykańscy żołnierze są „najskuteczniejszym elementem odstraszania agresora”.

Żołnierze amerykańscy, naszym zdaniem, stanowią najskuteczniejszy element odstraszania agresora, przede wszystkim Rosji w tym wypadku. Rosja wielokrotnie się zastanowi, czy zaatakować jakieś państwo, jeżeli tam są żołnierze amerykańscy, bo będzie się liczyć z możliwością odwetu - podkreślił szef MSZ.

Synergia Sojuszu z USA, według Czaputowicza, jest niezbędna.

A zatem czy baza w Redzikowie będzie szeroko komentowanym od kilku miesięcy Fortem Trump?

„Nie, my tego tak nie widzimy. Redzikowo to jest baza antyrakietowa, od dłuższego czasu rozbudowywana. (…) Chodzi o zwiększenie wojskowego zaangażowania i obecności USA w Polsce. Prawda, chcemy, żeby te elementy były, o ile to możliwe, maksymalnie stałe, a nie rotacyjne. Natomiast są różne możliwości. Mówimy o możliwości bardzo intensywnych ćwiczeń, także terenów dla tych ćwiczeń" – podsumował Czaputowicz.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

BEZPIECZEŃSTWO ZA GRANICĄ

 

 

 

Raport ONZ: Korea Północna nie przestaje się zbroić

GAZETA WYBORCZA, Maria Kruczkowska, 15 marca 2019

 

Komisja Rady Bezpieczeństwa ONZ, która monitoruje przestrzeganie sankcji nałożonych na północnokoreański reżim, ostrzega, że reaktory atomowe pracują tam pełną parą, a ze zużytych prętów pozyskuje się paliwo do produkcji ładunków jądrowych.

 

Podczas gdy reżim wyciąga rękę do dialogu, a jego przywódca pisze przyjazne listy do prezydenta USA Donalda Trumpa i prezydenta Korei Południowej Moon Jae-ina, programy atomowe Korei Północnej pracują całą parą. Piszą o tym autorzy raportu komisji ONZ.

Tę dwoistość widać już było w czasie igrzysk zimowych w Pjongczangu w 2018 r. Kim Dżong Un ruszył wtedy z ofensywą uśmiechów w stronę drugiej Korei. Dwa miesiące później doszło do przełomowego szczytu obu przywódców. Kim i Moon, którzy spotkali się w Panmundżom, Wiosce Pokoju na granicy między państwami, przeszli, trzymając się za ręce, przez linię demarkacyjną, która od 1953 r. dzieli Półwysep Koreański. To nie był koniec sensacji. Po czterech kolejnych miesiącach doszło do historycznego szczytu Donalda Trumpa z Kim Dżong unem w Singapurze.

 

Dwa programy atomowe Korei Północnej

Przywódcy krajów, którzy niedawno obrzucali się inwektywami, zasiedli do negocjacji, ale reaktor atomowy w Jongbion nie przestał działać.

Ze zużytych prętów Korea Północna produkuje tam od lat ładunki plutonowe. W 2018 r. Jongbion zatrzymano tylko trzy razy i tylko na krótko: w lutym w czasie olimpiady, w marcu – gdy specjalny wysłannik z Korei Południowej odwiedził Pjongjang, i w kwietniu – podczas szczytu przywódców obu Korei w Panmundżom.

Te trzy przypadki wstrzymania pracy reaktora uchodzą za gesty dobrej woli reżimu. Ale Jongbion stanął też w 2018 r. z innej, wcale nie pokojowej okazji. „W listopadzie 2018 r. jedno z państw członkowskich poinformowało nas [komisję Rady Bezpieczeństwa ONZ], że prace reaktora wstrzymano od września do października tego roku. W tym czasie mogło dojść do pozyskania zużytych prętów” – czytamy w raporcie. Ze zużytych prętów pozyskuje się paliwo do produkcji ładunków jądrowych.

Chodzi o program plutonowy, ale Korea Północna ma też drugi – uranowy. Ostatnio eksperci ONZ sprawdzają organizacje i obywateli krajów azjatyckich, którzy potajemnie dostarczali reżimowi wirówki do wzbogacania uranu.

Przez lata Pjongjang zarzekał się, że ma tylko jeden program nuklearny. Teraz już nie ukrywa, że ma ich dwa.

Obserwatorzy, którzy analizują zdjęcia satelitarne, wiedzą o „tajnym”, uranowym programie coraz więcej. „W Pjongsan zaobserwowaliśmy w 2018 r. usuwanie zużytych prętów” – piszą w raporcie. W tej miejscowości znajduje się kopalnia uranu. Jest ona nadal czynna, o czym świadczy widoczny na zdjęciu ruch ciężarówek.

 

Arsenał Kima - do 60 głowic 

Jak groźna jest Korea Północna? Nie bardzo w porównaniu z Chinami, a nawet z Pakistanem, ale to jedyny kraj, który nadal produkuje bombę. „New York Times” spekuluje, że między pierwszym a drugim szczytem Trumpa z Kimem, czyli od sierpnia do marca, KRLD mogła wyprodukować dosyć materiału na sześć głowic jądrowych.

Ale to nie wszystko, bo Pjongjang jest sprytny: rozproszył produkcję broni masowego rażenia po całym kraju, schował ją w górach, maskuje w zakładach cywilnych, w których wytwarza elementy swoich rakiet balistycznych.

Ile głowic jądrowych udało się zgromadzić reżimowi? W styczniu 2018 r. Hans M. Kristensen i Robert S. Norris z Federacji Amerykańskich Naukowców w artykule opublikowanym w „Biuletynie Fizyków Atomowych” ostrożnie oceniali, że KRLD ma dosyć materiału rozszczepialnego do produkcji 30-60 głowic, a do tego ma już gotowych 10-20 głowic. Dane te potwierdził niedawno w Seulu minister zjednoczenia Cho Myung-gyun. W parlamencie podał, że arsenał Kima liczy od 20 do 60 ładunków jądrowych.

To nadal niewiele, jeśli brać pod uwagę, że globalny klub atomowy posiada łącznie 14 500 pocisków atomowych. Większość, 13 350 sztuk, dzielą między siebie Federacja Rosyjska i Stany Zjednoczone. Pozostałe 1150 należy do Chin, Francji, Wielkiej Brytanii, Indii, Pakistanu i Izraela (którego program jest tajny). Teraz do tego ekskluzywnego grona chce przystąpić Korea Północna.

 

Hakerzy kradną kryptowaluty

Wydając miliardy na zbrojenia, reżim nie waha się wyciągać ręki do świata po pomoc humanitarną. Przed niedawnym szczytem w Hanoi z Korei Północnej wypłynął raport o problemach z wyżywieniem. Kłóci się z propagandą reżimu, która pokazuje las wieżowców w Pjongjangu i nowe restauracje.

Rośnie dystans między lojalnymi Koreańczykami, którym wolno mieszkać w stolicy, a resztą kraju. Ale nawet jeśli miliony nie dojadają, na rakiety i tak musi wystarczyć.

Uciekając przed sankcjami, reżim szuka alternatywnych źródeł dochodu. Ostatnio eksportuje siłę roboczą i przemyca broń do 30 krajów afrykańskich i bliskowschodnich. Raport ONZ oskarża też północnokoreańskich hakerów o kradzież w samej Azji 571 mln dol. w formie kryptowaluty. Miało się to stać między styczniem 2017 a wrześniem 2018 r.

 

 

 

Wybuchnie III wojna światowa? Korea Płn. zrealizowała niebezpieczną transakcję broni

SUPER EXPRESS, AP, 2019-03-15

 

Oszukując międzynarodowe systemy, Koreańczycy zrealizowali największą nielegalną morską transakcję w historii. - To była bardzo skomplikowana operacja. Nie widziałem czegoś takiego w ciągu 15 lat śledzenia handlu morskiego - powiedział amerykańskiej telewizji NBC Hugh Griffiths, szef panelu ekspertów ONZ ds. koreańskich sankcji. - Ich metody są coraz bardziej wyszukane. Stają się coraz sprytniejsi - dodał. Jego panel ma w tym tygodniu opublikować nowy raport na temat omijania sankcji przez reżim Kima Dzong Unema 35 l.

 

Nowy raport ONZ pokazuje, że reżim Kima doskonale radzi sobie w omijaniu restrykcji. Sprzedaje lekką broń i sprzęt wojskowy wspieranym przez Iran rebeliantom z ruchu Huti, a także bojówkom w Libii i Sudanie. W Ugandzie szkoli wojskowych pilotów i armię. ONZ bada również aktywność przedstawicieli północnokoreańskiego przemysłu zbrojeniowego, którzy regularnie odbywają podróże do Iranu. W Demokratycznej Republice Konga północnokoreańscy wysłannicy zamieszani są w działalność nielegalnych kopalń złota. W transakcjach dokonywanych na pełnym morzu Korea nie tylko kupuje ropę, ale i sprzedaje węgiel.

Jak opisuje wp.pl jesienią 2018 roku na pełnym morzu niedaleko Półwyspu Koreańskiego doszło do dość nietypowej transakcji. Statek handlowy pływający pod banderą Panamy, posługujący się nazwą "Maika", skontaktował się z płynącym nieopodal tankowcem i nie zawijając do portu, zaaranżował transakcję zakupu 57 tysięcy baryłek ropy naftowej. Elektroniczne systemy i rejestry potwierdziły tożsamość statku; wszystkie formalności zostały dopełnione.

Ale transakcja była nietypowa, bo - jak się później okazało - prawdziwa "Maika" była w tym czasie 7 tysięcy kilometrów dalej, zaś prawdziwym kupcem surowca był wpisany na czarną listę północnokoreański statek Yuk Tang. Oszukując międzynarodowe systemy, Koreańczycy zrealizowali największą nielegalną morską transakcję w historii. Stosunkowo nowym elementem są oszustwa finansowe podaje wp.pl. Szczególnie aktywni i innowacyjni są północnokoreańscy hakerzy, którzy coraz częściej są w stanie przełamywać zabezpieczenia banków. W 2017 roku ich ofiarami były także polskie instytucje finansowe. Poza tym, jak czytamy w raporcie, reżim całkiem otwarcie i bezkarnie korzysta z systemów finansowych w "kilku krajach" Azji. 

Zdaniem dr. Nicolasa Leviego z Polskiej Akademii Nauk, dużą rolę, jeśli chodzi o północnokoreańskie sankcje, odgrywają jej sąsiedzi - Chiny i Rosja. Oba kraje nie utrudniają zbytnio życia Kim Dzong Unowi. Przede wszystkim Chiny nie chcą sukcesu rozmów KRLD-USA, bo podważyłyby one pozycję Pekinu.

  • Oczywiście Chiny chciałyby, żeby w Pjongjangu były inne, bardziej stabilne władze, które zgodziłyby się na rezygnację z broni atomowej w zamian za chińskie gwarancje bezpieczeństwa. Ale na to nie ma co liczyć. Dlatego postawa Chin zapewne nie ulegnie zmianie. Pekin potrzebuje sąsiadów, nie będących sojusznikami Ameryki. Tymczasem jakakolwiek zmiana na Półwyspie Koreańskim prawdopodobnie wzmocni wpływy USA i obniży ich własne - podsumował Levi.

 

 

 

Rosja na dezinformacyjnej szpicy. To dopiero początek globalnych manipulacji w sieci

GAZETA WYBORCZA, Michał Kokot, Ryga, 15 marca 2019

 

Tylko niewielka część komentarzy w internecie wyrażających się pozytywnie o działaniach Rosji pochodzi od prawdziwych ludzi. Za większością stoją komputerowe boty, opłacani przez Kreml pracownicy lub działający na własną rękę "rosyjscy patrioci" - wynika z raportu NATO.

 

Listopad 2018 r. Rosjanie prowokują incydent w Cieśninie Kerczeńskiej - ich statek wojenny taranuje ukraiński okręt zmierzający ku jednemu z portów. Rozpętuje się medialna burza. Na Facebooku furorę robi wpis Fina Veikko Korhonena, który broni „rosyjskiego prawa do obrony”. Pisze, że ma dość zachodniej propagandy napędzanej przez antyrosyjskie nastroje. Przytacza opowieść swojej babki, która zrelacjonowała mu „prawdę o historii fińsko-rosyjskiej”, oficjalnie przemilczanej: że Rosja musiała odpowiedzieć na agresję Finlandii, a Polska dzięki Rosjanom odzyskała niepodległość dwukrotnie – w 1914 i 1944 r. - i że pokój zawdzięcza Moskwie połowa Europy i Azji. Mieszkający w dwustutysięcznym Oulu w środkowej Finlandii Korhonen prosi o przekazywanie jego posta dalej „wszystkim rusofobom”.

Rzeczywiście tak się dzieje, jego krótki wpis jest przekazywany masowo. Większość osób, które to uczyniły, nie miała pojęcia, że Veikko Korhonen nigdy nie istniał. Zdjęcie na jego profilu to ukradziona fotografia Atte Korholi, klimatologa z Uniwersytetu w Helsinkach. Korhola też nie wiedział, że padł ofiarą oszustwa. I to nie pierwszy raz. W 2015 r. fałszywy użytkownik z jego zdjęciem umieszczonym na rosyjskim portalu społecznościowym VKontaktie (VK) wychwalał „patriotów” – separatystów z tzw. Donieckiej Republiki Ludowej.

80 proc. użytkowników, którzy w listopadzie podali informację nieistniejącego Korhonena, dało się nabrać. Pozostałe 20 proc. stanowią fałszywe konta mające generować sztuczny tłok w internecie. Część z nich jest kierowana nie przez ludzi, ale przez programy komputerowe zwane botami.

 

Fabryki trolli i rosyjscy patrioci w natarciu

Sprawę tę opisał w jednym z ostatnich raportów Stratcom, instytucja badawcza pracująca na rzecz NATO. Jej siedziba mieści się w niepozornym budynku kilka kilometrów od centrum Rygi. Pracujący tu analitycy codziennie przeczesują internet w poszukiwaniu rosyjskiej propagandy, która ma stwarzać pozory obiektywnych informacji będących w opozycji do rzekomo kłamliwych pochodzących z Zachodu. Szczególnie interesują ich mechanizmy rozsyłania nieprawdziwych informacji za pośrednictwem fałszywych kont i botów.

Janis Sarts, dyrektor Stratcomu, mówi, że propaganda ze strony Rosji nosi wszelkie znamiona wojny informacyjnej. Szczególnie aktywna jest na peryferiach Unii Europejskiej, w krajach graniczących z Rosją: na Litwie, Łotwie, w Estonii, Finlandii, Polsce, ale też na Ukrainie.

Na opracowanej przez Stratcom mapie widać poziom propagandowej aktywności ludzi wysyłających informacje z prawdziwych kont oraz tych fałszywych, które kierowane są przez fabryki trolli, programy komputerowe i wolontariuszy, tzw. rosyjskich patriotów. Im kolor ciemniejszy, tym mniejszy jest odsetek kont obsługiwanych przez istniejących użytkowników, a większy przez programy i algorytmy.

Na granatowo zaznaczona jest Polska, Litwa i część Ukrainy, jaśniejszym kolorem Estonia i Finlandia. Najjaśniej zaś świeci Białoruś – co oznacza, że zdecydowana większość postów w sieciach społecznościowych pochodzi od prawdziwych użytkowników (najprawdopodobniej rosyjskich entuzjastów), a nie z komputerowych algorytmów.

 

Rosjanie sieją zamęt

Szczególne znaczenie propagandowe Rosjanie przypisują portalowi VKontaktie, kontrolowanemu przez rosyjskie służby popularnemu medium w krajach ze znaczącym odsetkiem Rosjan: na Łotwie, Estonii i Ukrainie. Według Stratcomu w ostatnich trzech miesiącach tylko 14 proc. z informacji przekazywanych za pośrednictwem tego medium o działalności NATO pochodziło od ludzi, resztą sterowały programy komputerowe.

Według Stratcomu w Polsce, gdzie popularność VK jest niewielka, Rosjanie rozprzestrzeniają propagandę głównie za pośrednictwem Twittera. Tak było pod koniec listopada, gdy trwały u nas NATO-wskie ćwiczenia Anakonda. Rosyjski MSZ twierdził wówczas, że Sojusz Północnoatlantycki zmierza do „militaryzacji regionu”, a wiceminister obrony Alexander Fomin powiedział wręcz, że manewry są zasłoną dymną przed umieszczeniem wojsk NATO pod granicą z Rosją. Wypowiedzi te były szeroko rozpowszechniane na Twitterze, jednak ponad połowa kont, z których pochodziły, była fałszywa i kierowana z Rosji.

– Strategia informacyjna Rosjan jest niezmienna. Chodzi im o sianie zamętu, wprowadzenie niepewności, antagonizowaniu społeczeństw – mówi Janis Sarts. Według niego sprzyja też temu brak odpowiednich regulacji ze strony firm, do których należą największe media społecznościowe na świecie.

 

To dopiero początek globalnych manipulacji w sieci

Rozmowa z Janisem Sartsem, szefem Stratcom Center of Excellence, instytucji badawczej NATO

 

Michał Kokot: Dlaczego tak łatwo jest rozpowszechniać fałszywe informacje w internecie?

Janis Sarts: Bo istnieje cały rynek zajmujący się wyłącznie kampaniami cyfrowymi, na którym można kupować lajki, komentarze, liczbę wyświetleń na YouTubie etc. Większość realizowana jest na potrzeby firm komercyjnych, ale to właśnie za nimi chowa się Rosja. Dzięki temu wpływa na politykę za granicą, jak obserwowaliśmy to podczas wyborów w Stanach Zjednoczonych. Musimy być bardziej stanowczy wobec firm, które pozwalają na takie kampanie w swoich portalach i mediach. Według mnie w ogóle nie zrobiły tego, do czego się zobowiązały.

Ale przecież dopiero co w tej sprawie był w amerykańskim Senacie przesłuchiwany Mark Zuckerberg, szef Facebooka. Publicznie się kajał i obiecywał, że jego firma zacznie skutecznie walczyć z fałszywymi kontami.

- Przed miesiącem byłem gościem w amerykańskim Senacie; rozmawialiśmy o tym, co można zrobić w sprawie czarnego rynku w mediach społecznościowych. Żeby udowodnić Amerykanom, że nic się w tej kwestii nie zmieniło, kupiliśmy polubienia, udostępnienia oraz prawie setkę komentarzy na Facebooku i Instagramie, które wyrażały dokładnie to, co chcieliśmy. Sprzedawcą była rosyjska firma, która wzięła za to 18 dol., a zlecenie wykonała w 15 minut.

Mówi się, że najlepszym wyznacznikiem wartości produktu na rynku jest jego cena. Jeśli więc mogę kupić taką kampanię od rosyjskiej firmy za cenę hamburgera w Nowym Jorku, to oznacza, że nie istnieją żadne bariery, by stosować podobne triki na szeroką skalę. Nie wierzę w zapewnienia szefów wielkich firm internetowych, że cokolwiek zrobili, by to zmienić.

Może firmy powinny bardziej kontrolować pojawiające się w ich mediach treści?

- Jeszcze dwa-trzy lata temu nie wierzyłem w to, że tego typu regulacje mają jakikolwiek sens. Dzisiaj wiem, że nie ma innej drogi. Tymczasem szefowie wielkich firm zdają się w ogóle nie zaprzątać sobie głów tym problemem.

A będzie on narastał. Bez trudu potrafię sobie wyobrazić, jak fałszywe informacje są w stanie wpłynąć w przyszłości na całe społeczności i ich decyzje oraz wybory. Boty mają potencjał, by kierować systemami, jak Siri czy Alexa, które są w bezpośredniej interakcji z człowiekiem. Pomyślmy tylko o tym, jak zasysane dane mogą być wykorzystywane do tego, by wpływać na nasze decyzje. Zdobycie danych z inteligentnych domów będzie oznaczało dostęp do bogatego zbioru wiedzy o zwyczajach i zachowaniu indywidualnych osób.

Jeśli to wszystko zbierzemy razem, będziemy mieli znacznie trudniejszy problem do rozwiązania niż obecnie, kiedy to manipulacje zdarzają się na razie jedynie w sferze informacyjnej. Ścigamy się z czasem, ale musimy rozwiązać dzisiejsze problemy, bo w przyszłości będzie nam znacznie trudniej.

A jak odpowiadać na rosyjską propagandę?

Reakcja może być oparta tylko na wartościach, których chcemy bronić. Sens ma jedynie obrona przez ujawnianie faktów. Nie warto też za każdym razem reagować na fałszywe informacje, bo to stawia nas na straconej pozycji. Na nasze argumenty zrzucą setkę zmyślonych historii, a my zmarnujemy jedynie wysiłek i czas na to, by je zbijać.

Najważniejsza jest własna opowieść. Trzeba wiedzieć i mówić o tym, dlaczego chcemy bronić naszych wartości i jak wyobrażamy sobie przyszłość naszego społeczeństwa. Przecież nasz cały system prawny jest bez porównania bardziej przejrzysty i sprawiedliwy niż rosyjski. Zazwyczaj jednak wpadamy w pułapkę i odpowiadamy na różne zmyślone historie propagandowe, bo są prowokacyjne i wymuszają emocjonalną reakcję. Trzeba być bardzo ostrożnym, jeśli się już na nią decydujemy.

W tej części świata najbardziej zajmuje nas Rosja, ale nie powinniśmy zapominać o innych krajach. Np. o Chinach, które rozwijają swoje programy społecznościowe. Na tej samej drodze jest Iran. W Meksyku i Brazylii podczas wyborów miały miejsce wielkie kampanie dezinformacyjne. W Indiach istnieje chyba największy na świecie ekosystem dezinformacyjny, również Filipiny zdobywają coraz większy potencjał. Mierzymy się ze światowym problemem, Rosja na razie jest jedynie jego szpicą.

 

 

 

W WOJSKU I SŁUŻBACH MUNDUROWYCH

 

 

 

Marynarka Wojenna RP - 20 lat w NATO

PORTAL MORSKI, rel, 14 marca 2019

 

Udział w kilkuset ćwiczeniach międzynarodowych, a także w operacjach bojowych i Siłach Odpowiedzi - tak krótko można scharakteryzować bilans działań Marynarki Wojennej pod flagą NATO.   

 

Marynarka Wojenna RP była pierwszym rodzajem Sił Zbrojnych RP, który zapoczątkował integrację z siłami Sojuszu Północnoatlantyckiego.

12 marca minęło 20 lat od dnia, kiedy Polska przystąpiła do Paktu Północnoatlantyckiego. Uroczystość upamiętniająca to wydarzenie odbyła się pod Pomnikiem Polska Morska na Skwerze Kościuszki w Gdyni. W asyście Kompanii Honorowej i Orkiestry Reprezentacyjnej Marynarki Wojennej na maszty zostały poniesione flagi Polski oraz Paktu Północnoatlantyckiego. Odczytany został także rozkaz okolicznościowy dowódcy garnizonu Gdynia. Uroczyste obchody zakończyła defilada Kompanii i Orkiestry Honorowej MW.

W uroczystości wziął udział dowódca Centrum Operacji Morskich - dowódca Komponentu Morskiego wiceadmirał Krzysztof Jaworski, zastępca Inspektora Marynarki Wojennej kontradmirał Krzysztof Zdonek, rektor-komendant Akademii Marynarki Wojennej kontradmirał prof. dr hab. Tomasz Szubrycht, dowódca 3. Flotylli Okrętów komandor Mirosław Jurkowlaniec, szef Sztabu Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej komandor porucznik Cezary Kurkowski, a także przedstawiciele gdyńskich władz samorządowych oraz zaproszeni goście.

Droga Marynarki Wojennej RP do Sojuszu rozpoczęła się już na początku lat 90. Właśnie wtedy polskie okręty ORP Wodnik oraz ORP Piast uczestniczyły w operacji bojowej „Pustynna Burza”. Udział w tej operacji był pierwszym w powojennej Polsce przykładem tak ścisłej współpracy polskich jednostek z siłami flot zachodnich i pierwszym sprawdzianem dla naszych marynarzy w nowej rzeczywistości. W roku 1993 polska Marynarka Wojenna pierwszy raz uczestniczyła w manewrach US Baltops, w których prawie nieprzerwanie jesteśmy obecni do chwili obecnej. Z kolei, w 1995 roku 13. Dywizjon Trałowców podjął stałą współpracę z NATO-wskim stałym zespołem okrętów obrony przeciwminowej.

Proces integracji z siłami morskimi Sojuszu od samego początku został ukierunkowany na uzyskanie zdolności do wspólnego szkolenia, ćwiczeń oraz skutecznego wykonywania zadań. Jeszcze przed wstąpieniem do Sojuszu, w 1998 roku oficerowie Marynarki Wojennej rozpoczęli służbę w dowództwach NATO m.in. w Brukseli, w Northwood i w Brunsum. Od pierwszego naszego udziału w ćwiczeniu US Baltops 93 do roku 1999 Marynarka Wojenna obecna była we wszystkich ćwiczeniach międzynarodowych na Bałtyku organizowanych pod auspicjami Partnerstwa dla Pokoju.

 

Pierwszy krok w sojuszu

12 marca 1999 roku rozpoczęła się najnowsza historia MW, nie mniej ważna od wcześniejszych okresów bytu polskich sił morskich. Rezultatem kilkuletnich przygotowań był fakt, że zaraz po przystąpieniu Polski do NATO Marynarka Wojenna efektywnie uczestniczyła w polsko-niemieckich ćwiczeniach okrętów rakietowych, które zostały przeprowadzone według procedur Sojuszu. Ćwiczenia te dla nas marynarzy miały także wymiar symboliczny, gdyż jako pierwszy rodzaj sił zbrojnych zapoczątkowaliśmy integrację z siłami Sojuszu Północnoatlantyckiego, już jako jego pełnoprawny członek.

Kolejne ważne wydarzenie z pierwszego roku członkowstwa miało miejsce w czerwcu, kiedy to Polska Marynarka Wojenna po raz pierwszy była gospodarzem NATO-wskich ćwiczeń pod kryptonimem „Coperative Poseidon”. Tylko w pierwszym roku członkostwa, czyli przez niespełna 10 miesięcy siły Marynarki Wojennej uczestniczyły łącznie w ponad 40 międzynarodowych ćwiczeniach i treningach.

 

2002 - rok wyzwań

Najważniejsze sprawdziany w pierwszych latach członkostwa Marynarka Wojenna zdała w 2002 roku i był to rok kluczowy dla naszego członkowstwa w Sojuszu. Po pierwsze w tym roku rozpoczęła się misja okrętu wsparcia logistycznego ORP „Kontradmirał X. Czernicki”, podczas której jednostka wzięła udział w drugiej wojnie w zatoce perskiej, w operacjach pod kryptonimami „Enduring Freedom” i „Iraqi Freedom”. Kolejnym wyzwaniem tego roku były manewry NATO pod kryptonimem „Strong Resolve 2002”, do których polskie siły morskie wydzieliły aż 14 okrętów.

Rok 2002 jest także historycznym pod względem naszego udziału w Stałych Zespołach Okrętów NATO. W październiku tego roku zmodernizowany niszczyciel min ORP Mewa po raz pierwszy wszedł w skład stałego Zespołu Obrony Przeciwminowej i podniósł flagę NATO. Od tego momentu niszczyciele min kilkunastokrotnie działały w strukturach morskich Sojuszu.

W 2002 roku do służby weszła także druga fregata rakietowa. Po ORP Gen. K. Pułaski, który zasilił polską flotę w 2000 roku, ORP Gen T. Kościuszko podniósł biało-czerwoną banderę.

 

Operacja pod kryptonimem Active Endeavour

Dużym wyzwaniem dla naszej floty był udział w największej operacji bojowej po II wojnie światowej prowadzonej w ramach NATO na morzu na wodach europejskich, pod kryptonimem „Active Endeavour”, której celem było zapewnienie bezpieczeństwa żeglugi, wykrywanie i zapobieganie aktom terroru na jednym z najważniejszych akwenów światowych jakim jest Morze Śródziemne. Polska Marynarka Wojenna włączyła się do tej operacji w 2005 roku, kiedy to do udziału w niej został skierowany okręt podwodny ORP Bielik. Jednostka ta jeszcze dwukrotnie uczestniczyła w tej misji (na przełomie 2006 i 2007 roku oraz 2010 i 2011 roku).

W operacji „Active Endavour” udział wzięły także inne polskie okręty: dwukrotnie fregata rakietowa ORP Gen. K. Pułaski (w roku 2006 i 2008 roku), okręt podwodny ORP Kondor (przełom lat 2008-2009) oraz okręt dowodzenia siłami przeciwminowymi ORP Kontradmirał X. Czernicki (w 2011 roku). W sumie polskie okręty spędziły w misji „Active Endeavour” ponad 2 lata oraz wykryły i zidentyfikowały kilka tysięcy jednostek, wśród nich także te, które przemycały ludzi i zakazane substancje.

 

Stałe zespoły okrętów NATO

Polskie okręty wchodziły w skład wszystkich Zespołów NATO. Fregata rakietowa ORP Gen K. Pułaski trzykrotnie działała w składzie Stałego Zespołu sił Morskich NATO Grupa 1, z kolei ORP „Gen. T. Kościuszko” wchodził w skład zespołu grupy drugiej. Polskie niszczyciele min ORP Mewa, ORP Czajka i ORP Flaming począwszy od 2002 roku już kilkunastokrotnie podnosiły flagę Sojuszu będąc częścią Stałego Zespołu Sił Obrony Przeciwminowej NATO Grupy Pierwszej. To bogate doświadczenie zaowocowało powierzeniem polskiej Marynarce Wojennej dowodzenia tym Zespołem w 2010 i 2013 roku.

Z kolei w 2017, polska Marynarka Wojenna otrzymała dowodzeniem Zespołem Przeciwminowym grupy drugiej, z całkiem nowym rejonem działania tj. Morzem Śródziemnym i Czarnym. W sztabach stałych morskich zespołach okrętów służyli również polscy oficerowie, zajmując tam kluczowe stanowiska. Dzięki temu część z nich uczestniczyła także w operacji NATO-wskiej w Rogu Afryki pod kryptonimem „Ocean Shield”.

 

"Steadfast Jazz" 2013 i lotnictwo morskie

Kolejnym dużym krokiem w ramach NATO było powierzenie polskiej flocie dowodzenia morskim komponentem największego ćwiczenia Sojuszu w 2013 roku pod kryptonimem „Steadfast Jazz 2013”. Polskie lotnictwo morskie było także obecne w operacjach bojowych i ćwiczeniach. Wszędzie tam gdzie działania prowadziły nasze fregaty z ich pokładu operował śmigłowiec pokładowy SH-2G. Co roku w ćwiczeniach międzynarodowych można było zobaczyć polskie śmigłowce zwalczania okrętów podwodnych Mi-14PŁ, czy też samoloty patrolowe Bryza i śmigłowce ratownicze.

 

20 lat w NATO

Przez dwie dekady naszej obecności w NATO, Marynarka Wojenna wzięła udział w kilkuset ćwiczeniach międzynarodowych na Bałtyku, w Cieśninach Bałtyckich, na Morzu Północnym, Atlantyku, Morzu Śródziemnym i Czarnym. W ten sposób, wspólnie z okrętami innych państw Sojuszu tworzyła atmosferę bezpieczeństwa na morskich szlakach komunikacyjnych i na kluczowych akwenach, z których korzystają gospodarki morskie wielu państw, w tym także Polski.

W wielu ćwiczeniach MW nie tylko uczestniczyła, ale także je organizowała. Bazy morskie w Gdyni i Świnoujściu stały się portami, z których operowały jednostki kilkudziesięciu bander państw Sojuszu i Partnerstwa dla Pokoju. Polscy marynarze uczestniczyli w ćwiczeniach sztabów i grupach roboczych NATO oraz służą w dowództwach Sojuszu. Także w chwili obecnej polscy marynarze z pokładu fregaty rakietowej ORP Gen. K. Pułaski, wchodzącej w skład Stałego Zespołu Morskiego NATO, prowadzą działania na rzecz bezpieczeństwa morskiego.

 

 

 

 

O PRZEMYŚLE OBRONNYM I SPRZĘCIE

 

 

 

Rosja chwali się nowymi okrętami podwodnymi o napędzie atomowym. Wejdą do służby w 2019 roku

Onet.pl, Tomasz Mileszko, 14.03.2019, 13:11

 

Jeszcze w tym roku zakończą się morskie testy dwóch nowych, rosyjskich łodzi podwodnych o napędzie atomowym, poinformowało rosyjskie Ministerstwo Obrony. Okręty Kazań i Książę Władimir zaprezentowała rosyjska ambasada w USA.

 

Na przestrzeni następnych kilku lat rosyjska marynarka wojenna pochwali się sporą liczbą nowych, strategicznych okrętów podwodnych napędzie atomowym. Wg aktualnych doniesień przed 2021 rokiem do służby ma wejść przynajmniej dziewięć tego typu maszyn, a wliczając w nie Kazania i Księcia Władimira, które wejdą do służby w dalszej części 2019 roku, będzie ich aż jedenaście.

Kazań to nowa, odpowiednio ulepszona wersja łodzi podwodnej o kodowej nazwie Projekt 885, której budowa rozpoczęła się w 2009 roku i która została wyposażona w rakiety balistyczne Kalibr i Oniks. Z kolei Książę Władimir to zmodyfikowana wersja łodzi o kodowej nazwie Projekt 955, której budowa zaczęła się w 2012 roku. Ten okręt jest zaś wyposażony w atomowe pociski balistyczne Buława.

Wg Siergieja Szojgu, rosyjskiego Ministra Obrony, oba okręty „zdefiniują przyszłość rosyjskiej flotylli łodzi podwodnych i pozwolą na zwiększenie potencjału obronnego oraz umocnienie pozycji Rosji na oceanach”.

 

 

 

Wyrzutnie dla Patriotów będą produkowane w Polsce

SPUTNIK NEWS, 19:19 14.03.2019

 

Dzisiaj Huta Stalowa Wola i Raytheon Integrated Defense Systems podpisały porozumienie, które umożliwia rozpoczęcie przygotowań do produkcji i integracji 16 wyrzutni systemu obrony powietrznej Patriot - podaje Polska Grupa Zbrojeniowa.

 

Umowa ma zostać poddana audytowi i akceptacji w ramach procesu Foreign Military Sales (FMS) już w najbliższych miesiącach.

„Podpisanie inauguruje etap uruchamiania produkcji w Polsce wyrzutni rakiet, na których opierać się będzie system 'Wisła'. Dzięki współpracy z amerykańskimi partnerami Polska Grupa Zbrojeniowa stanie się elementem łańcucha dostaw w systemie Patriot. Pozyskujemy zdolności produkcyjne umożliwiające nam realizację dostaw kluczowego wyposażenia dla Polskich Sił Zbrojnych, a w przyszłości również dla innych klientów" - oświadczył członek zarządu PGZ Radosław Domagalski-Łabędzki.

 

Wyrzutnie zostały zakupione przez Polskę w marcu zeszłego roku w ramach podzielonego na dwa etapy programu obrony powietrznej średniego zasięgu Wisła.

W pierwszej fazie HSW i inne spółki wchodzące w skład PGZ mają uzyskać technologie i know-how umożliwiające istotny udział w produkcji wyrzutni i ich komponentów. „Dostarczone Polsce baterie będą wyposażone w wyrzutnie, które powstaną w krajowym przemyśle obronnym – informuje PGZ.

Wytwarzane z udziałem PGZ wyrzutnie mają również wchodzić w skład systemów Patriot produkowanych dla innych krajów. 

 

 

 

Wyrzutnie rakiet dla Wisły powstaną w Stalowej Woli. Jest umowa

DEFENCE24, 14 marca 2019, 15:38

 

Huta Stalowa Wola S.A. i amerykański koncern Raytheon Integrated Defense Systems podpisały porozumienie, umożliwiające rozpoczęcie przygotowań do produkcji i integracji 16 wyrzutni rakiet M903, podstawowych elementów systemu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej „Wisła”. 

                       

Jak informuje Polska Grupa Zbrojeniowa w skład, której wchodzi Huta Stalowa Wola dokument kontraktowy zostanie w nadchodzących miesiącach poddany audytowi oraz akceptacji w ramach procesu Foreign Military Sales (FMS).

Umowa jest traktowana przez PGZ jako kamień milowy programu, ponieważ HSW zawiera umowę z Raytheonem na integrację i produkcję 16 wyrzutni rakiet systemu Patriot w ramach realizacji pierwszej fazy Wisły. W październiku 2018 r. Raytheon złożył w HSW S.A. zamówienie na przygotowanie realizacji przyszłej umowy. Jest to jedna z wielu umów biznesowych, które związane są z realizacją tego kontraktu. W kolejce czekają zamówienia zarówno ze strony Raytheon, jak i  krajowe ze strony MON, dot. m.in. ciężarówek JELCZ. 

Czytaj też: Raytheon: jesteśmy gotowi zbudować fabrykę rakiet Skyceptor w Polsce

Podpisanie inauguruje etap uruchamiania produkcji w Polsce wyrzutni rakiet, na których opierać się będzie system „Wisła”. Dzięki współpracy z amerykańskimi partnerami Polska Grupa Zbrojeniowa stanie się elementem łańcucha dostaw w systemie Patriot. Pozyskujemy zdolności produkcyjne umożliwiające nam realizację dostaw kluczowego wyposażenia dla polskich Sił Zbrojnych, a w przyszłości również dla innych klientów.

Członek zarządu PGZ S.A. Radosław Domagalski-Łabędzki

Raytheon jest zaangażowany w partnerską współpracę z polskim przemysłem, aby rozwijać sektor obronny. Kontrakt zawarty z Hutą Stalowa Wola jest pierwszym z wielu kontraktów produkcyjnych, który przyznamy spółkom PGZ  w ramach realizacji pierwszej fazy  programu Wisła.

Wiceprezes polskiego programu zintegrowanej obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej Raytheon Pete Bata

Jak podaje PGZ, w I fazie programu Wisła HSW S.A. i inne spółki wchodzące w skład Polskiej Grupy Zbrojeniowej uzyskają między innymi technologie i know-how umożliwiające istotny udział w produkcji wyrzutni i ich komponentów. Dostarczone Polsce baterie będą wyposażone w wyrzutnie, które powstaną w krajowym przemyśle obronnym. Transfer technologii i wiedzy ma pozwolić też zdaniem PGZ na obniżenie kosztów ponoszonych podczas całego cyklu życia systemów wyrzutni. Za ich późniejszą eksploatację i modernizację będą odpowiadać spółki z Grupy PGZ. Wyrzutnie M903 wchodzić będą także w skład systemów Patriot produkowanych dla innych krajów, co otwiera przed PGZ i Hutą Stalowa Wola możliwości pozyskiwania kolejnych zamówień.

Tymczasem w USA Pentagon zawarł już kontrakty z amerykańskimi firmami Raytheon, Lockheed Martin i Northrop Grumman na dostawę wszystkich podstawowych elementów systemu Wisła a więc zestawów Patriot, systemu zarządzania obroną powietrzną IBCS i rakiet PAC-3 MSE. We wrześniu 2018 roku Raytheon otrzymał wart 1,528 mld USD kontrakt na elementy polskiego systemu Patriot, dostarczane przez ten koncern wraz z integracją systemów, z terminem realizacji do 2022 roku, natomiast 28 lutego br. Lockheed Martin otrzymał zamówienie na kwotę 680 mln USD na dostawę partii rakiet rodziny PAC-3 MSE/CRI do 9 użytkowników zagranicznych, w tym Polski.  Natomiast w dniu dzisiejszym tj. 14 marca powiadomiono, że Northrop Grumman otrzymał kontrakt o wartości 349,4 mln USD na zakup dwóch kompletnych zestawów bateryjnych Integrated Air and Missile Defense Battle Command System, zarówno jeżeli chodzi o sprzęt, jak i oprogramowanie, wraz z aktualizacją tego ostatniego już po planowanej na 2022 rok dostawie, w okresie do 2026 roku.

 

 

 

 

Pentagon kupił „mózg” dla polskiej tarczy. MON: dostawy w terminie

DEFENCE234, Jakub Palowski, 14 marca 2019, 10:42

 

Departament Obrony USA zawarł kontrakt na dostawę dwóch kompletnych zestawów bateryjnych systemu zarządzania obroną powietrzną IBCS. Zostaną one dostarczone do Polski w trybie Foreign Military Sales, w ramach pierwszej fazy programu Wisła. Ministerstwo Obrony Narodowej potwierdziło, że dostawy systemu planowane są do 2022 roku, natomiast do 2026 roku w ramach tej umowy będą się odbywać aktualizacje oprogramowania.

                       

Zgodnie z wydanym przez Pentagon komunikatem, koncern Northrop Grumman otrzymał kontrakt o wartości 349,4 mln USD na zakup „dwóch kompletnych zestawów bateryjnych Integrated Air and Missile Defense Battle Command System”, zarówno jeżeli chodzi o sprzęt, jak i oprogramowanie. Na realizację umowy przyznano fundusze FMS z roku fiskalnego 2019, w kwocie równej jej wartości (349,4 mln USD).

AKTUALIZACJA 14:01 Ministerstwo Obrony Narodowej wydało komunikat dotyczący kontraktu i harmonogramu dostaw systemu IBCS. MON podał, że "Umowa podpisana 13 marca 2019 r. pomiędzy rządem USA a firmą Northrop Grumman na pozyskanie systemu IBCS dla polskiego programu WISŁA (faza I) zakłada dostawy elementów systemu do 2022 r. Umowa przewiduje także, że firma Northrop Grumman odpowiedzialna będzie za aktualizację oprogramowania oraz wsparcie informatyczne systemu do roku 2026. Podpisana umowa nie oznacza, że system trafi do Polski w późniejszym terminie niż 2022 rok.". 

Wcześniej Defence24.pl informował, że termin zakończenia prac w umowie FMS (czerwiec 2026 roku) mógł wynikać właśnie z zawarcia w umowie aktualizacji systemu już po jego dostawie, gdyż umowa na pierwszą fazę Wisły zakładała takie aktualizacje.

Realizacja I fazy programu WISŁA przebiega zgodnie z przyjętymi w MON założeniami. Dostawa dwóch baterii z systemem IBCS planowana jest w 2022 r., a osiągnięcie wstępnej gotowości bojowej zakładane jest na lata 2023/24. Proces wdrażania systemu IBCS do US Army przebiega zgodnie z założonym harmonogramem. Z uwagi na jednoczesne wdrożenie systemu IBCS do US Army i Sił Zbrojnych RP strona polska jest na bieżąco informowana o wynikach poszczególnych etapów pracy. W tym tygodniu delegacja polska pod przewodnictwem płk. Michała Marciniaka, pełnomocnika do spraw realizacji programu WISŁA, prowadzi w Huntsville rozmowy dotyczące realizacji I fazy programu WISŁA, w tym m.in. omawia szczegóły udziału polskich przedstawicieli w testach poligonowych (strzelaniach) IBCS, które planowane są na sierpień 2019 r.

Wydział Prasowy MON

Obecny kontrakt to już trzecia umowa zawarta przez Pentagon w związku z finalizacją polskiego programu obrony powietrznej Wisła. Przypomnijmy, że we wrześniu 2018 roku Raytheon otrzymał wart 1,528 mld USD kontrakt na elementy polskiego systemu Patriot, dostarczane przez ten koncern wraz z integracją systemów, z terminem realizacji do 2022 roku, natomiast 28 lutego br. Lockheed Martin otrzymał zamówienie na kwotę 680 mln USD na dostawę partii rakiet rodziny PAC-3 MSE/CRI do 9 użytkowników zagranicznych, w tym Polski i Szwecji, które zamówiły zestawy Patriot, ale jeszcze nie mają ich na uzbrojeniu.

Oznacza to, że kontrakty na dostawę wszystkich podstawowych elementów systemu Wisła: zestawów Patriot, IBCS i rakiet PAC-3 MSE weszły już w fazę realizacji. Przypomnijmy, że w pierwszej fazie programu Wisła Polska kupiła dwie baterie (cztery jednostki ogniowe) systemu Patriot/IBCS z czterema sektorowymi radarami i ponad 200 pociskami PAC-3 MSE, a także pewnymi elementami kompletnego systemu Wisła. Nawiasem mówiąc, jeśli chodzi o rakiety PAC-3 MSE, umowa z końca lutego – biorąc pod uwagę kwotę, ale i liczbę odbiorców – niemal na pewno nie dotyczy wszystkich rakiet zakupionych przez Polskę, ale kolejne będą kontraktowane wraz z następnymi seryjnymi partiami PAC-3 MSE. Wartość całego programu oszacowano na 4,75 mld USD.

Nie jest do końca jasne, czy umowa zawarta w środę przez Pentagon dotyczy wszystkich elementów IBCS dla Polski, czy dwóch pierwszych jednostek ogniowych (pierwszej baterii). W komunikacie mowa bowiem o zestawie wyposażenia dla „dwóch baterii”, przy czym w Polsce dwie baterie oznaczają cztery jednostki ogniowe, natomiast w USA w skład baterii standardowo wchodzi jedna jednostka ogniowa.

Nie zmienia to faktu, że realizacja przez Pentagon kontraktów na wszystkie trzy główne elementy pierwszej fazy Wisły jest faktem. To krok naprzód w realizacji systemu obrony powietrznej. Trzeba też pamiętać, że Polska jest pierwszym zagranicznym użytkownikiem IBCS, to pierwszy podobny kontrakt zawarty na ten system.

Składanie zamówień przez Departament Obrony jest jednak standardową praktyką w trybie FMS. Oprócz nich w pierwszej fazie Wisły MON zamierza oddzielnie pozyskać elementy kupowane od polskiego przemysłu – np. pojazdy i elementy łączności.

 

Umowy wykonania offsetu wciąż czekają

Nadal trwają natomiast negocjacje dotyczące umów wykonania zobowiązań offsetowych związanych z pierwszą fazą Wisły, zawieranych między polskimi przedsiębiorcami a amerykańskimi partnerami. 14 marca poinformowano o zawarciu takiego porozumienia między HSW i Raytheon, związanego z produkcją wyrzutni. Nie ma też ostatecznej decyzji co do konfiguracji drugiego etapu programu Wisła, w związku z czym do strony amerykańskiej nie wysłano wniosku Letter of Request.

W drugiej fazie Polska zamierza pozyskać sześć baterii, z radarami dookólnymi kierowania ogniem i większą partią pocisków, z systemem IBCS mają też zostać zintegrowane polskie sensory – radary wstępnego wykrywania: pasywne PCL-PET i aktywne P-18PL. Jeżeli chodzi o stacje radiolokacyjne kierowania ogniem, Polska planuje wdrożyć ten sam system co Amerykanie w programie LTAMDS, natomiast w zakresie pocisku rozważany jest „niskokosztowy” SkyCeptor, choć nie jest to jedyna alternatywa.

Z systemem Wisła powinien współdziałać zestaw krótkiego zasięgu Narew. W budowie Narwi kluczową rolę ma odgrywać polski przemysł, będący dostawcą zdecydowanej większości (jeśli nie wszystkich) sensorów, rakiety mają być budowane w kraju na licencji, rozważa się transfer technologii części elementów dowodzenia (np. w zakresie współdziałania z Wisłą). Na razie jednak program jest wciąż w fazie analityczno-koncepcyjnej i nie podjęto żadnych decyzji. – Ministerstwo Obrony Narodowej jest zdeterminowane, by możliwie szybko zakończyć fazę analityczno-koncepcyjną dla wymagania operacyjnego NAREW oraz rozpocząć fazę realizacyjną. W programie NAREW rozważa się powierzenie wiodącej roli w jego realizacji polskiemu przemysłowi obronnemu. Jednakże ostateczna decyzja zostanie podjęta po zakończeniu fazy analityczno-koncepcyjnej – poinformował w odpowiedzi na pytania Defence24.pl Wydział Prasowy CO MON. 

 

 

 

 

 

 

Daglezja-P zastąpi Wstęgę. Trzech chętnych na nowe mosty

DEFENCE24, Jakub Palowski, 14 marca 2019, 13:07

 

Inspektorat Uzbrojenia prowadzi postępowanie na zakup nowych mostów pontonowych, w ramach programu Daglezja-P. Mosty te zastąpią stare systemy PP-64 Wstęga. Do procedury zgłosiło się trzech chętnych.

 

Jak poinformował Defence24.pl Wydział Prasowy Centrum Operacyjnego MON, „do 15 lutego 2019 r. (wyznaczony termin) do udziału w postępowaniu przetargowym na zakup parków pontonowych zgłosiło się 3 wykonawców:

            1          Constructions Industrielles de la Méditerranée – CNIM;

            2          H. Cegielski-Poznań S.A., WB Electronics S.A. oraz CEFA SAS;

            3          Griffin Group S.A. Defence sp.k.”. 

Na razie nie ma oficjalnych informacji na temat konkretnych typów oferowanego sprzętu. Wiadomo jednak, że firma francuska CNIM, obecna oprócz sektora obronnego także w szeregu innych branż cywilnych, w tym np. w sektorze energii jądrowej czy OZE, oferuje na rynkach mosty typu Upgraded Motorized Floating Bridge (rozwinięcie mostu PFM). 

Z kolei firma CEFA (również z Francji), z którą współpracują dwie polskie firmy: państwowa H. Cegielski-Poznań, oraz prywatna WB Electronics, specjalizuje się w dostawach sprzętu dla wojsk inżynieryjnych. Ma w ofercie mosty Steel Ribbon Bridge (SRB), amfibijny system EFA oraz system Vedette F2.

Griffin Group reprezentuje natomiast na polskim rynku General Dynamics Land Systems, który promował na polskim rynku rodzinę mostów M3/IRB (Improved Ribbon Bridge). Ten system był użyty w Polsce na ćwiczeniach Anakonda 2016, przez niemiecko-brytyjski batalion saperów.

Nowe mosty mają zastąpić używane od kilkudziesięciu lat, mocno już przestarzałe parki PP-64 Wstęga. Jest to jedno z najważniejszych postępowań, realizowanych na rzecz Wojsk Inżynieryjnych. Odtwarzanie zdolności pokonywania przeszkód wodnych jest jednym z priorytetów NATO, między innymi w celu umożliwienia zabezpieczenia przerzutu wojsk na wschodnią flankę. Pozyskanie nowych mostów powinno więc zwiększyć zdolności Polski jako państwa przyjmującego (Host Nation Support – HNS).

Nowe mosty mają umożliwić przerzut pojazdów gąsienicowych w klasie do MLC 70, a więc między innymi czołgów Leopard 2A5/2PL, i wozów używanych przez wojska sojusznicze w rodzaju M1A2 Abrams. Postępowanie obejmuje dostawę siedmiu parków pontonowych w ramach zamówienia podstawowego i trzech w ramach opcji. Zakłada się, że dostawy zakończą się do 2022 roku. 

Kompletny pojedynczy park pontonowy ma obejmować kolejno:

                        bloki pontonowe;

                        rampy najazdowe/bloki brzegowe;

                        kutry/środki napędowe;

                        pojazdy umożliwiające transport wszystkich elementów parku oraz niezbędnej obsługi określonej wg. wymagań producenta mostu;

                        wyposażenie niezbędne do organizacji przeprawy oraz jej utrzymania;

                        narzędzia oraz urządzenia umożliwiające dokonanie niezbędnych obsług, napraw bieżących oraz regulacji;

                        wyposażenie niezbędne do umożliwienia poruszania się po drogach publicznych oraz do transportu kolejowego i morskiego;

                        niezbędną dokumentację w zakresie eksploatacji, obsługiwania i napraw;

                        wyposażenie diagnostyczne umożliwiające zlokalizowanie miejsca awarii i określenie zakresu potrzebnej naprawy;

                        zestaw obsługowy (ZO).

Dodatkowo poza ukompletowaniem wchodzącym w zakres pojedynczego parku przeprawowego dostawa będzie obejmować: zestawy części zamiennych (ZCzZ) i zestawy naprawcze (ZN).  

Daglezja to także kryptonim innych postępowań związanych z systemami mostowymi. Mosty towarzyszące na podwoziu kołowym MS-20 Daglezja-K, opracowane przez OBRUM Gliwice, znajdują się już w służbie. Pierwsza partia została dostarczona przez konsorcjum OBRUM i ZM Bumar-Łabędy, trwa postępowanie na dostawę kolejnej. OBRUM otrzymał pod koniec ubiegłego roku zamówienie na dostawę partii czterech mostów dla partnera wietnamskiego.

Konsorcjum PGZ, OBRUM Gliwice i ZM Bumar-Łabędy opracowuje też most szturmowy MG-20G Daglezja-G, na zmodyfikowanym podwoziu czołgu T-72.

 

 

 

Jeszcze więcej Jelczy dla wojska

DEFENCE24, 14 marca 2019, 15:01

 

Inspektorat Uzbrojenia rozpoczął negocjacje z Jelcz Sp. z o.o., dotyczące zakupu ciężarówek z płaskimi platformami. Do wojska trafić może nawet 114 pojazdów Jelcz 662D.43.

                       

Negocjacje, które rozpoczęły się 27 lutego, obejmują rozmowy na temat wieloletnich zakupów. Inspektorat zamierza pozyskać bowiem między 2019 a 2022 rokiem nawet 114 ciężarówek dużej ładow­no­ści powięk­szo­nej mobil­ności Jelcz 662D.43. Tylko 14 pozyskiwanych jednak będzie w ramach podstawy, reszta może zostać domówiona w ramach opcji. 

Samochody dużej ładowności powiększonej mobilności służą do zabezpieczenia potrzeb transportowych jednostek wojskowych w sferze działań taktycznych. Przeznaczone są do transportu ładunków "luzem", spaletyzowanych lub w dwudziestostopowym kontenerze oraz do ciągnięcia przyczep o masie całkowitej do 19 ton, tworząc zestawy o dopuszczalnej masie całkowitej do 40 ton.

Nie wiadomo jeszcze ile wyniesie ostateczna wartość zamówienia, ale na razie resort szacuje ją na 20,3 mln euro netto. 

Dostawy dla Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej (SZ RP) kolejnych samochodów dużej ładowności powiększonej mobilności JELCZ 662D.43 będą ich kontynuacją, która zapewni unifikację w tej grupie eksploatacyjnej.

fragment ogłoszenia Inspektoratu Uzbrojenia

Do tej pory do polskiego wojska trafiło ponad 700 ciężarówek od Jelcza, oznaczonych 662D.43. Ze względu na tej fakt właśnie, resort rozpoczął negocjacje z wybranym dostawcą. Resort podkreśla również, że "uzupełnienie potrzeb SZ RP pojazdami posiadającymi jednakową konstrukcję, charakterystyki techniczne i technologię naprawy skutkować będzie kompatybilnością w trakcie ich użytkowania, obsługiwania, naprawy oraz zaopatrzenia w części zamienne".

Brak kontynuacji zakupów samochodów od JELCZ Sp z o. o. może spowodować zagrożenie utrzymania zdolności krajowego potencjału przemysłowego w obszarze ich produkcji, doprowadzając do ograniczenia jego zdolności lub jej utraty i może wprowadzić zagrożenia w realizacji zadań ujętych w procesie mobilizacyjnego rozwinięcia Sił Zbrojnych RP, w zakresie dostaw przedmiotowego SpW, w ramach Programu Mobilizacji Gospodarki.

fragment ogłoszenia Inspektoratu Uzbrojenia

 

 

 

 

Największy producent śmigłowców na świecie z wynikami powyżej prognoz

WNP.pl, BAD, 14-03-2019 18:21

 

Skonsolidowany zysk operacyjny powiększony o amortyzację i odpisy aktualizujące (EBITDA) Grupy Leonardo wyniósł 1,12 mld euro z rentownością sprzedaży w wysokości 9,2 proc., wykazując wzrost w porównaniu z rokiem 2017 (1077 milionów euro, rentowność sprzedaży 9,2 proc.), głównie dzięki wyższym wolumenom i zyskom odnotowanym w pionie śmigłowców oraz dobrym wynikom w pionie lotniczym.

 

•          Wyniki Grupy Leonardo za rok 2018 są powyżej założeń dla nowych zamówień i przychodów.

•          Wyniki netto wzrosły o ponad 80 proc., do wartości 510 milionów euro.

•          Proponowana kwota dywidendy wynosi 0,14 euro, tak jak w 2017 roku.

 

- Rok 2018 stanowił kluczowy krok naprzód w realizacji naszego planu przemysłowego: wszystkie niezbędne działania są wdrożone i zrealizowaliśmy wszystko to, co obiecaliśmy. Zrealizowaliśmy cele i przekroczyliśmy założenia - skomentował Alessandro Profumo, dyrektor generalny Leonardo. - Nadal jesteśmy pewni swojej zdolności do osiągnięcia celów określonych w planie przemysłowym: wzrostu przychodów ogółem przy ścisłej kontroli kosztów, doprowadzenie Grupy do dwucyfrowej rentowności oraz znaczne generowanie gotówki począwszy od roku 2020. W ciągu kolejnych lat chcemy dalej przyspieszyć na ścieżce jaką obraliśmy dla osiągnięcia zrównoważonego wzrostu - dodał.

Wyniki za rok 2018 są spójne z priorytetowym celem określonym w planie przemysłowym spółki. Najbardziej godny uwagi jest znaczny wzrost pod względem nowych zamówień i przychodów, z poziomem wartości portfela zamówień powyżej 36 miliardów euro, co będzie wspierać dalszy wzrost w nadchodzących latach.

Wzrostowi wolumenu towarzyszyły dobre zyski operacyjne, znaczny wzrost wyników netto i generowanej gotówki, potwierdzając korektę założeń w górę dokonaną w lipcu ubiegłego roku.

Grupa Leonardo pozyskała w 2018 roku nowe zamówienia, których wartość wyniosła 15,1 miliardów euro, wykazały one wzrost o około 30 proc. w porównaniu z rokiem 2017 (12 mld euro) głównie dzięki pozyskaniu zamówienia na NH90 z strony Kataru na kwotę 3 miliardów euro.

Portfel zamówień sięgnął wartości 36,1 mld euro - rekordowo wysokiej i zapewniającej pełnej pokrycie ekwiwalentu produkcji za około trzy lata.

Przychody spółki wyniosły 12,2 mld euro, co oznacza wzrost o 4,3 proc. w porównaniu z rokiem 2017 (11,7 mld euro). Kluczowe piony to elektronika, system obronności i bezpieczeństwa oraz śmigłowce.

Skonsolidowany zysk operacyjny powiększony o amortyzację i odpisy aktualizujące (EBITDA) wyniósł 1,12 mld euro z rentownością sprzedaży w wysokości 9,2 proc., wykazując wzrost w porównaniu z rokiem 2017 (1077 milionów euro, rentowność sprzedaży 9,2 proc.), głownie dzięki wyższym wolumenom i zyskom odnotowanym w pionie śmigłowców oraz dobrym wynikom w pionie lotniczym.

Wynik netto przed transakcjami nadzwyczajnymi wyniósł 421 milionów euro.

Wynik netto wyniósł 510 milionów euro (279 milionów euro rok wcześniej), dzięki poprawie w zakresie kosztów finansowych, a także uwolnieniu części zabezpieczenia ustanowionego w ramach gwarancji udzielonych przy zbyciu Ansaldo Energia.

Dług netto Grupy wyniósł 2,3 mld euro, czyli zmniejszył się o 8,8 proc. w porównaniu z 31 grudnia 2017 roku (2,6 miliardów euro).

Wolny operacyjny przepływ pieniężny (FOCF) wyniósł 336 milionów euro (537 milionów euro w dniu 31 grudnia 2017 roku).

Założenia na rok 2019 to potwierdzone tendencje wzrostowe z dalszym zwiększeniem przychodów (12,5-13 mld euro), zysku EBITA (1,17-1,22 mld euro) oraz oczekiwanego wolnego operacyjnego przepływu pieniężnego (FOCF) w wysokości około 200 milionów euro.

 

 

 

 

PUBLICYSTYKA, OPINIE I WYWIADY

 

 

 

Jakie będą dwie nasze następne dekady w NATO?

POLITYKA.pl, Marek Świerczyński, Polityka Insight, 14 marca 2019

 

Skoro przebrzmiały wzniosłe słowa rocznicowych uroczystości, pora się zastanowić nad przyszłością Polski w NATO. Kolejne 20 lat rodzi większe wyzwania, obowiązki i trudności niż dotychczasowe członkostwo w sojuszu.

 

Wchodzimy w sojuszniczą dorosłość. Po 20 latach człowiek zaczyna się mniej więcej orientować, o co chodzi w życiu. Dwie dekady doświadczeń to też wystarczający bagaż, by odpowiedzialnie i „po dorosłemu” zachowywać się w organizacji międzynarodowej. Do NATO wchodziliśmy na fali politycznego entuzjazmu zmieszanego z niewiedzą, a po części naiwnością. Jako „młodzi dorośli” wiemy już, że nie wszystko wygląda tak różowo, jak sobie wyobrażaliśmy, i nie tak czarno, jak mówią pesymiści. Przede wszystkim wiemy, jak ten sojusz działa, kto ma ile do powiedzenia, kto z kim trzyma, a kogo omija. Wiemy, czyje deklaracje są na wyrost, kto i ile może faktycznie. Widzimy, że niektóre kraje mogą odgrywać większą rolę, niż wskazywałby ich potencjał militarny, inne mimo znaczącego potencjału z jakichś przyczyn tej roli nie odgrywają lub nie chcą się angażować. Wiemy też, że dynamika ta potrafi się zmieniać pod wpływem wydarzeń zewnętrznych i rozstrzygnięć politycznych, które zmieniają kurs polityki zagranicznej. Innymi słowy, zaczynamy się orientować, o co w tym wszystkim chodzi. Najwyższy czas zacząć wyciągać wnioski i kształtować swoją obecność w sojuszu aktywniej, mądrzej, perspektywicznie, w zgodzie ze strategicznymi interesami i racją stanu.

 

Polska musi wziąć odpowiedzialność

Jesteśmy największym, najludniejszym, najbogatszym i najsilniejszym militarnie krajem regionu – umownej wschodniej flanki sojuszu. Już same dane statystyczne wskazują, że Polska jest ważna – duży nie tylko może, ale czasem musi więcej. Rola państwa frontowego narzuca dodatkową odpowiedzialność i obowiązki, ale upoważnia do odważniejszego stawiania na stole interesów NATO geograficznie umiejscowionych w Polsce. Jakkolwiek byśmy nie narzekali na stan Sił Zbrojnych RP, to od nich zależy w dużej mierze gotowość NATO do odparcia agresji i utrzymywania świadomości sytuacyjnej na kluczowym pograniczu Polski, Litwy, Białorusi i rosyjskiego Obwodu Kaliningradzkiego oraz – co nie mniej ważne – sporej połaci przestrzeni powietrznej i wód południowego Bałtyku.

Siłą rzeczy jesteśmy pomostem i zwornikiem nadbałtyckiego „przylądka” Estonii, Łotwy i Litwy z kontynentalnym trzonem lądowym NATO, zabezpieczamy też powietrzny i morski korytarz dostępu do najbardziej na północny wschód wysuniętego obszaru sojuszniczego. To Wojsko Polskie będzie w stanie jako pierwsze ruszyć ze wsparciem, jeśli Rosja zaatakuje któryś z krajów nadbałtyckich. Z naszego terytorium siły własne i sojusznicze muszą w razie konfliktu przejść przesmykiem suwalskim na północ, chronić go przed zajęciem, atakować rosyjski potencjał w Obwodzie Kaliningradzkim i bronić się przed ciosem z białoruskiej flanki w miękkie podbrzusze Rzeczpospolitej, które historycznie zawsze było wrażliwe na atak. Jest jasne, że jak bardzo byśmy się starali, sami nie damy rady i musimy to robić razem z sojusznikami. Że poza rozwojem i wzmacnianiem własnej armii powinniśmy stwarzać warunki korzystne dla ich wejścia na nasz teren, współpracy i zaangażowania – tak techniczne, jak polityczne. Z drugiej strony jesteśmy w pełni uprawnieni, by resztę sojuszników pytać, prosić, a czasem naciskać, by w tej roli nam pomogli.

 

Amerykanie to nie wszystko

Z naszego punktu widzenia kluczowe są bliskie związki z najsilniejszym militarnie krajem świata, posiadającym najlepsze technologie wojskowe i armię ekspedycyjną, zaprawioną w bojach na wysuniętych rubieżach. Nie ma wątpliwości, że sprowadzenie do Polski wojsk USA praktycznie na stałe i w liczbie wielu tysięcy było wielkim sukcesem polityki strategicznej. Ważą się losy zwiększenia tej obecności, ale na znaczące zmiany – np. przysłanie do Polski całej dywizji – raczej nie ma co liczyć.

Zresztą nawet amerykańska dywizja nie zdziała cudów sama i będzie funkcjonować w systemie sojuszniczym, wspierana najpierw przez siły „alarmowe”, a potem korpus szybkiego reagowania obsadzony przez Europejczyków. Interoperacyjność należy budować nie tylko punktowo, z obecnymi w Polsce na trwałe siłami USA i innych krajów (obecnie Wielkiej Brytanii, Rumunii i Chorwacji), ale także z sąsiadami, szczególnie na głównym kierunku operacyjnym – na północny wschód od krajów nadbałtyckich, szczególnie na Litwę, i tam, skąd przyjdzie główne sojusznicze wsparcie – do Niemiec.

Dlatego dobrze, że polski kontyngent uczestniczy od dwóch lat w misji NATO na Łotwie, i doskonale, że właśnie podpisaliśmy porozumienie o współpracy obronnej z Litwą. Szczególnie ważne jest jednak utrzymanie codziennej współpracy z Niemcami, a także Duńczykami, którzy wspólnie tworzą wielonarodowy korpus NATO, a osobno dywizję północną oraz trzon sił NATO na Litwie. W sytuacji kryzysu nie do pominięcia są kraje północnego Bałtyku, nienależące do NATO, ale niekryjące pronatowskich sympatii obronnych – Szwecja i Finlandia. Integracja bałtyckiego obszaru operacyjnego w sensie wojskowym i politycznym to najważniejsze wyzwanie naszego rejonu odpowiedzialności. Musimy to robić we współpracy z Amerykanami, Niemcami, Duńczykami, Szwedami, Finami, Estończykami, Łotyszami i Litwinami – ale nie ma powodu, żebyśmy nie starali się być tej integracji liderami. Amerykanie się nie obrażą, będą wręcz kibicować.

 

Pomost bałtycko-czarnomorski

Oś północ–południe tworzy tak naprawdę wschodnią flankę NATO. Położenie geograficzne Polski przesądza, że nasze terytorium jest skrzyżowaniem powiązań politycznych i wojskowych, które muszą zadziałać w czasie kryzysu i wojny. Kierunek bałtycki, północny, jest nam bliższy, ale kierunek południowy, czarnomorski, może się okazać ważniejszy – bo dla wspólnego przeciwnika leży na istotniejszej drodze – ku Morzu Śródziemnemu.

Polska jest największym, najludniejszym, najbogatszym i najsilniejszym militarnie krajem regionu – umownej wschodniej flanki NATO.

Aneksja Krymu nie była przypadkiem, tak jak nie jest nim wzmacnianie w pierwszej kolejności Floty Czarnomorskiej Rosji. Incydent w Cieśninie Kerczeńskiej pokazał, że Rosja nie cofa się przed demonstracyjną eskalacją, jeśli ma ona służyć jej interesom. Konflikt może więc szybciej wybuchnąć na południu wschodniej flanki niż na jej północy. Polska musi być przygotowana, by działać również tam – nie na pierwszej linii, ale jako liczący się sojusznik w drugim szeregu. Rumunia – tradycyjnie ważny partner Polski – musi być dla nas drugim filarem pomostu zbudowanego od Bałtyku do Morza Czarnego. Ten pomost musi służyć siłom sojuszniczym tak samo jak bałtycki korytarz z zachodu na północny wschód. Tak jak w przypadku Łotwy, Polska utrzymuje w Rumunii spory kontyngent, a na niwie politycznej stara się łączyć interesy wschodniej flanki od Estonii po Bułgarię.

Ale między Warszawą a Bukaresztem leżą kraje, które – poza rocznicowymi deklaracjami – nieco mniej chcą się angażować w sojusznicze misje, a chętniej u siebie widzą rosyjskie interesy. Więc budowa spójnego pomostu znad Bałtyku nad Morze Czarne to wyzwanie przede wszystkim dyplomatyczne i polityczne. A od strony infrastruktury, też dla celów wojskowych, jeszcze się nie zaczęło i zajmie kilka dekad. Po obu stronach i na końcu tej konstrukcji teren staje się niestabilny. Na wschodzie zmagająca się z Rosją Ukraina i próbująca utrzymać suwerenność Białoruś – na zachodzie Bałkany, gdzie NATO umacnia swoją obecność (w tym roku zapewne Macedonia Północna stanie się 30. członkiem sojuszu), ale gdzie wciąż istnieją wyspy niestabilności. Basen Morza Czarnego od południa flankuje łącząca Europę z Bliskim Wschodem Turcja – sojusznik skomplikowany, by użyć najłagodniejszego sformułowania.

Jedna z największych obaw o spójność NATO dotyczy właśnie Ankary. Nie ma wątpliwości, że kurs obrany przez Turcję wpłynie na sytuację NATO, Europy, regionu i politykę globalnych mocarstw. Polska, wraz z innymi sojusznikami, musi być aktywna w Kijowie, Mińsku, Belgradzie i Ankarze. Unijny projekt partnerstwa wschodniego należy ożywić, bo jego atrofia wpycha część sąsiadów w sferę wpływów Rosji.

 

Bliski Wschód nie zniknie

Południowa flanka jest takim samym problemem jak wschodnia. W NATO, wcale nie tylko z uwagi na interesy USA, ale i Europy, nie zniknie temat zaangażowania militarnego na Bliskim Wschodzie. Jesteśmy tam obecni (Irak, Afganistan, Jordania) i pewnie zostaniemy długo. Ale może po zastanowieniu zdecydujemy, iż nie jesteśmy w stanie „być wszędzie”. Zwłaszcza że zapewne w najbliższym czasie dojdzie na poważnie temat północnej Afryki, a kto wie, jak głęboko trzeba będzie zabezpieczać ten kontynent w kierunku równika. Tu widzi dla siebie rolę Unia Europejska, ale przecież korzysta pod względem wojskowym z tych samych zasobów co NATO i koalicje pod wodzą USA. Pogodzenie tych interesów będzie niezwykle trudne, a żeby wszystkie kierunki wystarczająco silnie „obstawić”, niezbędne będzie pomnożenie zdolności wojskowych w Europie.

Jeśli jedni wezmą na siebie rolę liderów wschodniej flanki, inni w naturalny sposób skupią się na południu. Podejście znane jako „sojusz 360 stopni” jest dobre w opisie całości, ale w praktyce niedostępne dla żadnego kraju, nawet potęg takich jak Wielka Brytania czy Francja. W tej dyskusji i decyzjach Polska musi brać aktywny udział, monitorując i uczestnicząc w europejskich inicjatywach obronnych. Na poziomie politycznym nikt nie twierdzi, że jakoś zagrożą one NATO – w praktyce trzeba będzie tego dopilnować, jednocześnie respektując interesy krajów bardziej zagrożonych przez migrację z Afryki. Polityka bezpieczeństwa musi być prowadzona w wymiarze ponadregionalnym, nawet jeśli horyzont w Warszawie kończy się na przesmyku suwalskim. Na razie wszystko zmierza ku wzięciu przez struktury Unii Europejskiej odpowiedzialności za flankę śródziemnomorską i bliskowschodnią, a im bardziej Amerykanie będą się wycofywać (pytanie, czy i kiedy), tym większy ciężar będą musieli przejąć Europejczycy. „Armia europejska” czy – jak woli niemiecka minister Ursula von der Leyen – „armia Europejczyków” będzie tam właśnie działać w pierwszej kolejności. Polska nie uniknie i tej odpowiedzialności, zwłaszcza że po wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii wszystkie statystyki zmienią się w taki sposób, że będziemy „ważniejsi” niż do tej pory.

 

Porozumienie ponad podziałami

Ale żeby być ważniejszymi nie tylko na papierze, musimy się sami dogadać. W porównaniu do sytuacji przed 20 lat dziś jest dramatycznie. Nie ma konsensusu, nie ma nawet dialogu sił politycznych w kwestiach bezpieczeństwa i obronności, jest wyłącznie przerzucanie się oskarżeniami. Tymczasem ta sfera działań państwa potrzebuje kontynuacji i stabilności. Tak wewnątrz, by obywatele mieli poczucie trwałości podejmowanych reform i wydatków, jak na zewnątrz, by o stabilnym kursie byli przekonani nasi sojusznicy, a potencjalni wrogowie nie robili sobie żadnych nadziei i nie podejmowali działań destabilizacyjnych. Wskutek polaryzacji postaw i eskalacji sporu politycznego również sprawy wojska, zbrojeń i polityki obronnej stały się ostatnio domeną retoryki partyjnej, a nie strategii państwowej. Nikt tej polityki nie uzgadnia szerzej, wszyscy mają usta pełne upolitycznionych haseł. Nawet 20. rocznicy członkostwa w NATO nie potrafiliśmy zorganizować i obejść wspólnie, a przecież była to doskonała okazja do ponadpartyjnych spotkań i rozmów.

Czas podwójnej kampanii wyborczej sprawia, że na wiele miesięcy kwestie obronności mogą się stać polem brutalnej walki politycznej. Z tego okresu polska obronność i polskie wojsko wyjdą wyłącznie osłabione. I to w sytuacji gdy jak nigdy wcześniej Polska potrzebuje spójnej strategii w dziedzinie bezpieczeństwa, a wojsko jak nigdy potrzebuje długofalowych planów i zobowiązań. Czy jest na coś takiego szansa w perspektywie wyborów? Obawiam się, że nie. Czy jest szansa na porozumienie mające trwać przez następne 20 lat? Tym bardziej nie. To chyba największe wyzwanie dla Polaków, którym leży na sercu bezpieczeństwo kraju. Czytelnicy niech mi wybaczą patos, ale patriotyzm dziś oznacza według mnie wyznaczenie nowego kursu w NATO i wobec NATO właśnie ponad politycznymi podziałami.

 

Modernizacja na serio

A gdyby jakimś cudem porozumieć się nam udało, trzeba by na poważnie zastanowić się nad sprzętem i uzbrojeniem. Sprawność i siła wojska zależą w największym stopniu od jego uzbrojenia i wyposażenia. Oczywiście zawsze najbardziej liczą się ludzie, ale oni sprawdzają się w działaniu – w obronie. W sytuacji bardziej statycznej – w odstraszaniu – najlepiej dysponować przeważającą siłą ognia lub takimi zdolnościami, które mogą zredukować ewentualną przewagę przeciwnika. Współczesne systemy uzbrojenia są tak skomplikowane i kosztowne, że jeśli zdecydujemy o czymś dzisiaj i sprawnie przeprowadzimy zakup, jego efekty zobaczymy w pełni za 15–20 lat. Tymczasem gdy na zewnątrz ze słuszną dumą pokazujemy nasze 2 proc. PKB wydatków na obronność, w kraju nie dajemy rady tak zaplanować wydatków, by załatać wszystkie dziury, nie mówiąc już o wprowadzaniu rozwiązań przyszłości (łatanie dziur to i tak sukces). W takim tempie jak obecnie nie zmodernizujemy armii przez pół wieku, a nie wiem, czy rzeczywistość da nam tyle czasu.

Należy się zastanowić i uzgodnić w ponadpartyjnym trybie albo szybkie podwyższenie wydatków obronnych i usprawnienie mechanizmów ich wykorzystania, albo zgodzić się, że zmniejszamy armię i redukujemy liczbę sprzętu, za to nie idziemy na żadne kompromisy, jeśli chodzi o jego jakość. Będzie to wybór bolesny, przede wszystkim dla większości krajowego przemysłu obronnego, bo zapewne nie będzie w stanie wziąć w tym udziału. Ale wojsko nie jest od tego, by karmić przemysł, a zbrojeniówka nie może pasożytować na budżecie MON. Polityka technologiczno-przemysłowa może i powinna być skorelowana z zamówieniami zbrojeniowymi, ale te ostatnie nie mogą zależeć od stanu przemysłu. Wybór będzie bolesny też dla wojska. Jeśli przez ostatnie 20 lat modernizacja była wyłącznie punktowa, to przez kolejne 20 lat trudno zmodernizować wszystko, co trzeba, a jednocześnie zwiększać liczebność sił zbrojnych. Na wszystko nigdy nie wystarczy pieniędzy, nawet jeśli uda się podnieść wydatki obronne do 2,5 proc. PKB.

 

NATO na serio

Przed modernizacją trzeba uzgodnić nową strategię obronną i dopasować do niej strukturę wojska (np. czy naprawdę trzeba nam 200-tys. armii?), by w ogóle było wiadomo, po co i dla kogo mamy się zbroić. Zaangażowanie sił sojuszniczych w operacje obronne trzeba uwzględniać od samego początku, inaczej wszystkie wcześniejsze rozważania o naszym odpowiedzialnym zaangażowaniu w NATO nie mają sensu. Dywagacje o samowystarczalności obronnej w starciu z mocarstwem rangi światowej, dysponującym bronią nuklearną, są groźną utopią, którą przecież w naszej historii już kiedyś się karmiliśmy.

Odpowiedzialność to również realizm i rozsądek, a puste hasła nigdy nie zastąpią realnej siły. Odczytanie na nowo art. 3 – zobowiązującego kraje sojuszu do utrzymywania zdolności do odparcia agresji samodzielnie lub wspólnie – powinno być fundamentem strategii narodowej. Zadeklarowane dla NATO zdolności wojskowe muszą być traktowane z powagą, a zgłoszonych w ramach sojuszniczego planowania zamiarów, np. co do kupowanego sprzętu i uzbrojenia, nie należy jednostronnie odwoływać. To również powinno być przedmiotem ponadpartyjnego zobowiązania.

 

A jeśli będzie wojna?

W perspektywie 20 kolejnych lat niestety nie można wykluczyć konfliktu zbrojnego w naszym regionie. Putinowska Rosja jest zagrożeniem, na które nadal mamy przygotowaną tylko częściową odpowiedź, i nie jest pewne, czy mechanizm odstraszania zadziała. Zresztą to tylko jeden z mechanizmów zapobiegania konfliktom, może nawet mniej ważny niż polityka międzynarodowa, dyplomacja i gospodarka. Patrząc od strony realiów: Rosja nie ma interesu, by atakować kraje NATO i pogarszać swoje wciąż istotne powiązania ekonomiczne z Zachodem. Równowaga oparta na odstraszaniu i dialogu, a z drugiej strony na handlu surowcami może trwać niezakłócona latami, jak trwała w czasie zimnej wojny.

Nie da się jednak wykluczyć eskalacji, która wymknie się spod kontroli, lub agresji mającej na celu rozbicie jedności sojuszu. Mechanizm obronny powinien być naoliwiony i sprawdzony, Polska musi być gotowa nie tylko pod względem wojskowym. Tymczasem stan cywilnej infrastruktury, procedur i świadomości obronnej jest o wiele gorszy niż stan sił zbrojnych. Przygotowanie obronne kraju to prawdopodobnie największe wyzwanie najbliższych 20 lat i wcale nie mniej kosztowne niż modernizacja i przygotowanie wojska. Nie ma cudów, na prawdziwą wojnę na naszym terytorium jeszcze długo nie będziemy w pełni gotowi, może nigdy. Ale dla sojuszu NATO równie niebezpieczny byłby konflikt w odległym regionie świata, za to angażujący wojskowo, politycznie i ekonomicznie Stany Zjednoczone i Europę. Ewentualna wojna w Azji, w której po jednej stronie stanęłyby Chiny i ich sojusznicy, a po drugiej USA ze swymi sojusznikami, w tym z Europy, dla sojuszu miałaby kolosalne konsekwencje, z perspektywą rozpadu włącznie.

Skoncentrowani na Azji Amerykanie stopniowo mogą tracić zainteresowanie Europą, a sojuszników cenić tylko, o ile będą w stanie pomóc na dalekich morzach. W takiej kalkulacji liczyć się będą tylko Wielka Brytania i Francja, partnerzy USA na wschodniej flance NATO stracą strategiczne znaczenie – chyba że zdobędą takie zdolności wojskowe, które dla USA okażą się przydatne. Na dynamikę wydarzeń między USA a Chinami wpłynąć nie jesteśmy w stanie, ale warto, żebyśmy dostrzegali symptomy zbliżającego się tąpnięcia. Bo wybuch wojny w Azji będzie doskonałą okazją dla Rosji, by przetestować Zachód na drugim froncie. Wtedy NATO musiałoby o wiele bardziej polegać na zdolności do obrony państw europejskich. Dlatego jako odpowiedzialny sojusznik nie możemy lekceważyć tego, co dzieje się w zbrojeniach, strukturach i decyzjach obronnych Europy. Po wyjściu Wielkiej Brytanii waga naszego głosu w Unii wzrośnie i powinniśmy to wykorzystać, by uświadamiać Europejczykom, że od przyszłości NATO zależy ich własne bezpieczeństwo.

 

 

 

Niekwestionowany lider zza oceanu

POLSKA ZBROJNA, Krzysztof Wilewski, 14.03.2019, godz. 12:16

 

Stany Zjednoczone znacząco zwiększyły swój udział w światowym handlu bronią, Rosjanie zdecydowanie przystopowali, a kraje z Bliskiego Wschodu zaczęły zbroić się na potęgę. To najważniejsze wnioski płynące z najnowszego raportu Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem. Szwedzcy specjaliści porównali globalny handel bronią w dwóch okresach: latach 2009–2013 oraz 2014–2018. Dla Polski w raporcie nie ma zbyt wielu dobrych wiadomości. Nie znaleźliśmy się nawet w pierwszej dwudziestce piątce światowych eksporterów broni i wojskowego wyposażenia, tymczasem nasi sąsiedzi z południa – Czesi – są na 19 miejscu.

Sztokholmski Międzynarodowy Instytut Badań nad Pokojem (Stockholm International Peace Research Institute, SIPRI) co roku prezentuje kilkanaście mniejszych i większych raportów, ale to dwa z nich szczególnie przykuwają uwagę żołnierzy i specjalistów z branży na całym świecie. Pierwszy dotyczy wydatków obronnych poszczególnych państw i ukazuje się zazwyczaj w maju, a drugi – trendów w światowym handlu bronią. Ten dokument publikowany jest w marcu i właśnie kilka dni temu SIPRI ogłosił najnowsze dane.

W tegorocznej analizie światowego importu i eksportu broni oraz wyposażenia wojskowego, szwedzcy specjaliści zestawili ze sobą dwa okresy: lata 2009-2013 oraz 2014-2018. Z takiego porównania nasuwają się trzy najważniejsze wnioski. Pierwszy: Stany Zjednoczone znacząco – bo z 30 do 36 procent – zwiększyły swój udział w światowym handlu bronią. Pozycja Ameryki nie powinna jednak nikogo dziwić, skoro trzy największe na świecie koncerny zbrojeniowe pochodzą właśnie z USA. Mowa o Lockheed Martinie, Boeingu i Raytheonie (kolejność nie jest przypadkowa). W 2017 roku, gdy łączna sprzedaż broni na świecie sięgnęła około 400 mld dolarów, amerykańskie firmy sprzedały broń za 226 mld dolarów (to 57 proc. globalnego rynku). Wymieniona trójka zgarnęła prawie połowę tej sumy – około 100 mld.

W zestawieniu przygotowanym przez SIPRI nie dziwi również pozycja Rosji. Drugi z wniosków raportu dotyczy właśnie wschodniego mocarstwa, które plasuje się na drugim miejscu światowego rankingu. Tym razem jednak z bardzo wyraźnym spadkiem sprzedaży – o 6 procent. W latach 2009-2013 rosyjski udział w światowym handlu bronią wynosił 27 proc., tymczasem w latach 2014-2018 już tylko 21 proc. To przede wszystkim efekt międzynarodowych sankcji nałożonych na Moskwę w związku z aneksją Krymu oraz działaniami militarnymi prowadzonymi przeciwko Ukrainie. Ale nie tylko. Eksperci wskazują, że Rosja traci rynki zbytu także w związku z bardzo ekspansywną polityką Chin, które mocno rozwinęły swój przemysł obronny i zdobywają rynki zbytu w Azji i Afryce. Konkurencją dla naszego wschodniego sąsiada są również wschodzący gracze, czyli m.in. Turcja oraz Korea Południowa, które również sporo zainwestowały w swoje zbrojeniówki i powoli zaczynają zbierać owoce. Turcja w latach 2014-2018 zwiększyła swój udział w światowym eksporcie broni o 170 proc. (w porównaniu do lat 2009-2013), a Korea Południowa o 94 procent. A przecież awans w światowym rankingu nie jest łatwy, skoro aż 75 procent rynku jest podzielone między pięć państw: USA (36 %), Rosja (21 %), Francja (6,8 %), Niemcy (6,4 %) oraz Chiny (5,2%).

Raport SIPRI poświęcony eksportowi i importowi broni w ostatnich czterech latach pokazuje jeszcze jeden bardzo ciekawy trend – zbrojenie się Bliskiego Wschodu. Słupki mówią same za siebie: Arabia Saudyjska – 192%, Egipt – 206%, Irak – 139%, Katar – 225%, Izrael – 354%, Oman – 213%, Kuwejt – 348%. O tyle, w stosunku do lat 2009-2013, państwa regionu zwiększyły w ostatnich czterech latach swój import uzbrojenia. Procenty przekładają się na miliardy dolarów zainwestowane w pozyskanie nowoczesnych systemów uzbrojenia (głównie amerykańskiego, ale nie tylko). Czy zwiastuje to kolejną, bliskowschodnią wojnę? Analitycy są pełni obaw, że właśnie tak może się stać.

Ze szwedzkiego raportu nie płyną zbyt dobre wiadomości dla Polski. Owszem, zauważono, że kupiliśmy amerykańską broń, w tym systemy rakietowe Patriot oraz rakiety JASSM, ale jeśli chodzi o eksport, to Polski nie ma nawet w pierwszej 25. światowych dostawców. Za to na przykład na 19. miejscu są Czesi. Zdecydowanie nie jest to dla nas powody do dumy. Z całym szacunkiem dla naszych sojuszników z Pragi, uważam jednak, że polska zbrojeniówka ma nie tylko o wiele większy potencjał, ale też produkty, które powinny znajdować klientów na całym świecie. Karabinki Grot, moździerze Rak, transportery Rosomak, armatohaubice Krab, pociski przeciwlotnicze Piorun czy wszelkiego typu radary to naprawdę konstrukcje, których nie musimy się wstydzić. Dlaczego więc nie potrafimy ich sprzedawać innym armiom na świecie? Szczególne bolesne są porażki w walce o zamówienie od naszych najbliższych sojuszników, Litwinów, Słowaków czy Węgrów. Kiedyś zasłaniano się argumentem, że najpierw produkt musi trafić do służby w polskiej armii, bo potencjalni nabywcy o to właśnie pytają podczas rozmów handlowych (trudno się dziwić, że chcą mieć coś sprawdzonego przez innych żołnierzy). Teraz jednak, gdy polskie wojsko używa już Krabów, Raków czy Grotów, takie tłumaczenie nie jest już raczej przekonujące.

 

 

 

Awans generalski na zglliszczach

ALTAIR, 14 marca 2019

 

Wśród oficerów awansowanych wczoraj przez prezydenta RP na stopnie generalskie znalazł się płk pil. Robert Cierniak. Pełni on funkcję szefa Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów i prze­wod­ni­czącego Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. Cierniak od 9 maja 2007 był dowódcą 23. Bazy Lotnictwa Taktycznego w Mińsku Mazowieckim. Rok wcześniej, będąc dowódcą eskadry w tej jednostce, dowodził PKW Orlik w ramach misji NATO Baltic Air Policing. W latach 2010-13 był kolejno szefem dwóch oddziałów w Dowództwie Sił Powietrznych. Później został zastępcą dowódcy 1. Skrzydła Lotnictwa Taktycznego w Świdwinie. Od marca 2017 jest szefem Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów, pełniąc jednocześnie funkcję przewodniczącego Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego.

Za kadencji płk. Cierniaka w tych instytucjach w polskim lotnictwie wojskowym, po ponad 6 latach bezwypadkowego latania, trwa tragiczna seria wypadków i katastrof (ZA NIMI KROCZY ŚMIERĆ, 2018-01-12).

22 czerwca 2017 w czasie ćwiczeń APROC-2017 we Włoszech rozbił się i całkowicie spłonął śmigłowiec wielozadaniowy W-3PL Głuszec (We Włoszech rozbił się W-3 Sokół, 2017-06-22). Załoga i przewożeni żołnierze – w sumie 6 osób – cudem uniknęli śmierci. Śmigłowiec palił się bowiem już w powietrzu.

13 grudnia 2017 podczas lądowania po locie szkolnym w Dęblinie rozbił się śmigłowiec SW-4. Piloci odnieśli obrażenia i zostali odwiezieni do szpitala śmigłowcem LPR. Maszyna uległa zniszczeniu – u nasady odłamała się jej belka ogonowa.

 

 

18 grudnia 2017 podczas podejścia do lądowania na lotnisku w Mińsku Mazowieckim rozbił się samolot myśliwski MiG-29 (Rozbił się MiG-29 z Mińska Mazowieckiego, 2017-12-19). Jego pilot przeżył, odnosząc jedynie niewielkie obrażenia.

6 lipca 2018 w okolicach Pasłęka, podczas lotów nocnych, rozbił się samolot myśliwski MiG-29A z 22. Bazy Lotnictwa Taktycznego w Królewie Malborskim (Katastrofa MiGa-29A z 22. BLT, 2018-07-06). Jego pilot został znaleziony martwy w odległości 200 m od wraku.

4 marca 2019 podczas lotu kontrolnego po pracach serwisowych w jednostce rozbił się samolot myśliwski MiG-29 z 23. bazy lotnictwa taktycznego w Mińsku Mazowieckim (Kolejny wypadek MiGa-29, 2019-03-04). Jego pilot zdążył się katapultować i przeżył.

Poza tymi wypadkami zdarzyło się ostatnio wiele innych incydentów z udziałem różnych statków powietrznych, w tym F-16 i MiG-29. Przyczyny żadnego z wypadków nie zostały dotąd – przynajmniej oficjalnie – wyjaśnione. Sytuacja przypomina tę z czasów po poprzednich rządach polityków obecnej koalicji (W KRAJU WOJENNYCH PODŻEGACZY, 2019-03-09). Po czystkach personalnych doszło wówczas do tragicznych katastrof, m.in. samolotu CASA C295M i Tu-154M.

 

 

 

Armia USA w Polsce: Kontrakty wojskowe nie dla polskich firm. Wygrywają firmy z Alaski czy Bułgarii. Dlaczego?

POLSKA THE TIMES, Rafał Cieśla, Mikołaj Woźniak, 14.03.2019

 

Rozmawiamy z Karolem Siliwoniukiem, przedstawicielem firmy CommsBlack, która współpracuje z armią Stanów Zjednoczonych w Polsce i zachęca polskie firmy do startu w przetargach zlecanych przez wojsko USA. Dlaczego nasze przedsiębiorstwa nie podnoszą "ze stołu" leżących na nim kontraktów o łącznej wartości miliardów dolarów? Jakich rozmiarów baza wojskowa powstaje w Powidzu?

 

Polskie firmy nie zarabiają na obecności wojsk amerykańskich w naszym kraju - dlaczego?

Najczęściej nie wiedzą, że mogą. Jesteśmy firmą, która pełni rolę kaganka oświaty. Chodzimy po przedsiębiorstwach i tłumaczymy, że w Polsce są wojska amerykańskie, które organizują przetargi. To otwiera nowe możliwości, tym bardziej, że ten rynek jest wysokomarżowy. Konstrukcja przetargów wygląda tak, że najwyższa i najniższa oferta jest od razu odrzucana. Jeżeli do przetargu stanie jedna firma, a Amerykanie uznają, że cena jest za niska, wtedy proszą firmę o spotkanie i udowodnienie, że jest w stanie zrealizować taki kontrakt. Wiele spółek obawia się, że będzie prześwietlana. Nas z kolei pytają czy jesteśmy z CIA. Nie, nie jesteśmy. Zajmujemy się wprowadzaniem na rynek federalny polskich firm "od A do Z", czyli od procesu rejestracji w amerykańskich systemach rządowych, rozliczenie finansowe, po wykonaniu kontraktu. Oczywiście nie robimy tego za darmo, mamy swoje prowizje tzw. „success fee”.

To znaczy?

To prowizja od wygranego kontraktu, czyli sukcesu. Oferujemy też pisanie dokumentacji, uzyskiwanie prawa do zakupów z VAT 0 proc., czy pomoc w administrowaniu projektem na polsko-amerykańskich bazach w naszym kraju. Mamy referencję zarówno od US Army jak i naszych klientów. Sami również wykonujemy kontrakty - w sumie już kilkadziesiąt - więc znamy ten biznes z każdej strony.

Dlaczego wy musicie pełnić rolę edukacyjną, a nie państwo polskie?

Nie mamy pojęcia. Być może problem w tym, że umowę SOFA pomiędzy USA a Polską jeszcze w 2015 roku podpisywał prezydent Bronisław Komorowski z prezydentem Barackiem Obamą. Za to aktualna władza mówi o Forcie Trump, niespecjalnie akcentując, że Amerykanie już tu są. Również polscy wojskowi nie bardzo orientują się jak działają przetargi U.S. Army. Wojsko amerykańskie jest nastawione na rozwiązywanie problemów, a nie karanie firm, jeżeli czegoś nie zrealizują. My musimy przekładać mentalność amerykańską na polskie firmy, bo nie mają w takim podejściu doświadczenia. A sam potencjał jest ogromny - jedynie na wschodnią flankę NATO w tym roku, USA przeznaczy 6,5 mld dolarów. Same prace budowlane na terenie Polski w 2019 roku, to wartość około 600 mln USD.

Co zostało już w Polsce zrobione?

W Redzikowie kończy się kolejny etap prac budowlanych za 25 mln USD. Aktualnie budowany jest Camp Trzebień i Camp Karliki, gdzie to my dostarczamy kruszywo na budowy, rusza budowa magazynów na amunicję w Powidzu na 250 mln USD. Obecnie amerykańskie inwestycje rządowe są prowadzone na terenie Polski w kilkunastu lokalizacjach. Trwający właśnie w Powidzu trzeci etap wycinki drzew wykonuje nasz klient. A przetarg na pierwszą wycinkę wygrała firma z Alaski, na drugą Bułgarzy, a trzecią - właśnie polska firma.

Polacy wygrali dopiero trzeci przetarg?

Tak. Wcześniej nie wiedziała, że jest taka możliwość. Nie znali strony internetowej, na której można śledzić, jakie są trwające przetargi. Poza tym braki leżą u podstaw, czyli właśnie w nieznajomości wszystkich platform, na których zarejestrowanie się jest niezbędne, by brać udział w przetargach U.S. Army. Przy rejestrowaniu się załączyć trzeba m. in. cv firmy. Przedsiębiorstwo jest zweryfikowane na samym początku, a oficer prowadzący przetarg otrzymuje informację, że dana firma jest w pełni gotowa, by zrealizować zadanie.

W ostatnim czasie polskie firmy częściej startują w przetargach?

Z początkiem roku coś zaczęło się ruszać, a pewne tematy przechodzą do realizacji. Jeszcze do końca ubiegłego roku wciąż mówiono, „że coś będzie, jest planowane”, a teraz to wchodzi w fazę realizacji. Ruszył projekt przetargów na prace budowlane. Będą się pojawiały takie w rozpiętości od 2 tys. do 2,5 mln dolarów. Kolejny projekt jest związany z bazą w Powidzu.

Co tam powstanie?

Największy magazyn broni na wschodniej flance NATO. Samego betonu ma być wylane 18 tysięcy mkw. Około 40 hektarów samych magazynów. Łącznie wszystko będzie kosztowało do 250 mln dolarów. Osobny przetarg będzie na połączenie bazy linią kolejową ze Strzałkowa. Będzie też specjalne miejsce dla żołnierzy NATO. Ogółem baza może mieć do 700 hektarów powierzchni. W planach jest powstanie ogromnego kompleksu wojskowego. Pamiętajmy, że mimo iż zaczynają się prace budowlane - bardzo dużo zarabia się również na obsłudze. Ktoś będzie musiał prać, dostarczać jedzenie, ochraniać bazę - to wszystko będzie kosztowało.

Jest szansa, żeby tak wartościowy przetarg w Powidzu wygrała polska firma?

Problem w tym, że Amerykanie wymagają gwarancji bankowych. Z kolei my w Polsce i całej Europie pracujemy głównie na gwarancjach ubezpieczeniowych. Stąd polskie firmy nieco boją się podchodzić do takich zleceń. Przy tej skali inwestycji, przetarg wygrają raczej firmy amerykańskie, może niemieckie. Będą za to szukały sprawdzonych podwykonawców. W takich przetargach, gdzie stawia się na jakość, cena jest na trzecim, czwartym, może nawet dalszym miejscu. Ważniejsza jest solidność. Oczywiście chcielibyśmy, żeby jakaś polska firma do tego podeszła, ale obecnie trudno orzec, czy tak będzie.

Jak „po amerykańsku” rozwiązuje się wszelkie kwestie technologiczne?

Amerykanie mają swoją wizję tego, jak taki projekt powinien wyglądać. Jeden przetarg na projekt bazy w Powidzu wygrała duża amerykańska korporacja architektoniczna. Opiewał na 26 mln dolarów. Obecnie polskie firmy borykają się też z problemami, m. in. z kwestią pracowników z Ukrainy. Teraz jest ona podzielona na wschodnią i zachodnią. Firmy obawiają się, że Ukraińcy, w obawie o tajemnice wojskowe, nie zostaną wpuszczeni. Jest taka możliwość, ale też jesteśmy w stanie wystąpić do odpowiedniego organu i starać się, by tego uniknąć. Każdy pracownik pewnie będzie musiał być sprawdzony i zweryfikowany. Przecież Rosjanie mogą chcieć mieć na oku taki projekt wojskowy.

Co z drogami na terenie gmin położonych w sąsiedztwie bazy w Powidzu?

Amerykanie chcą żyć dobrze z lokalną społecznością. Jeżeli jest problem, to będą musieli go rozwiązać. W ten sposób zmodernizowana ma być m. in. droga w Strzałkowie, bo tak skarżą się, że co przejazd kolumny wojskowej - są ścięte znaki drogowe. Amerykanie są nastawienie na rozwiązywanie problemów i ten także będą chciały szybko zażegnać.

 

więcej w magazynie Polska the Times

 

Zegar

Kalendarium

Kwiecień 2024
Pon Wt Śr Czw Pt Sb Nie
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 1 2 3 4 5

Imieniny