Przejdź do głównej treści Przejdź do wyszukiwarki

3.04.2019r.

Utworzono dnia 03.04.2019
Czcionka:

Przegląd najważniejszych informacji w mediach

na temat bezpieczeństwa i przemysłu obronnego

w Polsce i za granicą

 w środę, 2 kwietnia 2019 r.

 

BEZPIECZEŃSTWO I POLITYKA OBRONNA W KRAJU

Większa obecność NATO w Polsce

GAZETA POLSKA CODZIENNIE, Paweł Kryszczak, numer 2294 - 03.04.2019

 

Sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg potwierdził plany dotyczące przeznaczenia na budowę magazynu dla sprzętu amerykańskiego w polskim Powidzu aż 260 mln dol. Rozbudowa infrastruktury wojskowej to niezwykle strategiczna inwestycja, wzmacniająca zdolności Sojuszu w razie ewentualnego zagrożenia militarnego.

 

Inwestycja w infrastrukturę w centralnej Polsce jest częścią większych wysiłków wzmacniających mobilność wojskową. Poprzez wstępne rozlokowanie sprzętu zwiększymy gotowość do działania naszych wojsk, gdyż chodzi o zdolność szybkiego transportu ludzi, a nie tylko ciężkiego sprzętu – zaznaczył w poniedziałek późnym wieczorem sekretarz NATO Jens Stoltenberg.

Magazyn ten stanowi część taktyki tzw. wstępnego rozlokowania (tzw. prepositioning) sprzętu wojskowego i umożliwia błyskawiczną reakcję Stanów Zjednoczonych w razie zagrożenia bez konieczności przerzucania na olbrzymie odległości czołgów i transporterów opancerzonych. – Podobne magazyny, w których jest przechowywane logistyczne zaplecze, znajdują się również na terytorium Niemiec i Norwegii – wyjaśnia w rozmowie z „Codzienną” gen. bryg. rez. pilot Dariusz Wroński.

Magazyn dla wojsk lądowych USA powstanie w Powidzu. Ten wybór nie jest przypadkowy

 

więcej w dzisiejszym wydaniu GPC

 

 

 

Polscy żołnierze wracają do Libanu

GAZETA POLSKA CODZIENNIE, Paweł Kryszczak, numer 2294 - 03.04.2019

 

Po 10 latach przerwy Polska zdecydowała się powrócić do misji UNIFIL (United Nations Interim Force in Lebanon) realizowanej na obszarze południowego Libanu. Trzonem kontyngentu liczącego ok. 200 żołnierzy mają być wojskowi z 12. Brygady Zmechanizowanej.

 

Powrót Polski do misji pokojowych ONZ jest jednym z priorytetów polityki bezpieczeństwa prezydenta RP Andrzeja Dudy. Już w 2015 r. podczas 70. Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych prezydent zadeklarował gotowość zwiększania przez Polskę bezpośredniego wkładu w utrzymywanie pokoju i zapewnianie bezpieczeństwa w ramach ONZ. Jak zauważa Piotr Kraś z Warszawskiego Instytutu Inicjatyw Strategicznych (WIIS), Polska już od kilku lat stara się wrócić do wykonywania misji pokojowych ONZ. – Z punktu widzenia czysto wojskowego przynosi to korzyści chociażby w formie zdobywania doświadczenia przez żołnierzy. Z drugiej strony Polska jako niestały członek RB ONZ przynajmniej w sferze symbolicznej zobowiązuje się do większej aktywności w realizacji działań ONZ – zauważa ekspert ds. bezpieczeństwa. Sam Liban w 2019 r. został natomiast włączony do państw priorytetowych objętych polską pomocą rozwojową.

W misję od listopada br. będą zaangażowane oddziały wydzielone z 12. Brygady Zmechanizowanej. Główne zadanie polskich żołnierzy działających w ramach misji UNIFIL to monitorowanie strefy położonej bezpośrednio przy granicy Izraela, na spornym terenie, gdzie dochodzi do konfliktów pomiędzy ludnością libańską a izraelską

 

więcej w dzisiejszym wydaniu GPC

 

 

 

Wojsko wymaga zmian. Niepotrzebne nam śmigłowce i okręty podwodne, ale mosty

FORSAL.pl, Maciej Miłosz, 02.04.2019, 12:05

 

Według analityków think tanku CBSA w Polsce może powstać dowództwo dywizji USA i rotacyjnie przebywać kolejna ciężka brygada.

 

– Jest potrzeba strategicznego i militarnego wzmocnienia obecności USA w Polsce – mówił wiceminister obrony Tomasz Szatkowski w Waszyngtonie na oficjalnej prezentacji raportu ośrodka analitycznego Center for Strategic and Budgetary Assessments. Publikacja nosi tytuł „Wzmacnianie obrony wschodniej flanki NATO”, ale zasadniczo dotyczy Polski i amerykańskiej obecności w naszym kraju. W tworzeniu raportu duży udział (zarówno w warstwie merytorycznej, jak i organizacyjnej) mieli przedstawiciele Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Do konsultacji o stanie faktycznym Ministerstwo Obrony Narodowej delegowało też żołnierzy różnych rodzajów sił zbrojnych. Jednak część wniosków w raporcie jest zupełnie wbrew deklaracjom obecnego kierownictwa MON, co świadczy o niezależności CSBA.

Jeśli chodzi o obecność wojsk USA, to analitycy postulują, by w Polsce było dowództwo dywizji (obecnie w Poznaniu znajduje się Element Dowodzenia Misją, czyli około stu żołnierzy – pełne dowództwo może liczyć nawet tysiąc osób) oraz kolejna ciężka brygada. Ich zdaniem powinny się tu znaleźć dwa dodatkowe bataliony artylerii dalekiego zasięgu (de facto chodzi o system Himars, na którego dostawę ostatnio podpisaliśmy umowę). Jak już pisaliśmy na łamach DGP w listopadzie, Fort Trump należy rozumieć jako wzmocnienie amerykańskiej obecności w Polsce, a nie powstanie od podstaw nowej bazy z powiewającą nad nią flagą Stanów Zjednoczonych. O rekomendacjach mówiących o wzmocnieniu obecności USA słychać w kręgach obronnych już od jakiegoś czasu. Teraz – dzięki raportowi CSBA – taka koncepcja ponownie trafiła do najwyższych amerykańskich władz. Autorzy opracowania w dniu jego prezentacji spotkali się bowiem na śniadaniu z kongresmenami zajmującymi się obronnością, a dzień wcześniej m.in. z ludźmi z otoczenia prezydenta Donalda Trumpa. Jako kontrargumenty dla zwiększenia obecności militarnej w Polsce za Atlantykiem padają m.in. pytania o to, dlaczego akurat Stany Zjednoczone mają to robić, i pojawia się kwestia tego, czy Rosja nie odbierze tego jako prowokacji. Z tym że warto mieć w pamięci, że przez lata obecność wojsk sojuszniczych w Polsce była minimalna, a to w żaden sposób nie powstrzymało agresywnej polityki naszego wschodniego sąsiada.

Oczywiście to tylko raport ważnego, ale tylko jednego z kilku liczących się think tanków w Waszyngtonie. W jakimś stopniu wpływa to na debatę amerykańską, ale to nie jest tak, że nagle radykalnie zmieni się stanowisko USA. W najbliższych tygodniach powinien zostać opublikowany raport Pentagonu w tej sprawie. – W moim przekonaniu, po odejściu generała Mattisa ze stanowiska sekretarza obrony szanse na zwiększenie obecności wojsk USA w Polsce rosną. Bo to wygląda tak, że administracja prezydenta była „za”, Departament Stanu również, a Pentagon robił wszystko, by te decyzje opóźnić – wyjaśnia DGP osoba związana ze światem obronności w Waszyngtonie. Wydaje się, że jeśli faktycznie Amerykanie zdecydują się na kolejną rotacyjną brygadę w Polsce, to będzie to dla nas duży sukces. Ale do takiej decyzji droga jest jeszcze bardzo daleka.

Z polskiej perspektywy być może nawet ciekawsze niż rekomendacje dla Amerykanów są zalecenia analityków dla Wojska Polskiego. Przede wszystkim postulują oni zwiększenie naszej gotowości bojowej i większy realizm ćwiczeń. Jest to tym bardziej bolesne, że w tym wypadku nie chodzi o (duże) pieniądze, a po prostu o nieudolność organizacyjną i kulturę zarządzania. W raporcie CSBA zapisano również, że powinniśmy inwestować w takie systemy uzbrojenia jak artyleria dalekiego zasięgu, system antyrakietowy czy samoloty piątej generacji. I deklaratywnie faktycznie MON to realizuje, z tym że w wymiarze szczątkowym. Zamiast trzech planowanych dywizjonów artylerii kupiliśmy jeden, zamiast ośmiu baterii systemu Patriot – kupiliśmy dwie. Jeśli chodzi o samoloty bojowe, to ostatnio minister obrony Mariusz Błaszczak zadeklarował, że nabędziemy te piątej generacji, czyli tak naprawdę F-35. Ale trudno uznać, że w tej sprawie cokolwiek jest już przesądzone. Autorzy raportu położyli także nacisk na modernizację, szczególnie sił lądowych, oraz wzmocnienie systemu dowodzenia i łączności, a także wzrost zdolności do cyberobrony. To, na czym powinniśmy się skupić, to również inwestycje w infrastrukturę – w tym mosty, szczególnie przez Wisłę – by umożliwić szybki przerzut wojsk sojuszniczych do Polski. W rozmowie z DGP autorzy raportu stwierdzili, że z naszego punktu widzenia bezużyteczne będą śmigłowce bojowe (niewielkie szanse na przeżycie na polu walki) czy okręty podwodne. To stanowisko sprzeczne z deklaracjami resortu obrony, a z punktu widzenia obecnego kierownictwa MON – wręcz rewolucyjne. Autorzy piszą też wprost, że Wojsko Polskie nie musi być większe, za to powinno mieć większe zdolności. To też kłóci się z mantrą powtarzaną przez resort, że powinniśmy zwiększyć liczebność naszej armii. Pozytywnie Amerykanie wypowiadają się o Wojskach Obrony Terytorialnej.

Obecnie w Polsce są ponad 4 tys. żołnierzy amerykańskich. Mimo ożywionych rozmów polsko-amerykańskich nie ma co się spodziewać zbyt szybko kolejnych oddziałów sojuszniczych. Nawet jak już Amerykanie się na coś zdecydują, co może zająć jeszcze sporo czasu, to szczegółowe negocjowanie umowy zajmie co najmniej kilka miesięcy. To oznacza, że środki na ten cel na pewno nie znajdą się w amerykańskim budżecie na 2020 r. (za Atlantykiem rok budżetowy zaczyna się 1 października). Jeśli nie zajdą więc jakieś nadzwyczajne okoliczności, najwcześniej wzmocnienia obecności można się spodziewać na przełomie lat 2021–2022. W listopadzie 2020 r. Amerykanie będą wybierać prezydenta. A to też może mieć wpływ na ewentualną relokację wojsk i jej harmonogram.

 

 

 

 

 

BEZPIECZEŃSTWO ZA GRANICĄ

 

 

Chiny nie potrzebują myśliwców Su-57?

SPUTNIK news, 19:07 02.04.2019

 

Rosyjski myśliwiec piątej generacji Su-57 może zainteresować chińską stronę z technicznego, ale nie militarnego punktu widzenia, cytuje Global Times opinię ekspertów.

 

 

Starszy konsultant Chińskiego Stowarzyszenia ds. Kontroli nad Bronią Xu Guangyu uważa, że Chiny mogą kupić od Rosji kilka Su-57, które byłyby przydatne dla lokalnych konstruktorów.

Główny konstruktor instytutu projektowego SAC (Shenyang Aircraft Corporation) Wang Yongqing powiedział, że wykorzystanie Su-57 przez chińską stronę jest mało prawdopodobne, ponieważ Chiny mają własny myśliwiec piątej generacji J-20. Ekspert zwrócił również uwagę na trudności związane z możliwą integracją rosyjskich samolotów z chińskimi systemami.

W marcu poinformowano, że dokumenty na wersję eksportową rosyjskiego myśliwca piątej generacji Su-57E są już prawie gotowe.

 

 

 

 

 

 

W WOJSKU I SŁUŻBACH MUNDUROWYCH

 

 

'Stratoforteca' nad Polską. Bombowiec najdłużej krążył opodal Piły

GAZETA.pl, Maciej Kucharczyk, 02.04.2019 21:02

 

Amerykański bombowiec strategiczny B-52 zagościł na polskim niebie. 'Stratoforteca' przeleciała nad Pomorzem, Warmią a potem zawróciła i długo krążyła w pobliżu Piły. Taki gość to duża rzadkość.

 

B-52 Stratofortress (ang. stratoforteca) nadleciał nad Polskę 1 kwietnia rano z Wielkiej Brytanii. W bazie RAF Fairford stacjonuje tymczasowo sześć tych bombowców, przysłanych z bazy Barksdale w USA. Dzień w dzień wykonują loty ćwiczebne nad całą Europą.

 

Niecodzienny gość nad Polską

1 kwietnia jeden z nich wleciał nad Bałtyk i w rejonie Łeby przekroczył polską linię brzegową. Przeleciał następnie w pobliżu Gdańska, Elbląga i zawrócił nad Warmią, kierując się na zachód. Amerykanie najwięcej czasu spędzili w rejonie na północ od Piły. Znajduje się tam główny poligon polskiego lotnictwa wojskowego w Nadarzycach.

 

"Bombardowanie" polskiego poligonu

B-52 przelatywał nad nim raz po razie. Najprawdopodobniej jego załoga trenowała współpracę z polskimi żołnierzami, specjalizującymi się w naprowadzaniu nalotów. Po szeregu okrążeń bombowiec skręcił na północ i ponownie wyleciał nad Bałtyk, kierując się następnie do bazy Fairford.

 

Nie tylko B-52 krążą nad Polską

To nie pierwszy raz, kiedy B-52 pojawił się nad Polską, ale amerykańskie bombowce to spora rzadkość. Standardowymi gośćmi są różni latający "szpiedzy", centra dowodzenia i tankowce oraz mniejsze maszyny. B-52 były wcześniej między innymi nad poligonem w Ustce podczas ćwiczeń NATO w 2017 roku czy nad Radomiem podczas pokazów lotniczych w tym samym roku.

 

Bombowce nad Europą

B-52 tymczasowo stacjonujące w Wielkiej Brytanii codziennie wylatują na podobne loty nad całą Europą. 2 kwietnia poleciały między innymi nad Morze Śródziemne, a jeden wyruszył na wschód nad Holandią. Może znów dotrze nad Polskę.

Pod koniec marca według oświadczenia amerykańskiego wojska były już nad Polską, ponieważ ćwiczyły z oddziałami NATO stacjonującymi na Litwie i w Orzyszu. Na litewskim poligonie bombowce zrzucały nawet ćwiczebne bomby.

 

Rosjanie poirytowani wizytami B-52

Loty B-52 w relatywnym pobliżu rosyjskich granic wywołały negatywne reakcje Kremla. Rosjanie oznajmili, że "żałują", iż Amerykanie posuwają się do takich nieprzyjaznych kroków. Doszło do przechwycenia jednego z amerykańskich bombowców przez myśliwce Su-27 nad Bałtykiem. Nagranie ze spotkania w powietrzu opublikowano.

 

Powietrzne przepychanki

Rosyjska reakcja może dziwić, ponieważ to Rosjanie zazwyczaj są tymi, którzy wysyłają swoje bombowce w pobliże granic państw NATO. Przeloty maszyn Tu-160, Tu-95 i Tu-22, kończące się alarmowymi startami sojuszniczych myśliwców to już dzisiaj rutyna. O takich incydentach przestają już nawet pisać media, ponieważ nie są niczym niespotykanym.

 

 

 

 

Prokurator Zarosa nie prowadzi już sprawy molestowania żołnierki. Interweniował Jarosław Kaczyński

ONET.pl, Edyta Żemła, Marcin Wyrwał, 2.03.2019, 18:26

 

Prokurator wojskowy ppłk Jan Zarosa, który przez wiele godzin przesłuchiwał ofiarę molestowania seksualnego w Żandarmerii Wojskowej, nie prowadzi już tego śledztwa. Interwencję poselską w sprawie byłej żołnierki podjął prezes PiS.

 

Karolina Marchlewska to była żołnierka, która padła ofiarą molestowania seksualnego i mobbingu ze strony swojego przełożonego, ppłk. S w Mazowieckiem Oddziale Żandarmerii Wojskowej. Pod koniec 2017 roku Onet w materiale „Mobbing nie jest przestępstwem do końca, czyli jak żandarmeria nie ochroniła kapral Anny”, opisał jej historię. Wtedy Karolina Marchlewska wystąpiła anonimowo, jako kapral Anna, bojąc się społecznego napiętnowania.

Kilka dni po ukazaniu się tekstu w Onecie sprawą molestowania seksualnego w Żandarmerii Wojskowej zajął się wojskowy wymiar sprawiedliwości. W listopadzie 2017 roku była żołnierka została wezwana na przesłuchanie przez prokuratora wojskowego ppłk. Jana Zarosę.

To znany prokurator. Głośno zrobiło się o nim w kwietniu 2017 roku, kiedy przez osiem godzin przesłuchiwał byłego premiera i szefa Rady Europejskiej Donalda Tuska w śledztwie dotyczącym współpracy Służby Kontrwywiadu Wojskowego z rosyjskimi służbami bezpieczeństwa. To on wydał również nakaz zatrzymania i dowiezienia na przesłuchanie przez Żandarmerię Wojskową byłych szefów wojskowych służb: płk. Krzysztofa Duszy i płk. Piotra Pytla.

Autor sylwetki ppłk. Zarosy w tygodniku „Polityka” Grzegorz Rzeczkowski w rozmowie z Onetem nazwał go „twarzą przejętej przez PiS prokuratury, dyspozycyjnej podporządkowanej ludziom Antoniego Macierewicza” i „narzędziem od wykonywania brudnej roboty”.

W telefonicznej rozmowie z Karoliną Marchlewską ppłk. Zarosa zapewnił ją, że jej przesłuchanie potrwa najwyżej dwie godziny. Tymczasem była żołnierka spędziła w prokuraturze ponad 11 godzin. Kobieta tylko raz została wypuszczona do toalety. Wiele pytań prokuratora było niezwiązanych ze śledztwem. Dotyczyły spraw prywatnych kobiety oraz jej kontaktów z dziennikarzami Onetu.

– To było specyficzne i z pewnością niehumanitarne przesłuchanie. Odniosłam wrażenie, że pytania mają na celu znalezienie na mnie jakiegoś haka, a nie wyjaśnienie sprawy – podsumowała tamto przesłuchanie Marchlewska w rozmowie z Onetem.

Wkrótce okazało się, że prokurator Zarosa nie mógł przesłuchiwać ofiary molestowania seksualnego. Według prawa może to zrobić tylko sąd.

Była żołnierka razem ze swoją mecenas Iwoną Zielinko złożyły więc doniesienie do prokuratury na ppłk. Zarosę. Zarzucały mu stronniczość i przekroczenie uprawnień. Wojskowy wymiar sprawiedliwości, do którego trafiła sprawa Zarosy po kilku miesiącach ją jednak umorzył.

Nowy prokurator prowadzi śledztwo w sprawie molestowania

Na początku marca tego roku Onet w materiale: „Ofiara molestowania: oprawcy w mundurach nie ponoszą konsekwencji” ujawnił, jak wymiar sprawiedliwości, próbuje zatuszować sprawę Karoliny Marchlewskiej, a ją samą skłonić do wycofania się z walki o sprawiedliwość.

Do niedawna była żołnierka - choć ma status pokrzywdzonej - nie miała wglądu do akt swojej sprawy. Po półtora roku trwania śledztwa to się jednak zmieniło. Przy tej okazji okazało się, że od 28 marca prokurator wojskowy ppłk Jan Zarosa nie prowadzi już śledztwa dotyczącego byłej żołnierki Żandarmerii Wojskowej, Karoliny Marchlewskiej.

Fakt ten wyszedł na jaw przy okazji wizyty w prokuraturze pracownika kancelarii adwokackiej dr Iwony Zielinko, która reprezentuje Karolinę Marchlewską. Pracownik chcąc sfotografować akta sprawy usłyszał od płk Zarosy, że on sam już jej nie prowadzi.

- Wczoraj dowiedzieliśmy się, że prokurator Zarosa został od tej sprawy odsunięty, a prowadzi ją prokurator rejonowa delegowana do Prokuratury Okręgowej w Warszawie Małgorzata Gałązka – mówi mecenas Zielinko. – W aktach nie ma informacji, dlaczego tak się stało. Prokuratura prowadzi sprawę jako organ, więc może wskazać innego prokuratora. Sam prokurator prowadzący również może stwierdzić, że nie czuje się bezstronny i poprosić o odsunięcie. Jednak w przypadku tego prokuratora, jest to dość późny etap na taką decyzję. Jeżeli miał wątpliwości, że może nie być bezstronny, to powinien odsunąć się od prowadzenia sprawy na znacznie wcześniejszym etapie, na przykład gdy pokrzywdzona była przesłuchiwana w atmosferze skandalu – dodaje adwokatka pokrzywdzonej.

Sprawę zmiany prokuratora skomentowała również Karolina Marchlewska. – To dobry sygnał, gdyż działania prokuratora Zarosy od początku przybierały formę nękania mnie i braku obiektywizmu – powiedziała była żołnierka. – Dziś już wiem, że prokuratura będzie miała problem z zamieceniem mojej sprawy pod dywan. Dzięki temu, że dostałam wgląd do akt sprawy dowiedziałam się, że w opinii biegłej psycholog jestem osobą prawdomówną, nie konfabuluję, ani nie fantazjuję, a moje zeznania są spójne. Opinia ta jest jednoznacznie dla mnie korzystna w kontekście wiarygodności moich zeznań.

Próbowaliśmy skontaktować się telefonicznie z prokuratorem ppłk. Zarosą. Jego telefon jednak milczał. Z pytaniem, dlaczego prokurator został odsunięty od śledztwa w sprawie molestowania seksualnego w Żandarmerii Wojskowej zwróciliśmy się także do rzecznika prasowego Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Na razie jednak nie dostaliśmy odpowiedzi.

Prezes Kaczyński pisze do prokuratury

Czy wpływ na przebieg tego postępowania miała interwencja prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego? Napisał on w tej sprawie bezpośrednio do Prokuratora Generalnego Zbigniewa Ziobro, już na początku marca tego roku. W wyniku jego interwencji Prokuratura Okręgowa w Warszawie wdrożyła postępowanie skargowe wobec wojskowego prokuratora ppłk. Zarosy. Pod koniec czerwca Prokuratura Okręgowa w Warszawie poinformowała jednak Marchlewską, że nie dopatrzyła się uchybień w jego działaniach. 

 

 

 

 

Szef MON powołał Pełnomocnika ds. Współpracy z Weteranami

PAP, 2.04.2019, 12:19

 

Szef MON Mariusz Błaszczak powołał Pełnomocnika MON ds. Współpracy z Weteranami. Został nim Wojciech Drobny, dyrektor Departamentu Spraw Socjalnych Ministerstwa Obrony Narodowej. Jednym z jego zadań ma być analiza możliwości ugodowego zakończenia spraw sądowych z zakresu roszczeń zgłaszanych przez weteranów.

 

Decyzja o powołaniu Pełnomocnika Ministra Obrony Narodowej ds. Współpracy z Weteranami weszła w życie dziś - z dniem ogłoszenia. Błaszczak zapowiedział, że powoła takiego pełnomocnika po publikacjach medialnych opisujących oddalenie przez sąd, z powodu przedawnienia, roszczeń wobec resortu wnoszonych przez ciężko rannego w Afganistanie weterana.

Do zadań Pełnomocnika należy: "reprezentowanie Ministra Obrony Narodowej wobec weteranów działań poza granicami państwa i weteranów poszkodowanych w działaniach poza granicami państwa"; "analiza możliwości ugodowego zakończenia spraw sądowych z zakresu roszczeń zgłaszanych przez weteranów"; "współpraca z organizacjami pozarządowymi, w tym z organizacjami weteranów, w zakresie spraw wynikających z ustawy z dnia 19 sierpnia 2011 r. o weteranach działań poza granicami państwa".

Pełnomocnik zajmować ma się też: "koordynowaniem działań komórek organizacyjnych Ministerstwa Obrony Narodowej oraz jednostek organizacyjnych podległych Ministrowi Obrony Narodowej lub przez niego nadzorowanych w zakresie współpracy z weteranami, w tym udzielania pomocy weteranom poszkodowanych w działaniach poza granicami państwa"; "przedstawianiem Ministrowi Obrony Narodowej informacji, opinii i propozycji wynikających z prowadzonej działalności"; "przygotowywaniem i uzgadnianiem projektów aktów prawnych dotyczących weteranów"; "opiniowaniem projektów aktów prawnych dotyczących weteranów"; "ocenianiem stanu przestrzegania praw weteranów" oraz "współpracą z instytucjami państwowymi, samorządowymi i międzynarodowymi oraz ich wyspecjalizowanymi agendami w zakresie spraw weteranów".

Jak informował w zeszłym tygodniu portal Onet, warszawski sąd oddalił powództwo jednego z weteranów, którzy pozwali MON - żołnierza ciężko rannego w Afganistanie, gdy pod jego Rosomakiem eksplodował ładunek wybuchowy. Jak podał portal, sąd nie zakwestionował poważnego uszczerbku na zdrowiu weterana, a jego powództwo oddalił z powodu przedawnienia.

W 2016 r. w precedensowym wyroku sąd w Warszawie przyznał zadośćuczynienie i odszkodowanie oraz miesięczną rentę weteranowi, który został ranny w 2010 r. w Afganistanie. Podczas operacji w Afganistanie obrażenia w działaniach bojowych odniosło 869 żołnierzy i cywilów, z czego 361 zostało rannych, czyli wymagało opieki medycznej powyżej siedmiu dni.

Status weterana ma obecnie ok. 20 tys. osób, a weterana poszkodowanego miało jesienią ub.r. 775 żołnierzy i funkcjonariuszy.

 

 

 

 

 

 

 

 

O PRZEMYŚLE OBRONNYM I SPRZĘCIE

 

 

 

Antoni Macierewicz zapowiadał polsko-ukraińskie śmigłowce. PGZ dementuje

RP.pl, p.mal, 02.04.2019, 16:58

 

W październiku 2016 roku ówczesny szef MON Antoni Macierewicz poinformował, że trwają pracę nad budową polsko-ukraińskiego śmigłowca. "PGZ nie uczestniczyły i nie uczestniczą w projekcie budowy polsko-ukraińskiego śmigłowca" - informuje prezes Polskiego Grupy Zbrojeniowej.

 

Antoni Macierewicz mówił, że przy budowie śmigłowców będą wykorzystane doświadczenia polskiej i ukraińskiej armii. Zapewniał, że maszyny nie będę ustępować pod względem osiągów maszynom zachodnim. Ówczesny szef MON przekonywał, że były prowadzone w tym kierunku rozmowy. 

Od deklaracji Macierewicza minęło dwa i pół roku. O postęp w pracach PGZ zapytał poseł PO Krzysztof Brejza. 

Polityk od prezesa Witolda Słowika chciał dowiedzieć się, czy spółki z Grupy Kapitałowej PGZ uczestniczą bądź uczestniczyły w jakikolwiek sposób w budowie polsko-ukraińskiego śmigłowca, czy były lub są zaangażowane w budowę wspólnego z Ukrainą śmigłowca, czy spółki posiadają bądź posiadały wiedzę na temat prac projektowych dotyczących budowy śmigłowca oraz jaki jest całkowity koszt poniesionych prac.

W odpowiedzi prezes PGZ poinformował, że "spółki z Grupy Kapitałowej PGZ nie uczestniczyły i nie uczestniczą w projekcie budowy polsko-ukraińskiego śmigłowca".

"Wyraźnego podkreślenia wymaga fakt, iż PGZ S.A. nie ma podstaw, aby odnosić się do wypowiedzi osób spoza Spółki oraz Grupy Kapitałowej PGZ, w szczególności ministra obrony narodowej lub innych urzędników państwowych, na temat międzypaństwowych projektów współpracy w dziedzinie przemysłu zbrojeniowego i obronności" - przekazał prezes zarządu PGZ.

 

 

 

Szwedzkie radary przykładem dla polskiej radiolokacji? [ANALIZA]

DEFENCE24, Maksymilian Dura, 2 kwietnia 2019, 09:08

 

Koncern Saab zakończył prace związane z wprowadzaniem aktywnych systemów antenowych AESA w opracowanej przez siebie rodzinie radarów Giraffe. Choć sama technologia AESA została sfinanowana przez spółkę, to rozwój rodziny radarów do których została wdrożona był możliwy między innymi dzięki stałemu finansowaniu ze strony szwedzkiego ministerstwa obrony, które jest zainteresowane wprowadzaniem najnowszych rozwiązań rodzimego przemysłu – i to do wszystkich rodzajów sił zbrojnych.

 

W Szwecji doszło do swoistej rewolucji jeżeli chodzi o systemy radiolokacyjne. Koncern Saab zakończył bowiem przygotowanie całej rodziny radarów różnych klas i typów, których cechą charakterystyczną jest wykorzystanie aktywnej anteny AESA (active electronically scanned array) opartej na technologii azotku galu GaN. Te urządzenia są już produkowane lub gotowe do seryjnej produkcji - głównie w zakładach produkcyjnych Saab zlokalizowanych w Goeteborgu.

Zakłady te zostały odpowiednio do tego przygotowane i nie tylko jeżeli chodzi o linie produkcyjne, ale również o możliwość testowania urządzeń. Główny budynek posiada np. dziewięć stanowisk testowych i wind, którymi na poziom dachu mogą być wynoszone do badań wyprodukowane radary. W ten sposób poza zakłady Saab wyjeżdżają już urządzenia sprawdzone i gotowe do wykorzystania. Sprawdzeniom tym pomaga również obecność w pobliżu Goeteborga wojskowej bazy lotniczej Såtenäs. Daje to unikalną możliwość ciągłego sprawdzania radarów w wykrywaniu trudnowykrywalnych, nowoczesnych myśliwców Gripen. Ważny jest również ciągły ruch lotnictwa cywilnego.

Wprowadzenie do portfolio tak nowoczesnych rozwiązań, jak radary z aktywnymi antenami to efekt konsekwentnie realizowanych prac badawczo-rozwojowych (B+R), na które koncern Saab poświęca aż 25% dochodów uzyskanych ze sprzedaży swoich produktów. Rozwój technologii AESA został sfinansowany przez Saab ze środków własnych. Ale takie działanie było możliwe również dzięki stałym i systematycznym zakupom ze strony szwedzkiego ministerstwa obrony, które dawały gwarancję, że zakończone sukcesem prace B+R zostaną na pewno wdrożone do produkcji. To dzięki nim rozwinięto radary, które Saab mógł zmodernizować do technologii AESA.

Korzyść jest obopólna ponieważ Szwedzi maję w tej chwili do dyspozycji rodzime rozwiązania, które mogą zaspokoić potrzeby wszystkich rodzajów szwedzkich sił zbrojnych. Radary z aktywną anteną mogą więc być zastosowane zarówno na samolotach i okrętach jak i w różnego rodzaju zastosowaniach lądowych. Może to stanowić kolejny krok rozwoju radarów Saab, także na rynki eksportowe. Przykładowo, radary typu Sea Giraffe AMB (na razie z antenami PESA) są licznie wprowadzane w marynarce wojennej Stanów Zjednoczonych, skutecznie konkurując z amerykańskimi stacjami radiolokacyjnymi.

Było to możliwe dzięki stworzeniu firmy Saab Defense and Security USA’s Sensor Systems Division w której dzięki transferowi technologii są produkowane i rozwijane radary Sea Giraffe. Urządzenia te pod nazwą AN/SPS-77(V)1 montuje się aż na pięciu różnych klasach okrętów amerykańskiej marynarki wojennej (US Navy) i Straży Przybrzeżnej (US Coast Guard) - w tym na trzykadłubowych okrętach do działań przybrzeżnych typu Independence. Już szacuje się, że w ciągu najbliższej dekady wprowadzonych zostanie tam ponad siedemdziesiąt „zamerykanizowanych” radarów rodziny Sea Giraffe. I to właśnie na bazie tej stacji radiolokacyjnej można prześledzić konsekwentny sposób, w jaki Szwedzi rozwijali swoje urządzenia wykorzystując najnowsze technologie i wychodząc naprzeciw nowym zadaniom.

 

Rodzina szwedzkich radarów z aktywną anteną ścianową AESA

Opanowanie technologii produkcji anten aktywnych AESA wywarło wpływ praktycznie na wszystkie produkty „radiolokacyjne” produkowane przez koncern Saab. Zmieniła się nawet konstrukcja radarów lotniczych wykorzystywanych na samolotach wielozadaniowych Gripen oraz modernizuje się lotnicze systemy wczesnego ostrzegania Erieye i GlobalEye (pracujących w paśmie S).

W pierwszym przypadku chodzi o radar PS-05A, który po otrzymaniu anteny AESA znacząco zwiększy możliwości myśliwców Gripen, dając im prawdopodobnie również możliwość działania jako źródło informacji dla systemów lądowych. Równie daleko idące zmiany są wprowadzane w lotniczych systemach wczesnego ostrzegania Saab, które już zostały zainstalowane na czterech różnych typach maszyn i korzysta z nich osiem państw. GlobalEye został już zintegrowany na dwóch samolotach Bombardier Global 6000, które przechodzą intensywne próby lotnicze, przed przekazaniem klientowi - Zjednoczonym Emiratom Arabskim.

Jeszcze większa różnorodność panuje w przypadku segmentu radarów naziemnych. Na rodzinę obserwacyjnych radarów Giraffe składają się bowiem obecnie cztery, trójwspółrzędne stacje radiolokacyjne (pracujące w trzech różnych pasmach częstotliwości), z których trzy są już wyposażone w aktywne anteny ścianowe:

                        GIRAFFE 1X – pracujący w paśmie X (od 8 do 12,5 GHz) lekki i kompaktowy radar wielozadaniowy przygotowywany dla niewielkich jednostek pływających oraz systemów przeciwlotniczych bardzo krótkiego zasięgu VSHORAD (o zasięgu 100 km) – z anteną AESA;

                        GIRAFFE AMB - pracujący w paśmie C (od 5,4 do 5,9 GHz) radar wielozadaniowy przeznaczony dla systemów przeciwlotniczych bardzo krótkiego i krótkiego zasięgu VSHORAD/SHORAD oraz okrętów do klasy fregata włącznie (o zasięgu instrumentalnym do 180 km i pułapie do 20000 m);

                        GIRAFFE 4A - pracujący w paśmie S (od 2,9 do 3,3 GHz) radar wielozadaniowy przeznaczony dla systemów obserwacyjnych i obrony przeciwlotniczej krótkiego i średniego zasięgu SHORAD/MRAD – z anteną AESA;

                        GIRAFFE 8A – pracujący w paśmie S radar wielozadaniowy przeznaczony dla systemów obserwacyjnych i obrony przeciwlotniczej dalekiego zasięgu LRAD z możliwością wykrywania rakiet balistycznych (TBM) z anteną AESA.

 

 Radar Sea Giraffe AMB

Radar Sea Giraffe AMB jest interesujący nie tylko ze względu na swoje właściwości, ale przede wszystkim dlatego, że został on zastosowany również w Polsce, na trzech kutrach rakietowych typu Orkan. Jest to typowa stacja wielofunkcyjna, pozwalająca już od swoich najstarszych wersji na jednoczesne wykrywanie obiektów powietrznych i nawodnych. Związane jest to z wprowadzeniem dwóch, pracujących jednocześnie systemy obróbki sygnałów odbieranych od obiektów powietrznych (wyróżnianych na zasadzie efektu Dopplera) i od obiektów nawodnych (wykrywanych metodą amplitudową).

Stworzono przy tym zarówno wersję lądową radaru Sea Giraffe AMB, zamontowaną na pojedynczym pojeździe samochodowym z mechanicznie podnoszona anteną, jak i wersję okrętową, przeznaczoną na różnej wielkości jednostki pływające. To właśnie dla potrzeb morskich opracowano specjalne algorytmy eliminujące zakłócenia pochodzące od fal (a więc obiektów fluktuujących) oraz niwelujące przechyły okrętu (tak poprzecznych jak i wzdłużnych).

W miarę rozwoju tego radaru dodawane były kolejne możliwości, związane z koniecznością wykrywania coraz mniejszych obiektów (w tym niskolecących rakiet przeciwokrętowych klasy sea-skimmer), pocisków rakietowych, artyleryjskich i moździerzowych RAM (rocket, artillery, and mortar), jak również dronów. W przypadku dronów opracowano zresztą specjalny mod pracy ELSS (Enhanced Low Small and Slow) pozwalający na odróżnienie jednocześnie wykrywanych ptaków i niewielkich, bezzałogowych aparatów latających. Dzięki temu zmniejsza się prawdopodobieństwo fałszywego alarmu i jednocześnie poprawia się skuteczność systemów obronnych w wykrywaniu „powietrznych intruzów”. Co więcej wszystkie te mody są wykorzystywane jednocześnie przez co m.in. przyśpiesza się klasyfikację celów.

Zwiększała się też ilość jednocześnie wykrywanych i śledzonych obiektów powietrznych. Jak dotąd stworzono trzy główne wersje tej stacji radiolokacyjnej: A (wprowadzonej w 2003 roku na szwedzkich korwetach typu Visby i polskich okrętach rakietowych typu Orkan), B (wprowadzonej w 2006 roku) i C (wprowadzonej w 2012 roku i dalej rozwijanej). Radar Sea Giraffe AMB wersji A miał przykładowo możliwość śledzenia 100 obiektów latających i 100 obiektów nawodnych. W przypadku wersji C te liczby zwiększono do 200 i 400.

Radary Sea Giraffe AMB są jedynymi z rodziny Giraffe, które jeszcze są produkowane z pasywną antenę z elektronicznym przeszukiwaniem w elewacji (realizowanym poprzez kształtowanie tzw. charakterystyki wielowiązkowej) i mechanicznym w azymucie (poprzez obrót anteny z prędkością 30 i 60 obrotów na minutę).

Pomiar trzeciej współrzędnej (kąta elewacji do 0° do ponad 70°) odbywa się dzięki tzw. obróbce monoimpulsowej sygnału odbieranego przez odbiorczą charakterystykę wielowiązkową, składającą się z czternastu rozmieszczonych w pionie wiązek antenowych. Są one tworzone w systemie antenowym składającym się z poziomych wierszy (zbudowanych z laminatu drukowanego oddzielonego w antenie warstwami specjalnej pianki), na których rozmieszczono elementy odbiorcze i promieniujące.

Elementy te poprzez przesuwniki fazowe są zasilane ze wspólnego, jednego nadajnika (źródła sygnałów radiolokacyjnych) o mocy szczytowej 25 kW zbudowanego w oparciu o lampę z falą bieżącą. Jest to tzw. antena zamknięta, w której poszczególne elementy promieniujące wraz z przesuwnikami fazowymi otrzymują sygnał z rozbudowanej sieci falowodów i linii koncentrycznych.

 

Radar Giraffe 4A

W odmienny sposób zbudowana jest aktywna antena radaru średniego zasięgu Giraffe 4A. Składa się ona bowiem wielu takich samych modułów nadawczo – odbiorczych, pracujących w paśmie S (opracowanych z wykorzystaniem technologii azotku galu). Przy czym w radarze Giraffe 4A zachowano wszelkie zalety stacji radiolokacyjnej Sea Giraffe AMB, a więc wysoką wydajność w połączeniu z małymi rozmiarami i małą wagą, łatwość w obsłudze i konserwacji oraz stosunkowo niskie koszty eksploatacji. Sama antena ścianowa ma rozmiary 2x2 m i zawiera około 1500 programowo sterowanych modułów nadawczo odbiorczych.

Pozwala to na dowolne kształtowanie wiązek antenowych adekwatnie do zmieniającej się sytuacji w powietrzu. Efektem tej programowalności działania jest m.in. specjalny mod pracy HDM (Hypersonic Detection Mode) pozwalający na wykrywania obiektów powietrznych poruszających się z szybkością hipersoniczną (powyżej 5 Mach). Stało się to możliwe dzięki zapewnieniu odpowiedniej dokładności śledzenia oraz możliwości dowolnego zwiększania częstotliwości aktualizacji sytuacji (dane miejsce w przestrzeni może być opromieniowywane nawet w sposób ciągły - przy nieruchomej antenie).

To właśnie dlatego mod HDM jest idealnym rozwiązaniem dla najbardziej wyrafinowanej wersji radaru Giraffe 4, wyposażonej w cztery nieruchome anteny ścianowe. Stacja ta, oznaczana jako Sea Giraffe 4A FF (Fixed Face), jest przeznaczona głównie na okręty od klasy duża korweta wzwyż.

Przeszukiwanie dookólne w tym radarze zapewnia się poprzez odpowiednie rozstawienie szyków antenowych na nadbudówkach lub masztach jednostek pływających (podobnie jak np. na okrętach z systemem AEGIS). Szwedzi wprowadzają w ten sposób zupełnie nową dla nich filozofię przeszukiwania przestrzeni, w której decyzje w żaden sposób nie zależą już od mechanizmu obrotowego anteny (limitującego czas odnowy informacji), ale tylko od zmieniającej się sytuacji taktycznej. W pewien sposób jest to początek drogi do stworzenia tzw. radaru inteligentnego.

 Nie było to łatwe szczególnie w sektorach, gdzie stykają się ze sobą poszczególne anteny ścianowe. W miarę odchylania się wiązki antenowej od osi prostopadłej do płaszczyzny anteny spada bowiem moc sygnału i najczęściej zwiększa się „szerokość” wiązki. Automatycznie przekłada się to na zasięg maksymalny, który zależnie od kątów obserwacji w azymucie i elewacji może się zmniejszać od 1,41 do 5,65 razy (przy kątach odchylenia do 60 stopni).

Te nierównomierności charakterystyki antenowej trzeba więc uwzględnić podczas obserwacji przestrzeni - kompensując je np. zwiększaniem mocy wskazanych modułów nadawczo-odbiorczych anteny AESA. Teraz taka kompensacja musi być realizowana nie w jednej, a w dwóch sąsiednich „ścianach” antenowych.

Kolejnym problemem jest kompensacja tzw. listków bocznych. Nie ma bowiem idealnej anteny i dlatego poza główną, pożądaną wiązką antenową zawsze istnieją obok niej mniejsze - tworzące charakterystyczne „listki”. Są one o tyle niepożądane, że nimi również radary odbierają sygnały dochodzące do systemu antenowego (np. pochodzące od zakłóceń aktywnych), które mogą „zanieczyszczać” ekran albo w najgorszych przypadkach całkowicie uniemożliwić prowadzenie obserwacji (poza echem od celu odebranego przez wiązkę główną, pojawiają się bowiem echa od tego samego celu z „niepożądanych” wiązek bocznych).

Dlatego „listki boczne” są na różne sposoby kompensowane i tłumione. W przypadku anten znajdujących się obok i działających wspólnie kompensowane muszą być jednak nie tylko sygnały z „listków bocznych” własnej ściany, ale również te, pochodzące od anteny znajdującej się obok. W podobny sposób koniczne jest kojarzenie i scalanie ech od obiektów które są odbierane przez dwa systemy antenowe jednocześnie. Na ekranie operatora muszą być one zobrazowane jako jeden cel.

Szwedzi nie zbudowali jeszcze kompletnego radaru, a jedynie model składający się z dwóch anten ścianowych. Dzięki temu mogli jednak potwierdzić, że programowo i technologicznie są zdolni do elektronicznego przeszukiwania przestrzeni w kącie 180º przy nieruchomych antenach i że rozwiązali problemy związane ze spadkiem mocy, listkami bocznymi i korelacją celów. Zbudowanie pełnej stacji radiolokacyjnej ze względu na koszty nastąpi jednak dopiero po złożeniu zamówienia.

Inaczej jest natomiast w przypadku radaru Giraffe 4A, który już jest produkowany seryjnie dla szwedzkiej armii. Obecnie buduje się go w wersji kontenerowej, gdzie w jednym module rozmieszczone są zarówno wszystkie systemy obróbki i kierowania, jak i chłodzony cieczą system antenowy (o wadze około 1,5 tony) - podnoszony hydraulicznie na wysokość 6,5 metra. Urządzenie to ma w zestawie dwa przenośne laptopy taktyczne, z których jeden służy do obsługi technicznej, a drugi jest wynośnym pulpitem operatora. Radar może być bowiem sterowany zdalnie (z wynośnego laptopa lub centrum operacyjnego) lub z dodatkowego modułu operacyjnego dla dwóch operatorów o długości 4” (około 1,3 m), który doczepiany jest do kontenera ze stacją radiolokacyjną i systemem antenowym wydłużając go do 20” (6,1 m). Dzięki tym rozmiarom ważący mniej niż 8,5 tony kontener „radarowy” może być z łatwością zainstalowany na odpowiedniej nośności platformach kołowych.

 Przy obracanej antenie stacja Giraffe 4A ma możliwość śledzenia do 1000 celów powietrznych, namierzania 100 urządzeń zakłócających oraz śledzenia 50 torów pocisków, rakiet i granatów moździerzowych (RAM). Ta ilość może się zwiększyć po zatrzymaniu anteny. Przy pracy sektorowej (o maksymalnym kacie obserwacji 120º) można bowiem zwiększyć zasięg stacji o około 40% (standardowy, instrumentalny zasięg to od 280-400 km), albo też częstość odnawiania informacji (co jest szczególnie przydane przy śledzeniu celów RAM i pocisków hiersonicznych). W normalnej pracy antena obraca się z prędkościami: 15, 30 i 60 obrotów na minutę.

 Zaletą tego radaru jest łatwość jego eksploatacji. Jest to urządzenie mogące pracować 24 godziny na dobę przez 7 dni w tygodniu. Badania wykazały, że średni czas pomiędzy uszkodzeniami MTBCF (Mean Time Between Critical Failure) jest większy niż 2500 godzin. Natomiast na znalezienie i usunięcie usterki operator potrzebuje średnio nie więcej 45 minut. Same czynności obsługowe w ciągu roku zajmują mniej niż 20 godzin.

 

Radar Giraffe 8A

Radar dalekiego zasięgu Giraffe 8A jest jedynym urządzeniem radiolokacyjnym, który jeszcze nie jest produkowany seryjnie przez koncern Saab. Nie oznacza to jednak, że nie został on już sprawdzony. Jest to bowiem stacja, której system antenowy złożono tak naprawdę z dwóch anten radaru Giraffe 4A (pracującego w paśmie częstotliwości S), a więc rozwiązania dobrze przetestowanego.

W ten prosty sposób uzyskano stację radiolokacyjną dalekiego zasięgu Giraffe przeznaczoną do działania w ramach zintegrowanego systemu obrony powietrznej, która może śledzić ponad 1000 obiektów powietrznych (w tym rakiety balistyczne). Zasięg wykrywania samolotów myśliwskich określono oficjalnie na 400 km, ale tak naprawdę może być on jeszcze większy biorąc pod uwagę możliwość punktowego zwiększania mocy nadawczej. Zasięg instrumentalny tej stacji to bowiem 600 km.

 Mniejszy jest natomiast kat elewacji. O ile bowiem w radarze Giraffe 4A istnieje możliwość wykrywania celów powietrznych w kątach od 0 do 70° to w przypadku Giraffe 8A maksymalny kąt został zmniejszony do 22° (w przypadku wybranych celów można go zwiększyć do 65° np. przez mechaniczną zmianę pochylenia kąta położenia szyku antenowego).

Giraffe 8 to urządzenie ważące mniej niż 10 ton, które może być zainstalowane na stacjonarnych wieżach (jako stacjonarny posterunek obserwacji nadzoru sytuacji powietrznej) lub na podwoziu kołowym. Jest to stacja z mechanicznym przeszukiwaniem w azymucie (z prędkością 24 obroty na minutę) i elektronicznym w elewacji. Przy obracanej antenie radar Giraffe 8A ma możliwość śledzenia do 1000 celów powietrznych, namierzania 100 urządzeń zakłócających oraz śledzenia 50 torów pocisków, rakiet i granatów moździerzowych (RAM).

 

Radar Giraffe 1X

Najmniejszą stacją radiolokacyjną proponowaną do zastosowań lądowych i morskich jest radar Giraffe 1X. Jego aktywna antena składa się z wielu takich samych modułów nadawczo-odbiorczych zbudowanych z wykorzystaniem technologii azotku galu.

I w tym przypadku elektronicznie kształtowana i sterowana wiązka antenowa pozwala na bardzo szybkie przeszukiwanie przestrzeni w elewacji (od 0 do 70°), co jest szczególnie przydatne podczas działania w rejonie przybrzeżnym, przy bardzo dynamicznie zmieniającej się sytuacji i dużej ilości zagrożeń, gdzie czas reakcji powinien być jak najkrótszy.

Sama antena bez urządzenia obrotowego waży jedynie 60 kg (a w komplecie z urządzeniem obrotowym i anteną IFF – 100 kg) dzięki czemu można ja montować na topie masztów nawet niewielkich jednostkach pływających oraz na niewielkich samochodach terenowych (np. typu HMMWV). Dodatkowym ułatwieniem jest fakt, że kompletne urządzenie poza systemem antenowym składa się jedynie z komputerowego bloku obróbki, bloku zasilającego i laptopa operatora.

W tej chwili w zakładach w Goeteborgu trwa produkcja pięciu radarów Giraffe 1X dla nieujawnionego jeszcze klienta. Z różnego sposobu malowania anten wynika, że będą montowane na okrętach oraz wykorzystywane na platformach lądowych. Szwedzi zaznaczają przy tym, że poza różnicami w kolorze nie będzie żadnych innych zmian w obu wersjach tego urządzenia.

 

Co dalej ze szwedzką radiolokacją?

Wprowadzenie anten aktywnych AESA wcale nie zakończyło prac rozwojowych prowadzonych przez koncern Saab. Ich efektem mogą być kolejne, zupełnie nowe urządzenia w tym przede wszystkim radary kierowania uzbrojeniem dla systemów przeciwlotniczych. Przypomnijmy, że Szwecja jest państwem, które podobnie jak Polska zakupiła w Stanach Zjednoczonych system Patriot.

Najsłabszą stroną tego systemu jest niewątpliwie stacja kierowania uzbrojeniem, która jest sektorowa, a dodatkowo mało mobilna. Jej zniszczenie oznacza automatyczne wyeliminowanie całej jednostki ogniowej z czterema wyrzutniami rakietowymi.

Żywotność systemu można by zwiększyć wprowadzając do zintegrowanego systemu obrony powietrznej radary „zastępcze”, które w razie potrzeby mogłyby przejąć kierowanie rakietami z wyrzutni systemu Patriot. Szwedzi potwierdzili, że dokładność ich stacji radiolokacyjnych jest wystarczająca, by naprowadzać amerykańskie rakiety przeciwlotnicze. Jeżeli więc uda się stworzyć kanał łączności pomiędzy pociskiem a wyrzutnią to nie będzie żadnego problemu, by sterowanie systemem Patriot odbywało się ze szwedzkiego radaru.

W podobny sposób można by również zadziałać w Polsce. Produkty oferowane przez koncern Saab mogą być oczywiście konkurencją dla polskiego przemysłu radiolokacyjnego, ale mogą go również wspierać jeżeli będzie się współdziałać. Polska ma unikalne zdolności (szczególnie jeżeli o systemy identyfikacji radiolokacyjnej „swój-obcy” jak i radary na fale metrowe) i przy odpowiedniej współpracy, pewne, już podejmowane działania na pewno zostałyby przyspieszone. Dobrym przykładem są Amerykanie, którzy mając własne, nowoczesne radary zaczęli jednak produkować stacje szwedzkie - uznając je w pewnych dziedzinach za lepsze.

Najważniejszy jest jednak sam sposób, w jaki Szwedzi wspierają swój przemysł radiolokacyjny. Działanie w podobny sposób w Polsce mogłoby przynieść równie pozytywne efekty liczone radarami sprzedawanymi nie tylko polskim siłom zbrojnym, ale również za granicą.

 

 

 

Rozpoznawcze śmigłowce wracają do łask. FARA wesprze Apache

DEFENCE24, Maciej Szopa, 2 kwietnia 2019, 14:57

 

Amerykański program bojowego śmigłowca rozpoznawczego FARA (Future Attack Reconnaissance Aircraft) nabiera rozpędu. Wybór dwóch najlepszych propozycji ma nastąpić w ciągu mniej niż dwunastu miesięcy. Maszyny mają uzupełnić AH-64 Apache i zastąpić je w przejętej od wycofanych OH-58D Kiowa roli śmigłowców rozpoznawczych, tworząc nową jakość jeżeli chodzi o rozpoznanie na polu walki.

 

Lotnictwo Armii Stanów Zjednoczonych boryka się z brakiem śmigłowców rozpoznawczych od długiego czasu. Przez kilkadziesiąt lat ich rolę pełniły lekkie wiropłaty OH-58 Kiowa i powstałe na ich podstawie w latach 80. OH-58D Kiowa Warrior. Te ostatnie, w wyniku doświadczeń Operacji Pustynna Burza, dozbrojono nawet w kierowane pociski przeciwpancerne AGM-114 Hellfire, ale wtedy już uważano je za rozwiązanie przejściowe. Śmigłowcom uderzeniowym AH-64 Apache docelowo miały towarzyszyć maszyny dużo lepiej uzbrojone i opancerzone, a w dodatku powstałe z uwzględnieniem technologii stealth. Chodzi o RAH-66 Commanche, których program - LHX - prowadzony był do 2005 roku.

W związku z zakończeniem zimnej wojny, a co za tym idzie brakiem „godnego przeciwnika” uznano ostatecznie, że budowa Commanche mija się z celem. W ubiegłej dekadzie rzeczywiście wydawało się iż przyszłość będzie wiązała się wyłącznie z „wojną z terrorem”, czyli walkami z mało wymagającym przeciwnikiem, nie dysponującym w zasadzie obroną powietrzną w klasycznym tego słowa znaczeniu. Do tego AH-64 nie wymagały zaawansowanego technicznie partnera na polu walki. Wystarczały im własne sensory, wsparcie rozwijających się coraz bardziej bezzałogowców i, coraz bardziej leciwych, OH-58D. Te ostatnie nie były jednak wieczne. Z powodu intensywnej eksploatacji musiano je ostatecznie wycofać ze służby we wrześniu 2017 roku.

Między rezygnacją z programu RAH-66, na który wydano 7 mld USD i który zakończył się powstaniem zaledwie dwóch prototypów, a ostatecznym wycofaniem OH-58D podejmowano próby znalezienie jego niskobudżetowego następcy. Czyniono to w ramach kolejnych programów: Armed Reconnaissance Helicopter (ARH) i Armed Aerial Scout (AAS). Obydwa miały doprowadzić do wyłonienia niewielkiej i taniej platformy, jednak nie zakończyły się sukcesem z przyczyn finansowych. Wreszcie zdecydowano się na bardzo już oszczędny program odmłodzenia i modernizacji OH-58D do standardu F, ale i ten został ostatecznie skasowany w roku 2014.

W tej sytuacji rolę śmigłowców rozpoznawczych przejęły ciężkie maszyny AH-64D/E Apache Longbow/Guardian. Wersja E otrzymała w tym celu zdolność do współpracy z rozpoznawczymi bezzałogowcami (Manned Unmanned Teaming – MUM-T). Początkowo zintegrowano do współpracy z nimi RQ-7 Shadow, a potem także cięższe MQ-1C Gray Eagle. W ciągu kilku lat eksploatacji okazało się jednak, że takie wykorzystanie Apaczy jest kosztowne, odciąga te śmigłowce od innych zadań, a w dodatku nie spełnia oczekiwań.

 

Nowe potrzeby

Tymczasem rosną globalne wyzwania, a coraz bardziej wymagający potencjalny przeciwnik wymaga odpowiednich środków prowadzenia walki. Z tego powodu właśnie US Army przyspieszyła wiele ze swoich programów zbrojeniowych i na nowo rozpisała priorytety. Obecnie najwyższym z nich jest zdolność do porażenia zaawansowanej obrony powietrznej przeciwnika spoza zasięgu jego środków oddziaływania. Armia Stanów Zjednoczonych może tego dokonać za pomocą artylerii rakietowej dużego zasięgu (Long-Range Precision Fires). Cele dla tej broni mają wskazywać m.in. właśnie rozpoznawcze śmigłowce lub innego rodzaju pionowzloty.

Nie mogą to być ciężkie, klasyczne śmigłowce uderzeniowe, jakimi są Apache. Prowadzenie rozpoznania wymaga, aby większy nacisk położyć np. na trudnowykrywalność. FARA tymczasem, zgodnie z wypowiedziami amerykańskich wojskowych, ma być „nożownikiem” współczesnego pola walki – uzbrojonym lżej niż Apache, ale trudniejszym do wykrycia, dysponującym większym zasięgiem i długotrwałością lotu oraz lepszymi zdolnościami do komunikacji na współczesnym polu walki. Ciekawy jest tu m.in. wymóg dużej długotrwałości lotu. Ma on umożliwić przebywanie w powietrzu w bezpiecznej strefie pod osłoną sił własnych przez długi czas w oczekiwaniu na pojawienie się, bądź wykrycie wyłomu w obronie przeciwnika. Pionowzloty FARA i towarzyszące im bezzałogowce (MUM-T też jest tutaj przewidziane) będą mogły wówczas błyskawicznie w niego wniknąć (okno czasowe takiego wyłomu może być krótkotrwałe) i prowadzić rozpoznanie z dogodnych pozycji, a w określonych przypadkach „osobiście” dokonywać ataków na wybrane cele. 

Wszystkie te założenia zostały sformułowane i podane do oficjalnej opinii publicznej w drugiej połowie roku ubiegłego. Z tego powodu obecna zapowiedź wycofania „połowy” Apache z jednostek rozpoznawczych nie szokuje. Przeciwnie, US Army z pewnością znajdzie dla nich bardziej odpowiednie zastosowanie, a być może zostaną one przesunięte do Gwardii Narodowej. Rewelacje te nie znajdą też urzeczywistnienia z dnia na dzień. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z zakładanym terminarzem pierwsze jednostki rozpoznawcze zostaną przezbrojone w FARA dopiero pod koniec lat 20 i dopiero wtedy zaczną wypierać z nich część AH-64. Ostateczny koniec kariery „Apacza” będzie związany dopiero z wprowadzeniem FLRAA (Future Long-Range Assault Aircraft) – pionowzlotu bojowego, którego program zakończy się znacznie później niż FARA. Przedstawiciele US Army zgodnie krytykują bowiem AH-64 jako maszynę dostosowaną naprędce i wbrew pierwotnym założeniom do działań rozpoznawczych, ale chwalą (szczególnie nowoczesną wersję E) jako śmigłowiec bojowy. Te ostatnie mogą pozostać w służbie do około 2060 roku.

 

Kandydaci na FARA

Chętnych na udział w programie FARA nie brakuje, szczególnie że jest to de facto przyspieszony element programu Future Vertical Lift (FVL) mającego wyłonić systemowe rozwiązanie dla całego pokolenia nowych pionowzlotów Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych. Jest więc o co walczyć. W rywalizacji biorą udział wszyscy dotychczasowi konkurenci: AVX (dotąd proponował układ z dwoma współosiowymi wirnikami nośnymi i dwoma otunelowanymi wentylatorami pchającymi), Karem (zmiennowirnikowce), Piasecki Aircraft Corporation (dotąd pracowano tam nad maszyną z pojedynczym wirnikiem, dużymi skrzydłami i śmigłem pchającym). Może pojawić się także Boeing (z AH-64X wyposażonym w śmigło pchające, choć to raczej kandydat na FLRAA) czy Airbus (układ X3 z pojedynczym wirnikiem i dwoma śmigłami ciągnącymi bądź pchającymi).

Za faworytów należy jednak uznać firmy Bell i Sikorsky. Pierwsza z nich uczestniczy w rywalizacji o następcę Black Hawka, a jej zmiennowirnikowiec V-280 Valor przechodzi kolejne próby. Bell twierdzi, że z łatwością może przeskalować wykorzystane na nim rozwiązania na mniejszą platformę. Z kolei Sikorsky dysponuje latającymi i w dużej mierze przetestowanymi już prototypami rozwiązania w dużym stopniu pasującego do wymagań FARA. S-97 Raider był być może zbyt drogi i ciężki podczas poprzednich poszukiwań następcy Kiowa Warrior, ale teraz wystarczy nieco go powiększyć, żeby dobrze nadawał się do programu FARA.

 

 

 

Niemieckie korwety z rakietami CAMM dla Brazylii

DEFENCE24, Abdrzej Nitka, 2 kwietnia 2019, 14:44

 

Konsorcjum Águas Azuis, w skład którego wchodzi niemiecka firma stoczniowa thyssenkrupp Marine Systems (tkMS) i brazylijskie podmioty Embraer Defense & Security oraz Atech, zostało wybrane przez marynarkę wojenną Brazylii (Marinha do Brasil) na dostawcę czterech nowych korwet typu Tamandaré.

 

Konstrukcja nowych okrętów dla Brazylii zostanie oparta na najnowszej wersji opracowanych przez TKMS korwet typu MEKO A-100, które zostaną dostosowane do brazylijskich potrzeb. Jedna ze starszych wersji tego projektu stała się podstawą do stworzenia patrolowca Ślązak dla naszej floty.

Nowe brazylijskie korwety służyć będą do kontroli i ochrony transportu morskiego na brazylijskich wodach terytorialnych i w wyłącznej strefy ekonomicznej, mających łącznie powierzchnię ponad 4,5 mln km². Jednostki te mają być również wykorzystywane w misjach pokojowych i humanitarnych oraz wspierać działania dyplomatyczne tego państwa.

Według oficjalnych danych okręty będą wypierały 3455 t, a ich wymiary będą wynosić 107,24 x 15,95 x 5,20 m. Napęd zapewnią cztery silniki wysokoprężne MAN 12V 28/33, zaś elektrownia składać będzie z generatorów spalinowych Caterpillar C32. Uzbrojenie korwet ma obejmować automatyczną armatę Leonardo 76 mm L/62, armatę Bofors 40 mm Mk 4, dwa karabiny maszynowe kalibru 12,7 mm. W części dziobowej okrętów znajdzie się pionowa wyrzutnia dla pocisków przeciwlotniczych MBDA Sea Ceptor (morska odmiana systemu z pociskami CAMM), na śródokręciu wyrzutnie pocisków przeciwokrętowych MBDA Exocet MM40. Poza tym jednostki otrzymają wyrzutnie lekkich torped kalibru 324 mm oraz lądowisko dostosowane do przyjmowania śmigłowców ZOP.

Cała czwórka korwet ma zostać zbudowana w stoczni Aliança-Oceana w Itajaí i przekazana odbiorcy w latach 2024 – 2028. Szacuje się, że w ramach realizacji tego projektu utworzonych zostanie ponad 1000 miejsc pracy, a około 4000 osób zostanie zaangażowanych pośrednio, w ramach łańcucha dostaw.

 

 

 

TUR VI dla Policji zaskakuje nowym podwoziem

DEFENCE24, Juliusz Sabak, 2 kwietnia 2019, 09:19

 

Realizując kontrakt na dostawę 8 pojazdów Tur VI dla Policji AMZ-KUTNO S.A.  zdecydowało się na  użycie innego podwozia niż w pojeździe prezentowanym na ubiegłorocznym MSPO, o czym poinformował nas Dariusz Fabisiak, prezes zarządu spółki. "Z projektem Tura VI poszliśmy w stronę podwozia MAN 4x4 z silnikiem Euro 3, bo takie spełniało wymagania Policji. Jest to podwozie ciężarowo-terenowe, które Polska Policja używa do przewozu ładunków wybuchowych" - mówił w rozmowie z InfoSecurity24.pl Dariusz Fabisiak. Zmiana, chociaż kluczowa, nie wpłynie na termin dostawy. Stanowi też element strategii rozwoju tego pojazdu, który dostępny będzie zarówno w prezentowanej już wersji na bazie Forda F-550 jak też w wariancie MANa.

                       

Jak wyjaśnił w rozmowie z InfoSecurity.pl 24 Dariusz Fabisiak, prezes zarządu AMZ-KUTNO S.A., pojazd Tur VI powstał w odpowiedzi na zapotrzebowanie w zakresie opancerzonego pojazdu patrolowo-interwencyjnego. Firma od ponad dekady miała w ofercie tego typu pojazd pojazd , jednak producent podwozia stosowanego w tym ponad sześciotonowym wozie nie kontynuował go. Rosło też zainteresowanie maszynami o znacznie większej masie i równocześnie możliwościach balistycznych.

"Mieliśmy zapytania z różnych rynków, dlatego zdecydowaliśmy się na podwozie amerykańskie. Rozważaliśmy pojazdy GMC albo Ford. Wybraliśmy Forda F550" – mówi Dariusz Fabisiak. "Podwozie jest  proste, z dużym silnikiem V8 i produkowane od 20 lat w stanach. Części do naprawy czy modyfikacji można znaleźć w każdej części świata" – wyjaśnia decyzję o wyborze tak konkretnej platformy. Dzięki temu pojazd powstał w kilka miesięcy. Podwozie Forda F-550 dotarło do Kutna w czerwcu 2018 roku, a podczas wrześniowych targów MSPO w Kielcach zaprezentowano pojazd patrolowo-interwencyjny Tur VI. Prace projektowe rzecz jasna trwały nieco dłużej, gdyż dzięki wykorzystaniu wirtualnych narzędzi 3D możliwe było ich rozpoczęcie bezpośrednio po decyzji o wyborze podwozia. W projekt zaangażowano również firmę designerską, która dopracowała w kooperacji z inżynierami bryłę pojazdu i jego wygląd.

Prezentowana na MSPO wersja Tura VI powstała z myślą o polskiej policji, która prowadziła już w tym czasie wieloletni i zaawansowany dialog techniczny, w którym AMZ-KUTNO S.A. brało aktywny udział. Jednak wariant na podwoziu Forda był również odpowiedzią na zapytania z takich krajów jak Arabia Saudyjska, Oman czy Gwatemala, gdzie są już eksploatowane pojazdy z Kutna. Dlatego, jak mówią przedstawiciele producenta, wersja na bazie Forda F-550 będzie nadal rozwijana, równolegle z powstającym obecnie wariantem dla Polskiej Policji na podwoziu ciężarowym MAN 4x4.

 

Nowy, cięższy Tur VI dla Policji

Decyzja o zmianie podwozia wynikała bezpośrednio z wymagań technicznych policyjnego przetargu, ale też z sytuacji rynkowej, jak przyznaje dyrektor naczelny AMZ-KUTNO S.A. Ford zmienił tak zwany „model rocznikowy” dla podwozi linii Ford F-550, przechodząc na najnowszy wariant z 2019 roku, dla którego nie są jeszcze dostępne pewne wymagane przez polska policję modyfikacje. Chodziło m. in. o napęd, który zgodnie z wymaganiami musi być stały (permanentny) na wszystkie koła jezdne (4x4). Dlatego zdecydowano się na poszukiwanie alternatywnych opcji.

Pod uwagę brano m. in. zastosowanie podwozia wojskowego Żubra, pojazdu 4x4 stosowanego w Wojsku Polskim jako nośnik Stacji Radiolokacyjnej (ZDPSR) kryptonim „SOŁA”  i samobieżnego przeciwlotniczego zestawu rakietowego „POPRAD”. Jednak ostatecznie zdecydowano się na podwozie ciężarowego pojazdu terenowego MAN o masie maksymalnej 15 ton. W odróżnieniu do Forda F-550 jest ono napędzane 6-cylindrowy rzędowy sinikiem Diesla o pojemność 6,9 l i mocy 326 KM. Za pośrednictwem automatycznej skrzyni biegów moc przenoszona jest na Skrzynia rozdzielcza z blokowanym mechanizmem różnicowym (przełożenia drogowe i terenowe) i napędem permanentnym na wszystkie koła w układzie 4x4.

Wizualizacja pojazdu opancerzonego Tur VI na podwoziu MAN. Pojazd jest nieco wyższy niż w wersji prezentowanej na MSPO 2018. Zmienił się również kształt maski, ze względu na nieco inne umieszczeni silnika. Rys.AMZ-KUTNO S.A.  

Wybraliśmy na nowe podwozie MAN 4x4 z silnikiem Euro 3. Jest to podwozie ciężarowo-terenowe, wyspecjalizowane do tego typu pojazdów. Policja dobrze zna to podwozie, wiec jest to trochę krok w ich stronę. Wiedzą jak je użytkować, mają dokumentację i doświadczenie z tym podwoziem. Policja ma już na wyposażeniu MANy, które używa m. in. pod pojazdy do niewybuchów-niewypałów. W taką stronę poszliśmy projektując Tura VI, który powstał w zeszłym roku.

Dariusz Fabisiak, prezes zarządu, dyrektor naczelny AMZ-KUTNO S.A.

„Polski policyjny Tur” jest od wersji prezentowanej podczas MSPO 2018 cięższy, wyższy i lepiej opancerzony – zgodnie z wymaganiami Policji ochrona balistyczna jest na poziomie 2 wg. STANAG 4569 A, co oznacza ochronę przed ostrzałem amunicją przeciwpancerno-zapalającą  z karabinka Kałasznikowa kalibru 7,62x39 BZ. Tur VI na podwoziu Forda prezentowany był z opancerzeniem o poziom niższym, choć posiada zapas masy dla podobnego wzmocnienia.

Dzięki zastosowaniu podwozia MAN o dopuszczalnej masie całkowitej 15 ton pojazd posiada spory zapas w zakresie możliwości zabudowy sprzętu czy opancerzenia. Dzięki temu możliwe było zrealizowanie wymaganego przez Policję opancerzenia nie tylko kabiny, ale również komory silnika i zbiorników paliwa. Zastosowano również dodatkowe elementów które chronią nie tylko dolną cześć pojazdu, ale mają również zapewniać osłonę funkcjonariuszom, którzy będą mogli chronić się przed ewentualnym ostrzałem. 

Kabina Tura VI dostosowana jest do przewozu 8 funkcjonariuszy, dowódcy i kierowcy. Wszyscy korzystają z foteli pochłaniających energię. Przedział desantowy posiada 6 portów strzeleckich w ścianach bocznych. Fot. AMZ-KUTNO S.A.  

Kabina pojazdu przeznaczona jest dla 8 funkcjonariuszy z pełnym zbrojeniem i wyposażaniem specjalnym w tylnej części oraz dowódcy i kierowcy siedzących z przodu pojazdu. Wszystkie siedzenia zabudowano pod kątem pochłaniania energii ewentualnego wybuchu, chociaż ochrona pojazdu pod tym względem nie jest tak wysoka, jak pojazdów wojskowych. W akcjach policyjnych nie ma potrzeby ochrony przed minami, a jedynie granatami czy improwizowanymi ładunkami odłamkowymi. O wiele większym zagrożeniem są natomiast koktajle Mołotowa i inne improwizowane ładunki zapalające. "W wojsku nie jest to poważne wyzwanie, ale tu kwestia odporności kanałów i instalacji na środki zapalające i to jest spersonalizowane pod wymogi Policji" – wyjaśnia Dariusz Fabisiak. "Funkcjonariusze mocno zwracają też uwagę na bezpieczeństwo, w związku z tym pojazd wyposażono w systemy gaszenia – czy to wnętrza czy komory silnika pojazdu" - dodaje prezes. 

Pojazd posiada czworo drzwi bocznych i właz tylny. W burtach znajdują się po trzy porty strzeleckie, umożliwiające bezpieczne prowadzenie ognia z wnętrza kabiny. Dwa z ośmiu zamówionych przez Policje pojazdów wyposażone są w rampy desantowe, mocowane na dachu. Są one jednak w pełni wymienne. W razie potrzeby rampy mogą być szybko zdemontowane i zainstalowane na innym pojeździe na zasadzie „plug and play” jak mówi prezes Fabisiak. Rampa jest jednym z wymogów specyficznych dla polskiej Policji i wynikających z odmiennej niż w innych krajach koncepcji wykorzystania tego typu pojazdów jak Tur VI.

Projektowaliśmy Tura VI jako pojazd patrolowo-interwencyjny i w innych krajach ta rampa nie była potrzebna. Tam pojazd służy jako maszyna patrolowa a nie szturmowa do akcji z rampą. Zwykle chodzi o przewiezienie funkcjonariuszy bezpiecznie przez miasto. W innych krajach działania szturmowe z rampami prowadzą wyspecjalizowane ekipy. Polska specyfika działań BOA, to brak takich „stref walki” a więc przede wszystkim działania szturmowe, skoncentrowane na obezwładnieniu przeciwnika.

Dariusz Fabisiak, prezes zarządu, dyrektor naczelny AMZ-KUTNO S.A. 

 

Krajowa współpraca, potencjał eksportowy

Co ciekawe, rampy dla Turów zamówiono w konkurującej często z AMZ-Kutno polskiej firmie Concept. Decyzja skorzystania z produktu polskiej firmy, jest jego zdaniem związana ze specyfiką współpracy. Polscy producenci dostosowują się do klienta, natomiast zagraniczne firmy mają sztywny katalog produktów i nie są tak skore do ich modyfikacji. We współpracy z polskimi firmami, jak podkreśla prezes Fabisiak, nie ma tez bariery kulturowej, która w pewnych sytuacjach utrudnia i wydłuża współpracę.

Oprócz ramp wiele innych elementów pochodzi od polskich poddostawców. Jest to związane również w efektem skali. AMZ-KUTNO S.A. produkuje nawet 700 pojazdów specjalnych rocznie. Dostarcza też wiele z nich do polskich służb mundurowych, ratowniczych czy też wojska. Stąd współpraca m. in. z Hutą Stali Jakościowych, która dostarcza również stal pancerną do budowy wozów Tur VI. Plan produkcyjny jest napięty. Pierwsze podwozie MAN 4x4 trafiło do Kutna pod koniec marca, a kolejne powinny zostać dostarczone do końca maja. "Produkcja pierwszego Tura już jest uruchomiona" – mówi prezes Fabisiak. "Pojazd trafi do badań i certyfikacji w Wojskowym Instytucie Techniki Samochodowej i Pancernej. Mamy umowę na całą certyfikację. W międzyczasie będą prowadzone badania balistyczne i wybuchowe" - zapowiada  w rozmowie z InfoSecurity24.pl.

Ponieważ pojazdy Tur VI przed dostarczeniem do Policji maja, zgodnie z umową, przejść procedurę certyfikacyjną, decyzja o zmianie podwozia nie wpłynie w żaden negatywny sposób na czas dostawy. Do końca listopada 2019 Policja powinna otrzymać 5 pojazdów opancerzonych Tur VI, w tym dwa wyposażone w rampy desantowe. Trzy kolejne wozy będą dostarczone w roku 2020. Spośród tych ośmiu maszyn 2 otrzyma garnizon mazowiecki, natomiast po 1 wozie otrzymają garnizony: zachodniopomorski, pomorski, dolnośląski, podlaski, śląski i małopolski. Producent liczy oczywiście na kolejne zamówienia.

Mamy nadzieję, że to zamówienie na Tury VI dla polskiej policji otworzy nas na inne kraje. Kiedy inni odbiorcy usłyszą, że dostarczamy do policji czy wojska po przebadaniu pojazdu, to daje nam jakąś furtkę wyjście. Klient wie, że to pojazdy już funkcjonują, są używane, a nie jest to dopiero projekt który „mamy na tapecie”. Będziemy też nadal rozwijać Tura VI na podwoziu Forda. Producent nie narzuca ograniczeń co do rynków, części można znaleźć w każdej części świata. To podwozie w mojej ocenie pod pojazd patrolowo-interwencyjny jest trafione.

Dariusz Fabisiak, prezes zarządu, dyrektor naczelny AMZ-KUTNO S.A.

Tak więc producent spodziewa się rosnącego zainteresowania pojazdami tego typu na rynkach zagranicznych. Ale również w Polsce lekki transporter opancerzony Tur VI zdaje się mieć jeszcze znaczny potencjał. Wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Jarosław Zieliński poinformował w lutym b.r., że „w przypadku pozyskania dodatkowych środków zostaną podjęte działania zmierzające do doposażenia Policji w ww. sprzęt” w ramach realizacji przez Komendę Główną Policji zakupów sprzętu transportowego na podstawie potrzeb zgłaszanych przez jednostki Policji. Może to docelowo oznaczać zapotrzebowanie na co najmniej jeden pojazd tej klasy dla każdej wojewódzkiej komendy Policji, gdyż Lekkie Transportery Opancerzone mają być wykorzystywane nie tylko w trakcie akcji i operacji policyjnych, ale również do transportu osób wymagających zwiększonej ochrony.

 

 

 

Pentagon kupił rakiety HIMARS. Także dla Polski

DEFENCE24, Maciej Szopa, 2 kwietnia 2019, 17:09

 

1,13 mld USD będzie kosztowała kolejna seria rakiet GMLRS (Guided Multiple Launch Rocket System) i LCRRPR (Low-Cost Reduced-Range Practice Rocket) zamówionych przez US Army u Lockheed Martina. Za te pieniądze ma powstać niemal 10 tysięcy pocisków, między innymi dla klientów eksportowych w tym Polski i Rumunii.

 

Kontrakt obejmuje produkcję 9500 rakiet GMLRS wersji M31 Unitary i M30A1 AW (Alternative Warhead), a także 300 szkolnych LCRRPR wraz z towarzyszącym pakietem logistycznym. Będzie to już 14. seria rakiet, od niemal półtorej dekady z powodzeniem sprzedawanej przez Lockheed Martina. Według Pentagonu broń trafi zarówno do US Marine Corps i samej US Army, jak i dla dla klientów zagranicznych, którzy pozyskali ją w ramach procedury Foreign Military Sales. Wymieniano w tym kontekście trzy państwa: Polskę, Rumunię i Bahrajn. Jest to więc pierwsze zamówienie na pociski GMLRS w ramach pierwszej fazy programu Homar.

Rakiety GMLRS z 89 kilogramową głowicą odłamkowo-burzącą Unitary weszły do służby w US Army w roku 2005, zaś wersja Alternative Warhead z przeznaczoną do rażenia celów powierzchniowych o takiej samej masie 10 lat później. Obydwie charakteryzują się zdolnością do przeprowadzenia ataku w promieniu od 15 do ok. 80 km. Jest to zarazem broń naprowadzana za pomocą systemu INS/GPS, zdolna do precyzyjnego uderzenia. 

Z kolei pocisk LCRRPR umożliwia trenowanie z wykorzystaniem rakiety dysponującej identyczną masą i zespołem silnikowym jak wersja bojowa, jednak mającej skrócony zasięg (do nieco ponad 14 km). Co za tym idzie może być legalnie wykorzystywana nawet na relatywnie małych poligonach.

Dostawy 14. transzy mają zostać w pełni zrealizowane do końca sierpnia 2021 roku. Polska w pierwszej fazie programu Homar zamówiła 270 rakiet bojowych GMLRS w tym: 216 Unitary i  54 Alternative Warhead i 20 pakietów z rakietami LCRRPR, czyli łącznie 120 pocisków ćwiczebnych. Co najmniej część, jeśli nie całość z tego pakietu została zakontraktowana przez Pentagon, jednak dokładna liczba przeznaczona dla poszczególnych użytkowników nie została podana w komunikacie. 

Termin dostaw kompletnego pierwszego dywizjonu HIMARS dla Polski wyznaczono na rok 2023. Umowa na dostawę tego systemu zawarta została w lutym 2019 roku. Pozyskano go bezpośrednio od rządu USA po zmianie trybu realizacji programu w lipcu 2018 roku, choć pierwotnie Homar miał być budowany przez konsorcjum polskich spółek z partnerem zagranicznym, w ramach transferu technologii.

 

 

 

Kolejka dostawców niszczycieli

POLSKA-ZBROJNA, Krzysztof Wilewski, 02.04.2019, godz. 15:08

 

Największe koncerny zbrojeniowe na świecie chcą dostarczyć polskiej armii nowe niszczyciele czołgów. Do ogłoszonego w tej sprawie dialogu technicznego zgłosiło się 13 podmiotów, w tym tacy giganci jak Lockheed Martin, Rheinmetall, BAE Systems i MBDA, a także polski koncern PGZ. Rozmowy z przedstawicielami firm rozpoczną się w połowie kwietnia.

 

Polska armia szuka nowych niszczycieli czołgów, które zastąpią obecnie używane pojazdy BRDM-2 uzbrojone w pociski 9P133 Malutka. Pod koniec lutego Inspektorat Uzbrojenia MON zaprosił do rozmów o warunkach technicznych sprzętu firmy, które mają w ofercie tego typu uzbrojenie. Zainteresowanie okazało się bardzo duże. – Do dialogu technicznego na temat „Osiągnięcia możliwości zwalczania środków pancernych i opancerzonych przez niszczyciele czołgów” zgłosiło się 13 podmiotów – mówi kpt. Krzysztof Płatek, rzecznik prasowy Inspektoratu Uzbrojenia MON. Wśród nich największe koncerny zbrojeniowe na świecie. Stany Zjednoczone reprezentują Lockheed Martin oraz BAE Systems USA Combat Vehicles, Niemcy – Rheinmetall Defense, Wielką Brytanię – MBDA UK, Skandynawię – BAE Systems Sweden, Izrael – konsorcjum IMI Systems – Elbit Systems Ltd, a Estonię – Milrem A.S.

Polski przemysł, poza Polską Grupą Zbrojeniową, będą w rozmowach reprezentować: WB Electronics S.A., OBRUM Sp. z o.o., H. Cegielski-Poznań S.A., Wojskowe Zakłady Motoryzacyjne S.A. oraz Huta Stalowa Wola S.A.

Jakich konstrukcji szuka polska armia? Niestety, na razie niewiele w tej sprawie wiadomo. Pewne jest jednak, że MON potrzebuje niszczycieli czołgów na podwoziu gąsienicowym, wyposażonych w systemy obrony aktywnej typu „soft kill” oraz „hard kill”. Zadaniem tych pierwszych jest zakłócanie i obezwładnianie układu naprowadzania pocisków przeciwpancernych. Z kolei systemy „hard kill” niszczą rakiety przeciwpancerne np. ładunkami wybuchowymi lub miniaturowymi pociskami.

Rozmowy z przemysłowcami rozpoczną się w połowie kwietnia i potrwają do końca czerwca.

Obecnie używane przez wojsko niszczyciele na platformie BRDM-2 (armia ma ich około 30) zdecydowanie nie spełniają wymagań współczesnego pola walki. Pocisk Malutka jest w stanie przebić pancerz o grubości około 450 mm RHA, tymczasem współczesne czołgi dysponują pancerzami od 700 do 1000 mm RHA.

 

 

 

ALTAIR TV - W KIERUNKU BEZZAŁOGOWEJ REWOLUCJI NA POLSKIM NIEBIE

02 kwietnia 2019

 

materiał video na: https://www.altair.com.pl/movies/view?movie_id=1352

 

 

 

Niemcy odbierają pojazdy

MILMAG.pl, Rafał Muczyński, 02.04.2019

 

1 kwietnia niemiecki koncern Rheinmetall AG poinformował, że spółka Liebherr-Werk Ehingen dostarczyła Urzędowi do spraw zakupów obronnych Bundeswehry BAAINBw (Bundesamt für Ausrüstung, Informationstechnik und Nutzung der Bundeswehr) pierwsze opancerzone żurawie samochodowe G-LTM 1090-4.2 i pojazdy ewakuacyjne G-BKF, zamówione procedurą bezprzetargową 17 lipca 2017. Dwa kontrakty o łącznej wartości 175,6 mln EUR (756,9 mln zł) obejmują dostawę 38 G-LTM i 33 G-BKF z terminem do 2021.

 

Opancerzone żurawie samochodowe G-LTM 1090-4.2 cechują się wysoką mobilnością i zwrotnością. Są napędzane 6-cylindrowym silnikiem wysokoprężnych Liebherr o mocy 330 kW i momencie obrotowym 2335 Nm.

Dostawa pierwszej partii zamówionych pojazdów zakończyła się w lutym 2019, zgodnie z harmonogramem. 21 września Rheinmetall AG zawarł umowę z Liebherr-Werk Ehingen o wartości kilkudziesięciu milionów euro na dostawę opancerzonych kabin kierowcy i operatora dźwigu do G-LTM i G-BKF. Kabiny chronią załogę przed ostrzałem, skutkami detonacji min i improwizowanych ładunków wybuchowych (IED) oraz skażeniem bronią masowego rażenia. Kabiny o identycznej konstrukcji dostarczono w 2018, tj. w 5 lat od rozpoczęcia nad nimi prac, zgodnie z wymogami Bundeswehry. Podwoziem bazowym obu typów pojazdów są czteroosiowe samochody ciężarowe wysokiej mobilności RMMV HX2 (Pierwsze RMMV HX2 dla Bundeswehry, 2018-11-08, RMMV HX2 dla szwedzkich Patriotów, 2019-01-19).

Prototyp ciężkiego pojazdu ewakuacyjnego G-BKF został zaprezentowany podczas paryskich targów Eurosatory 2016, ale pojazd był już faktycznie gotowy dwa lata wcześniej. Został wyposażony w teleskopowe ramię o długości 20,9 m, udźwigu 20 t wraz z dwoma wyciągarkami. Powyższy osprzęt pozwala zarówno na ewakuację poprzez holowanie ciężkich pojazdów, jak wykonywania typowych operacji przeładunkowo-załadunkowych, takich jak kontenerów, palet, nadwozi i modułów systemów uzbrojenia, zarówno w warunkach polowych, jak i magazynowych (Belgia kupuje WZT, 2019-01-11).

G-LTM 1090-4.2 jest z kolei zmilitaryzowaną wersją żurawia samochodowego LTM 1090-4.2, która miała swoją premierą podczas targów Eurosatory 2018. Jest wyposażony w teleskopowe ramię o długości 37,5 m, a także wyciągarkę. Warto podkreślić, że siedemnaście z zamówionych pojazdów wyposażono w przeciwwagę o masie 8,4 t, a pozostałe szesnaście – 22,4 t (Elefant 2 dla Bundeswehry, 2018-12-14).

 

 

Dwóch w walce o kon­trakt na dostawę zesta­wów do trans­portu sprzętu gąsie­ni­co­wego

ZBIAM.pl, ŁP, 2.04.2019

 

1 kwiet­nia Inspektorat Uzbrojenia poin­for­mo­wał o otwar­ciu ofert w prze­targu doty­czą­cym zakupu na potrzeby Wojska Polskiego zesta­wów do trans­portu czoł­gów i cięż­kiego sprzętu gąsie­ni­co­wego eks­plo­ato­wa­nego w kraju, a także prze­zna­czo­nego do wspar­cia sojusz­ni­ków.

 

Powyższy prze­targ został ogło­szony 27 paź­dzier­nika 2017 roku. Termin skła­da­nia doku­men­tów upły­nął w stycz­niu 2018 roku, jed­nak dopiero teraz zakoń­czono przyj­mo­wa­nie ofert osta­tecz­nych. Ostatecznie do walki o zle­ce­nie sta­nęło dwóch ofe­ren­tów – Jelcz Sp. z o.o. (war­tość 72,2 mln zło­tych) oraz Rheinmetal Defence Polska Sp. z o.o. (war­tość 171,7 mln zło­tych). Tylko pierw­sza z ofert mie­ści się w zakła­da­nym przez zama­wia­ją­cego budże­cie 98 mln zło­tych.

W ramach powyż­szego prze­targu Inspektorat Uzbrojenia chce zaku­pić czter­na­ście zesta­wów skła­da­ją­cych się z cią­gnika oraz naczepy. Dodatkowo opcja kon­trak­towa ma zawie­rać moż­li­wość doku­pie­nia dzie­wię­ciu kolej­nych zesta­wów i trzech cią­gni­ków bez naczep. Całość ma zostać dostar­czona do końca 2022 roku. Sprzęt ma pozwa­lać na trans­port sprzętu woj­sko­wego o dopusz­czal­nej masie cał­ko­wi­tej rów­nej 70 ton. W poprzed­nich latach dostawy zesta­wów tego typu reali­zo­wano na bazie cią­gni­ków marki Iveco.

 

 

 

Zegar

Kalendarium

Kwiecień 2024
Pon Wt Śr Czw Pt Sb Nie
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 1 2 3 4 5

Imieniny