Przejdź do głównej treści Przejdź do wyszukiwarki

28.03.2019r.

Utworzono dnia 29.03.2019
Czcionka:

Przegląd najważniejszych informacji w mediach

na temat bezpieczeństwa i przemysłu obronnego

w Polsce i za granicą

 w czwartek, 28 marca 2019 r.

BEZPIECZEŃSTWO I POLITYKA OBRONNA W KRAJU

 

Przeciwlotnicza Narew wciąż tonie we mgle

Rzeczpospolita, Zbigniew Lentowicz, 27.03.2019

Wart ok. 20 mld zł rakietowy system Narew, wymieniany na czele modernizacyjnych priorytetów armii, do 2026 r. powinien być już na posterunku. Wciąż nie wiadomo jednak, czy tak się stanie.

Szef MON Mariusz Błaszczak, prezentując w lutym najnowszą „konstytucję" polskiego wyścigu zbrojeń, czyli plan modernizacji technicznej do 2026 r., wśród najważniejszych inwestycji wymienił rozbudowę nowoczesnych środków obrony przeciwlotniczej, które uzupełniłyby tarczę średniego zasięgu Wisła i uszczelniły osłonę zgrupowań wojsk i ważnych obiektów RP.

Minister zapowiedział, że elementem Narwi będą wyprodukowane w kraju nowoczesne pociski rakietowe. Osiągnięcie takiej zdolności to cel dla rodzimej zbrojeniówki i istotny element skuteczności budowanej własnymi siłami tzw. zapory antydostępowej RP – krzepił dowódców i dziennikarzy minister Błaszczak. Szef MON nie ogłosił jednak konkursu, który miałby doprowadzić do zakupu przeciwlotniczego oręża i pozyskania przy okazji nowych technologicznych kompetencji dla rodzimego przemysłu.

 

SZANSA ZBROJENIÓWKI

– Pilnie potrzebujemy odpornego na ataki rakietowego parasola, który będzie mógł obronić m.in. strategiczne baterie Patriot, zgrupowania wojsk, polowe składy materiałów bojowych i sprzętu w tzw. strefie rażenia atakujących samolotów, śmigłowców i bojowych dronów nieprzyjaciela. Baterie przeciwlotniczego systemu Narew powinny objąć służbę za sześć lat – mówi Marek Borejko, dyrektor Biura Obrony Przeciwlotniczej i Przeciwrakietowej w Polskiej Grupie Zbrojeniowej.

Dyrektor Borejko nie ukrywa, że program „Narew" jest ważny także dla rodzimego przemysłu obronnego. Kolejne ekipy w MON od lat deklarowały, że zbudowanie przeciwlotniczej tarczy krótkiego zasięgu powierzą polskim fabrykom. To zrozumiałe, zwłaszcza że polska zbrojeniówka nie musiałaby kluczowych komponentów broni tworzyć zupełnie od zera. Wojsko już kupuje w krajowych firmach sprzęt niezbędny do obrony przestrzeni powietrznej RP.

Szef Biura Obrony Przeciwlotniczej i Przeciwrakietowej w PGZ przyznaje, że rodzimej zbrojeniówce do samodzielnego skonstruowania oręża dla przeciwlotniczej Narwi brakuje tylko efektorów, czyli budowanych w kraju nowoczesnych, kierowanych pocisków i wyrzutni. – Najszybszą drogą do ich pozyskania jest zakup licencji. – Chodzi o zagraniczne technologie przeciwlotniczych precyzyjnych rakiet z wieloimpulsowymi silnikami naprowadzanych wielokanałowo (broń może wówczas przechwytywać równocześnie wiele celów), o zasięgu ok. 20 km – tłumaczy Borejko. – W Polsce nigdy takich pocisków nie produkowaliśmy. Aby zbudować samodzielnie kompetencje w tej dziedzinie, potrzeba dekady. Dobrze wynegocjowany zakup wartościowej licencji skróciłby ten proces przynajmniej o połowę – tłumaczy specjalista z PGZ.

 

KRYTYCZNY SYSTEM IBCS

Trzy lata temu, gdy eksperci MON analizowali rynek rakiet i zainteresowanie producentów precyzyjnej broni udziałem w wartym ok. 20 mld zł polskim programie budowy tarczy przeciwlotniczej krótkiego zasięgu, zgłosiło się 13 potencjalnych dostawców, w tym wszystkie liczące się koncerny rakietowe.

Eksperci twierdzą, że dziś lista firm skłonnych do dzielenia się technologiami skurczyła się do kilku, od kiedy wojsko skłania się ku decyzji o integrowaniu przyszłego systemu przeciwlotniczego Narew z tarczą powietrzną średniego zasięgu Wisła i zestawami Patriot za pośrednictwem amerykańskiego systemu dowodzenia IBCS. Wprawdzie nie brak głosów, że taka integracja może być trudna i kosztowna – bo nikt dotąd nie próbował łączyć różnych warstw obrony powietrznej w ramach jednego centrum dowodzenia, to jest teoretycznie możliwa. Tyle że w konsekwencji takiego posunięcia wybór producenta konkretnych rakiet dla polskiej tarczy krótkiego zasięgu zależałby de facto od USA. To twórcy segmentu dowodzenia IBCS (amerykański koncern Northrop Grumman) i urzędnicy z Waszyngtonu ocenią, który licencyjny pocisk z sugerowanych przez Polskę spełnia wymagania i pasuje do układu dowodzenia IBCS zakontraktowanego przez Pentagon również dla US Army. Krytycy tego rozwiązania mają też inne argumenty. USA zgodnie z dotychczasową praktyką w dziedzinie eksportu najnowszych rozwiązań na pewno zamkną dostęp do krytycznych technologii, a to oznacza ograniczenie wpływu rodzimego przemysłu na serwisowanie i modernizację ważnego uzbrojenia.

 

 

 

BEZPIECZEŃSTWO ZA GRANICĄ

 

 

Bosfor zapchany rosyjskimi okrętami. Putin znów idzie na wojnę

TVP Info, Antoni Rybczyński, 27.03.2019, 17:59

 

Sytuacja geopolityczna i wewnętrzna spędzają sen z powiek przywódcy Rosji. Jak przerwać złą passę? W takich sytuacjach Władimir Putin zwykł zaskakiwać wrogów i sojuszników. Tak może być i teraz. I nie chodzi wcale o Ukrainę, gdzie za kilka dni odbędą się wybory prezydenckie.

 

Syryjski Ekspres – taką potoczną nazwę nosi szlak morski, którym od początku operacji syryjskiej Rosja przerzuca do tego kraju żołnierzy, sprzęt i uzbrojenie. Tak dużego ruchu jak w marcu nie było na tym szlaku od dawna. Wniosek? Rosja wzmacnia swoją eskadrę stacjonującą we wschodniej części Morza Śródziemnego i zwiększa też w ten sposób siłę ognia rakietowego w pobliżu ostatniej enklawy rebelii w Syrii.

Już 1 marca przez cieśniny tureckie z Morza Czarnego na Morze Śródziemne wpłynęła rosyjska fregata Admirał Essen. 11 dni później z kolei najnowsza fregata rosyjska Admirał Gorszkow wraz z grupą wsparcia przepłynęła Cieśninę Gibraltarską w drodze na Morze Śródziemne. 14 marca przez Bosfor przepłynął Krasnodar, okręt podwodny klasy Kilo. Potem przepłynął okręt podwodny Stary Oskoł. Obie jednostki należą do 4. Samodzielnej Brygady Okrętów Podwodnych. Popłynęły do rosyjskiej bazy w syryjskim mieście Tartus.

15 marca – i znów Turcy mogli ujrzeć rosyjską banderę, tym razem przez Bosfor przepłynął niszczyciel Siewieromorsk. Tydzień później tą samą drogę pokonał transportowiec Floty Czarnomorskiej Orsk 148, z dużym ładunkiem sprzętu dla armii syryjskiej (głównie ciężarówki Ural 4320). 26 marca przez Bosfor przepłynął natomiast mały okręt rakietowy Floty Czarnomorskiej (przyjęty do służby zaledwie w grudniu 2018) Oriechowo-Zujewo. Na Morzu Śródziemnym ma współdziałać z fregatą Admirał Essen.

Orechowo-Zujewo to siódmy egzemplarz zmodernizowanej serii Bujan-M, zbudowany dla Floty Czarnomorskiej. Jest uzbrojony m.in. w pociski manewrujące Kalibr. To pierwsza bojowa misja tej jednostki.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi (ale też na wodzie) wskazują na przygotowania do dużej operacji zbrojnej w Syrii. 19 marca błyskawiczną wizytę w Syrii złożył Siergiej Szojgu. Co znaczące, spotkał się z Baszarem el-Asadem nie w Damaszku, ale w bazie rosyjskiej Chmejmim. Więc tak naprawdę to Asad był gościem.

Dlaczego tak? Po pierwsze, Rosjanie przypomnieli sojusznikowi, że tylko dzięki ich powietrznemu wsparciu był w stanie wygrać wojnę domową (ostatnio mogli być niezadowoleni ze zbliżenia Asada z innym sojusznikiem, Iranem). Po drugie, baza leży jakieś 70 km na zachód od Idlib. A to ma być właśnie cel ofensywy, w której lądową ofensywę rządowej armii i wspierających ją proirańskich milicji szyickich z powietrza wesprze rosyjskie lotnictwo.

Naloty na cele w Idlib Rosjanie wznowili w połowie marca, nie zważając na to, że na ostatnim szczycie Rosja-Iran-Turcja w Soczi w lutym potwierdzono obowiązywanie rozejmu uzgodnionego przez Erdogana i Putina we wrześniu zeszłego roku. Rosjanie twierdzą, że po ataku dronów na bazę w Chmejmim przeprowadzili 13 marca kontratak na arsenały dżihadystów w koordynacji z Turcją. Tyle że turecka armia zaprzecza jakiejkolwiek koordynacji.

Ale informacja poszła w świat i wywołała oburzenie protureckich sił w Idlib jak też zwolenników rewolucji syryjskiej w samej Turcji – we wspólnym oświadczeniu 67 organizacji wezwało Rosję i Turcję do respektowania rozejmu. Tylko w ciągu ostatniego miesiąca w Idlib zginęło – mimo oficjalnego zawieszenia broni – 90 cywilów, a 300 zostało rannych.

Jeden z największych nalotów miał miejsce 22 marca, gdy zginęło 10 cywilów. Rosyjskie samoloty startowały z bazy w Chmejmim. Zaatakowały cele w okręgach Al-Fuah, Chan Szejchun (ośrodek okręgu o tej samej nazwie padł ofiarą rządowego ataku chemicznego 4 kwietnia 2017), Kafrija.

Wzmożona aktywność lotnictwa i koncentracja sił morskich to sygnał dla Turków, że ich zdanie w sprawie ewentualnej ofensywy na Idlib nie jest już tak ważne dla Moskwy. Już 11 lutego doszło do spotkania ministrów obrony Siergieja Szojgu i Hulusiego Akara, na którym omawiano problem rebelianckiej enklawy. Ankara jest – póki co – wciąż przeciwna ofensywie sił syryjsko-rosyjskich na Idlib.

8 kwietnia do Rosji wybiera się sam Recep Tayyip Erdogan, ale wydaje się, że nie zdoła po raz trzeci powstrzymać Putina, Asada i Rowhaniego przed zniszczeniem bastionu rebelii. Pewnie będzie tylko chciał wynegocjować jak najlepsze warunki kompromisu, który będzie de facto porzuceniem przez Turcję rebelianckich sojuszników w Idlib (zapewne część z nich dostanie po prostu możliwość przejścia na tureckie terytorium – a potem Ankara mogłaby ich wykorzystać we własnych celach w innej części Syrii, przeciwko Kurdom).

Erdogan ma coraz mniej argumentów, by przekonać Putina do utrzymywania status quo w północno-zachodniej Syrii. Pół roku po zawarciu porozumienia w Soczi okazuje się, że Turcy nie zdołali zapewnić spokoju i porządku w enklawie – o czym z lubością i często ostatnio donoszą rosyjskie media. Co jest, rzecz jasna, informacyjnym przygotowywaniem gruntu pod rozwiązania siłowe.

Czy plany wojenne Moskwy i Damaszku zmieni wprowadzenie ostatnio patroli tureckich i turecko-rosyjskich w strefie zdemilitaryzowanej w Idlib? Problemów, których w tej prowincji przybywa, to nie rozwiąże, ale być może ma być tylko jakimś argumentem w rozmowach Erdogana z Putinem mającym pozwolić Ankarze uzyskać jak najwięcej w zamian za akceptację ofensywy.

Idlib to ostatni bastion zbrojnej opozycji syryjskiej. Prowincję kontroluje przeszło 20 tys. rebeliantów, w większości dżihadyści. Ale przede wszystkim żyją tutaj blisko 3 mln cywilów, z czego połowa to uchodźcy z innych rejonów Syrii. Wszelka operacja zbrojna oznaczać będzie nieuniknione duże straty wśród ludności cywilnej.

Ofensywa wydawała się nieunikniona już we wrześniu 2018 r. Ostatecznie jednak do niej nie doszło, bo w ostatniej chwili Erdogan przekonał Putina do zawarcia rozejmu (17 września, Soczi). Okazuje się, że dla Turcji była to misja z gatunku niewykonalnych: ustanowienie strefy zdemilitaryzowanej (szerokość 15-20 km), rozdzielającej siły reżimu Asada od rebeliantów, zmuszenie radykalnych islamistów do opuszczenia tej strefy do 15 października 2018 r., usunięcie ze strefy broni ciężkiej oraz otwarcie i zabezpieczenie autostrad M4 (Aleppo-Latakia) i M5 (Aleppo-Hama), wreszcie wprowadzenie w strefie mieszanych patroli turecko-rosyjskich.

Co się Ankarze udało przez pół roku? Jedynie usunąć ze strefy część ciężkiej broni. A ostatnio uruchomić patrole, ale też tylko na niektórych odcinkach. Z innymi punktami jest gorzej. Zwłaszcza nie wychodzi Turkom zapanowanie nad radykalnymi rebeliantami.

W ostatnich miesiącach w siłę urosła organizacja Hayat Tahrir al-Sham (HTS), wywodząca się z syryjskiej odnogi al-Kaidy: Frontu Nusra. Współpracują z HTS inne ugrupowania dżihadystów, np. złożona z chińskich Ujgurów Islamska Partia Turkiestanu w Syrii. W Idlib znajdują się też mniejsze grupy dżihadystów z Kaukazu i Azji Centralnej – sprzymierzone z HTS.

Plan był taki, że to rebelianci lojalni wobec Ankary zdominują enklawę, a stało się odwrotnie. To HTS zmarginalizowała protureckie ugrupowania. W styczniu dżihadyści brutalnie wyeliminowali dotychczasowego sojusznika Ruch Nour al-Din al-Zenki. Rosyjscy i irańscy partnerzy Turcji wytykają jej, że HTS kontroluje już 90 proc. obszaru Idlib.

Ankara próbuje to załatwić w inny sposób: usunąć HTS z listy organizacji terrorystycznych sporządzanej przez uczestników formatu astańskiego i powiązanie jej z Frontem Wyzwolenia Narodowego (NLF), koalicją rebeliancką, sformowaną przez Turcję w maju 2018 r. Na razie niewiele jednak z tego wychodzi.

Co gorsza, HTS wyraźnie dąży do przejęcia kontroli nad północą prowincji, zwłaszcza w rejonie granicy z Turcją. 20 marca dżihadyści ostrzelali punkt kontrolny koło Armanaz obsadzony przez proturecką formację Faylaq al-Sham. Dzień wcześniej bojownicy HTS przejęli siłą - z rąk Faylaq al-Sham - punkt kontrolny w mieście Kafr Takharim, niedaleko Armanaz. Związana z Bractwem Muzułmańskim Faylaq al-Sham to najważniejsze ugrupowanie związane z Turcją w Idlib, część NLF.

Kafr Takharim i Armanaz leżą na drodze, która łączy miasto Idlib (stolica prowincji) z granicą turecką. Jeśli HTS odetnie resztę enklawy od Turcji, łatwiej będzie jej wyeliminować pozostałe protureckie oddziały. Jak tak dalej pójdzie, Faylaq al-Sham w końcu będzie musiała skapitulować, oddać broń i pozycje HTS, po czym wycofać się do okupowanej przez Turcję strefy na północy prowincji Aleppo. Tak, jak to zrobić wcześniej musiał Ruch Nour al-Din al-Zenki.

Tyle że pełna władza w Idlib w rękach HTS może być argumentem, który mógłby przekonać Erdogana do „odpuszczenia” enklawy, w której tureckie wpływy zostałyby zmarginalizowane (duży wpływ na ostateczną decyzję Ankary będzie miał jednak z pewnością wynik wyborów samorządowych 31 marca). Co gorsza dla Ankary, rebelianci wręcz prowokują Asada i Rosjan do działania, ignorując rozejm i atakując siły rządowe w sąsiadujących z Idlib prowincjach Hama, Latakia i Aleppo. I robią to nie tylko dżihadyści z HTS i ich sprzymierzeńcy, ale też bojownicy lojalni wobec Ankary. Na przykład 9 marca oddział Jaish al-Ahrar (formacja należy do NLF) zaatakował pozycje sił Asada w chrześcijańskiej wiosce Sukaylabiye. I to dzień po tym, jak Turcy w końcu uruchomili patrolowanie strefy zdemilitaryzowanej.

Ósmego marca Turcy wspólnie z bojownikami Faylaq al-Sham zaczęli patrolować Kfar Lusin i Dana na północy Idlib, Atarib na zachód Aleppo, Kammari, Karater i Al Iss na południowy zachód od Aleppo. Wiadomo też, że Turcy rozmieszczeni na południe od Aleppo starają się otworzyć ponownie autostradę Aleppo-Damaszek. Ale to tylko część strefy zdemilitaryzowanej. Jeszcze mniejszy zasięg mają zainaugurowane 26 marca wspólne patrole rosyjsko-tureckie (rejon Tel Rifat).

Oczywiście ofensywa może ruszyć tylko wtedy, gdy Turcy ewakuują swoje „punkty obserwacyjne” w Idlib. Ankara umieściła swych żołnierzy akurat w takich strategicznych lokalizacjach, że uniemożliwiają armii rządowej lądowe działania przeciwko rebeliantom w Idlib.

 

Siłą Asada pozostaje ostrzał artyleryjski i rakietowy. Choć Asad skoncentrował tu już wiele tysięcy żołnierzy, na razie muszą stać z bronią u nogi. Pretekstem do ofensywy na Idlib mogłoby być jednak rozpoczęcie działań militarnych przez Turcję przeciwko Kurdom w innej części Syrii.

Batalia o Idlib będzie z pewnością brutalna. Miejscowa ludność nie chce rządów Asada, a większość rebeliantów będzie walczyć o życie – bo nie ma się już gdzie wycofać. Zresztą również reżim w Damaszku wolałby pozbyć się części mieszkańców Idlib – albo ich zabijając, albo zmuszając do ucieczki do Turcji.

Dlaczego właśnie teraz Putinowi może zależeć na rozprawie z ostatnim bastionem rebelii w Syrii? Całkiem przekonujące argumenty przedstawia Pavel Baev z think tanku Jamestown Foundation. Zaczynając od wydarzeń… za oceanem. Zakończenie dochodzenia i raport Muellera cieszy Donalda Trumpa i republikanów, a smuci demokratów i… Władimira Putina. Bo 22-miesięczne dochodzenie nie znalazło dowodów na współpracę sztabu Trumpa z Rosjanami, za to raport jest miażdżący dla samego Kremla. Pokazuje, że ingerencja rosyjska w wybory w USA nie tylko była, ale co więcej, była większa, niż dotychczas mówiono.

Rosyjski bank centralny już szykuje się na nowe sankcje amerykańskie, a Putina czeka kolejna polityczna kara. Jako że jest to nieuniknione, Moskwa w swoim stylu może chcieć wykonać ucieczkę do przodu, czy, jak kto woli, dokonać dywersji i zamieszać w geopolitycznym tyglu.

Wydaje się, że najlepszym miejscem jest Syria. Od dawna szykowana i przekładana ofensywa na prowincję Idlib ma przypomnieć militarną potęgę Rosji, a zajęcie ostatniego bastionu rebelii będzie można wykorzystać propagandowo, przy okazji przyćmiewając sukces konkurencji, czyli Amerykanów ze wsparciem których Kurdowie dopiero co zniszczyli ostatnią enklawę Daesh w Syrii.

Nie bez znaczenia może też być chęć zademonstrowania skuteczności nowej rosyjskiej broni. Nie tak dawno Putin ogłosił w orędziu do Zgromadzenia Federalnego, że hipersoniczny pocisk rakietowy Cyrkon jest już gotowy do służby. Trudno oczywiście uznać rebeliantów w Idlib za cel godny użycia tak zaawansowanej broni, ale nie można wykluczyć, że Cyrkon zostanie jednak przetestowany – właśnie dla celów propagandowych. Zresztą podobnie było na początku rosyjskiej interwencji w Syrii, gdy na jesieni 2015 r. w cele w tym kraju Rosjanie odpalili pociski manewrujące Kalibr z okrętów na Morzu Kaspijskim i wysłali do ataku bombowce strategiczne.

Blitzkrieg w Idlib, na dodatek z fajerwerkami (użycie nowych rodzajów broni), ma też pomóc Putinowi zatrzymać spadek jego notowań w Rosji. Operację w Syrii oczywiście przedstawiono by jako prztyczek w nos Ameryki, do której negatywnie odnosi się już 56 proc. Rosjan (w lipcu 2018 r., gdy odbywał się szczyt w Helsinkach, było 40 proc.). Jeśli Kurdowie i Trump ogłosili, że zniszczono ostatni bastion tzw. Państwa Islamskiego w północno-wschodniej Syrii, to Rosjanie i Asad odpowiedzą im, że tak naprawdę to oni dobili ostatnich dżihadystów – w Idlib.

Poza tym Putin musi akurat teraz potwierdzić, że jest silnym przywódcą. Powód? Po tym, jak spektakularnie ze stanowiska prezydenta zrezygnował przywódca Kazachstanu Nursułtan Nazarbajew, w Rosji zawrzało od spekulacji, czy i jak odejść miałby również Putin.

 

 

 

                       

Rosja: sprzeczne informacje na temat modernizacji marynarki wojennej

PORTAL STOCZNIOWY, tz, 28.03.2019,

 

Od początku marca w rosyjskich mediach pojawiło się kilkadziesiąt materiałów zawierających zapowiedzi przedstawicieli ministerstwa obrony oraz przemysłu stoczniowego, dotyczących wprowadzenia do służby w marynarce wojennej nowych okrętów oraz zakończenia modernizacji już posiadanych jednostek. Wiele z nich zawiera wzajemnie wykluczające się informacje.

 

Na początku marca głos w tej sprawie zabrał rosyjski minister obrony Siergiej Szojgu, który powiedział, że do końca 2019 roku flota otrzyma siedem nowych okrętów wojennych różnego typu, w tym cztery jednostki podwodne. Zaznaczył też, że w tym samym terminie do służby wróci również siedem jednostek, które obecnie są remontowane w stoczniach.

Wypowiedź rosyjskiego ministra padła podczas spotkania z rosyjskimi stoczniowcami w Siewierodwińsku. W cytowanej przez agencję TASS wypowiedzi Siergiej Szojgu stwierdził, że program okrętowy realizowany przez Zjednoczoną Korporację Stocznią, czyli rosyjski państwowy holding morski, zakłada, że do końca 2019 roku marynarka wojenna otrzyma trzy nowe okręty podwodne z napędem jądrowym oraz jeden okręt podwodny z napędem klasycznym (dieslowo-elektrycznym). Jeżeli zaś chodzi o siedem remontowanych okrętów, minister nie wskazał, o jakie jednostki chodzi. Nie sprecyzowały tego także rosyjskie media.

Siergiej Szojgu wskazał też, że najważniejszymi priorytetami dla Zjednoczone Korporacji Stoczniowej oraz stoczni Siewmasz w Siewierodwińsku jest ukończenie budowy i dostarczenie marynarce wojennej dwóch nuklearnych okrętów podwodnych Kniaź Władimir oraz Kazań. Pierwszy to zmodyfikowana wersja okrętu typu Boriej-A (projektu 955A), drugi to jednostka typu Jasień-M (projektu 885M). Szojgu podkreślił, że okręty te zdefiniują przyszłość rosyjskiej floty podwodnej. Zaznaczył, że pomogę one w podniesieniu całościowego potencjału obronnego Rosji, a także wzmocnią pozycję tego kraju na Oceanie Światowym.

Kilka dni później rosyjskie media podały informacje mówiąc, że właśnie okręty podwodne typów Boriej-A oraz Jasień-M w ciągu najbliższych 15-20 lat będą stanowiły trzon Floty Północnej, najsilniejszej floty wchodzącej w skład rosyjskiej marynarki wojennej. Opinią taką wygłosił dowódca Floty Północnej wiceadmirał Nikołaj Jewmenow. W wypowiedzi cytowanej przez media, dowódca Floty Północnej nawiązał do wcześniejszej wypowiedzi ministra Siergieja Szojgu i zaznaczył, że po zakończeniu wszystkich prób jeszcze w tym roku do floty dołącza okręty podwodne Kniaź Władimir oraz Kazań. Wskazał przy tym, że okręty te będą wykorzystywane do wykonywania zadań na Oceanie Arktycznym, także pod pokrywą lodową. Przy okazji, wiceadmirał Nikołaj Jewmenow przypomniał, że obecnie Flota Północna dysponuje dziesięcioma okrętami podwodnymi z napędem jądrowym.

O okręcie podwodnym Kniaź Władimir szczegółowo piszemy tutaj. Natomiast co do okrętu typu Jasień-M, wiadomo, że będzie on przenosił pociski manewrujące z rodziny Kalibr oraz przeciwokrętowe, manewrujące pociski hipersoniczne Oniks. Problem jednak w tym, że pocisk tego typu jeszcze nigdy nie został odpalony z jakiejkolwiek platformy morskiej. Wprawdzie w 2016 roku rakieta Oniks została wykorzystana do ataku na cel w Syrii, ale wówczas rakieta została odpalona z wyrzutni lądowej Bastion. W październiku ubiegłego Rosjanie w Arktyce odpalili pocisk Oniks w wersji przeciwokrętowej, ale znów wykorzystali wyrzutnie lądowe na platformach kołowych.

Ponadto w komunikatach propagandowych Rosjanie podkreślają, że wkrótce uzbroją swoje okręty w jeszcze lepsze rakiety typu Cyrkon. Niedawno media w Rosji podały, że pierwszy start pocisku z platformy pływającej ma odbyć się jeszcze przed końcem 2019 roku. Agencja TASS napisała, powołując się na anonimowego rozmówcę związanego z „kompleksem przemysłowo-obronnym”, że pocisk zostanie wystrzelony z najnowszej fregaty rosyjskiej floty Admirał Gorszkow (projektu 22350). W tej samej depeszy agencja przekazała, że okręt podwodny Kazań pierwsze próbne odpalenia rakiety Cyrkon w położeniu nawodnym oraz w zanurzeniu przeprowadzi w roku 2020. Pod koniec lutego prezydent Federacji Rosyjskiej Władimir Putin zachwalał ten pocisk i mówił, że osiąga on prędkość dziewięciokrotnie przekraczająca prędkość dźwięku, a jej zasięg to tysiąc km. Dodał też, że rakiety będą mogły być wystrzeliwane z okrętów przystosowanych do przenoszenia systemu rakietowego Kalibr.

Co do Cyrkonów, to warto podkreślić, że Rosjanie oficjalnymi kanałami kolportują informację, że pociski tego typu mają wejść na uzbrojenie okrętów w 2023 roku. Wydawana przez rosyjskie ministerstw obrony Krasnaja Zwiezda napisala, że próby pocisku w wersji odpalanej z okrętów nawodnych mają zakończyć się w 2022 roku. Według pisma do tej pory przeprowadzono jedynie testowe odpalenie rakiety typu Cyrkon z platformy lądowej. Rosyjska flota liczy jednak, że Cyrkony będą uzbrojeniem odstraszającym, przenoszonym przez okręty projektu 22350 i 22350M, a także krążowniki z napędem jądrowym projektu 1144, a także okręty podwodne projektu 885M i nowe niszczyciele typu Lider (projekt 23560E). Jeżeli chodzi o te ostatnie okręty, to Rosjanie jeszcze nie zbudowali jednostki prototypowej.

Szumne zapowiedzi dotyczą też Floty Czarnomorskiej. Na przykład kilka dni temu jej dowódca wiceadmirał Aleksander Moisejew zapowiedział, że w 2019 roku otrzyma 13 jednostek. Najprawdopodobniej w tym przypadku chodzi jednak o przekazanie Flocie Czarnomorskiej jednostek, które obecnie służą w innych flotach. Warto odnotować, że dowódca Floty Czarnomorskiej wskazał nawet, że niektóre z tych 13 jednostek będą uzbrojone w pociski manewrujące Kalibr.

Spośród szumnych zapowiedzi rosyjskich mediów dotyczących modernizacji marynarki wojennej może warto zwrócić uwagę jeszcze na jedną: 17 marca media w Rosji podały, że nowe fregaty projektu 22350M mają być przystosowane do przenoszenia 48 pocisków manewrujących z rodziny Kalibr. Za projekt i przygotowanie dokumentacji technicznej tego projektu odpowiada Północne Biuro Projektowe w Sankt Petersburgu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W WOJSKU I SŁUŻBACH MUNDUROWYCH

 

 

Mariusz Błaszczak: 15,5 tys. wniosków złożonych przez kandydatów do służby wojskowej

PAP, kad, 27.03.2019 12:33

 

- W ciągu dwóch kampanii "Zostań żołnierzem RP" zostało złożonych 15,5 tys. wniosków przez kandydatów do służby wojskowej - poinformował szef MON Mariusz Błaszczak podczas odprawy żołnierzy 35. Batalionu Lekkiej Piechoty 3. Podkarpackiej Brygady Obrony Terytorialnej w Sanoku.

 

Błaszczak mówił, że kiedy zainicjował kampanię "Zostań żołnierzem RP", spodziewał się rozwoju i zainteresowania rekrutacją do wojska.

  • Rezultaty okazały się lepsze niż wyobrażenia. W ciągu dwóch kampanii, bo pierwsza była realizowana od połowy października do końca grudnia, druga była realizowana w okresie ferii zimowych, jeżeli zsumujemy wnioski, które napłynęły, to jest to ponad 15,5 tys. wniosków złożonych przez kandydatów do służby wojskowej, zarówno do wojsk operacyjnych, jak i wojsk obrony terytorialnej, służby przygotowawczej - jest to dobry wynik - stwierdził szef MON.

 

 

 

Około 200 polskich żołnierzy pojedzie jesienią do Libanu. Powrót na misje pokojowe ONZ

Defence24, Rafał Lesiecki, 27 marca 2019, 10:47

 

Około 200 żołnierzy będzie liczył polski kontyngent wojskowy, który od listopada dołączy do misji pokojowej UNIFIL w Libanie. Pierwszą zmianę wystawi 12 Brygada Zmechanizowana ze Szczecina wyposażona w kołowe transportery opancerzone Rosomak. W jednostce byli już przedstawiciele ONZ, a w Libanie przeprowadzono rekonesans. Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych dogrywa sprawy logistyczne. Otwartą kwestią jest, w jaki sposób Polacy będą współpracowali na miejscu z Węgrami.

 

Polska wycofała się z misji pokojowych ONZ w 2009 r. Jednak po kilku latach władze uznały, że do tego typu operacji należy wrócić. Poszukiwania odpowiedniego miejsca i rozmowy z partnerami zajęły kolejne lata. Wszystko wskazuje na to, że finał tego procesu nastąpi w listopadzie 2019 r., kiedy polscy żołnierze wrócą w szeregi Tymczasowych Sił ONZ w Libanie (ang. United Nations Interim Force in Lebanon, UNIFIL). Wrócą, bo polski kontyngent wojskowy był częścią tej misji w latach 1992-2009.

– Teraz już wiemy, że wchodzimy w tę misję od listopada. Musimy jeszcze doprecyzować nasz poziom ambicji i struktury, przygotować i sformować kontyngent i przeprowadzić jego certyfikację – powiedział w rozmowie z Defence24.pl odpowiedzialny za misje zagraniczne dowódca operacyjny rodzajów sił zbrojnych gen. dyw. Tomasz Piotrowski.

Jeszcze w grudniu 2018 r., gdy przedstawiciele MON informowali sejmową komisję obrony o działalności polskich kontyngentów wojskowych i związanych z nimi planach na przyszłość, powrót Wojska Polskiego do misji UNIFIL nie był w 100 procentach przesądzony. Jednak teraz Dowództwo Operacyjne RSZ jest już po rekonesansie przeprowadzonym w Libanie, podczas którego omówiono m.in. możliwości oraz oczekiwania wobec polskiego kontyngentu.

Przygotowania do powrotu do sił ONZ w Libanie toczą się także na szczeblu politycznym. W poniedziałek wizytę w tym państwie rozpoczął szef prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego Paweł Soloch. BBN potwierdziło w oficjalnym komunikacie, że wyjazd ma związek "z przygotowaniami do udziału Polski w misji pokojowej Organizacji Narodów Zjednoczonych w Libanie (UNIFIL)".

Przed wyjazdem zapowiadano, że Soloch będzie rozmawiał z najwyższymi przedstawicielami libańskich władz oraz dowództwa UNIFIL "na temat wzajemnej współpracy oraz warunków ewentualnego funkcjonowania" polskiego kontyngentu wojskowego.

W lutym przedstawiciele ONZ odwiedzili też 12 Brygadę Zmechanizowaną w Szczecinie, skąd ma pochodzić trzon pierwszej zmiany kontyngentu. Goście zapoznali się z m.in. z uzbrojeniem brygady oraz zobaczyli pokaz działania patrolu podczas zasadzki, ewakuacji medycznej oraz według procedury "Cordon & Search". 12 BZ poinformowała w komunikacie, że w działaniu zaprezentowali się żołnierze 3 batalionu piechoty zmotoryzowanej.

Razem z szefem BBN do Libanu poleciał m.in. dowódca 12 Dywizji Zmechanizowanej gen. dyw. Maciej Jabłoński. Jedną z brygad, które mu podlegają jest właśnie 12 BZ.

Dowódca operacyjny powiedział Defence24.pl, że kontyngent będzie wielkości kompanii, czyli ok. 200 ludzi wraz z kołowymi transporterami opancerzonymi Rosomak, które stanowią podstawowe wyposażenie szczecińskiej brygady. Do Libanu pojadą elementy wsparcia również z innych jednostek, np. logistycy. Polacy będą częścią batalionu, którego państwem ramowym (wystawiającym większość żołnierzy i dowodzącym całością) jest Irlandia.

Jak powiedział gen. Piotrowski, to właśnie logistyka pozostaje ostatnią kwestią, która nie jest jeszcze domknięta. – Jesteśmy na etapie dopracowywania szczegółów co do wielkości zabezpieczenia logistycznego i decyzji, w jaki sposób kontyngent będzie finansowany – powiedział dowódca operacyjny. Jak dodał, chodzi o to, ile zostanie sfinansowane z budżetu MON, a ile poprzez obowiązujące w ONZ mechanizmy refundacji kosztów.

Kwestią otwartą jest, w jaki sposób Polacy w ramach irlandzkiego batalionu UNIFIL będą współpracowali z Węgrami. Bo to, że Budapeszt wyśle swoich żołnierzy do Libanu raczej nie ulega już wątpliwości. – Polska wraca do misji organizowanych przez Organizację Narodów Zjednoczonych. Bardzo się cieszę z tego, że Polska wraca w towarzystwie Węgier do misji UNIFIL. Bardzo dziękuję, że wspólnie żołnierze polscy z żołnierzami węgierskimi będą mogli w tej misji uczestniczyć – powiedział polski minister obrony Mariusz Błaszczak podczas wizyty na Węgrzech 19 marca.

Z informacji posiadanych przez Dowództwo Operacyjne RSZ wynika, że w 2019 r. Budapeszt wyśle narodowy wkład do sztabu i struktur batalionu irlandzkiego. Pododdział z Węgier ma się pojawić w Libanie w roku 2020 r., a obecnie jest wypracowywana decyzja, jaki będzie charakter tego zaangażowania. Od niej zależy, jakie będą relacje między żołnierzami na miejscu.

– Z naszej strony musimy zadecydować, czy węgierski pododdział będzie wchodził w skład polskiej kompanii czy będzie realizował zadania w ramach irlandzkiego batalionu, ale w trochę innym charakterze niż nasza kompania – powiedział gen. Piotrowski.

Generał podkreśla, że Polska powinna angażować się w misje pokojowe ONZ. – Pamiętajmy, że jesteśmy członkiem Organizacji Narodów Zjednoczonych i powinniśmy pokazać, że jesteśmy gotowi do budowania pokoju na świecie – uważa dowódca operacyjny.

W podobny sposób powrót Wojska Polskiego do misji ONZ uzasadnia BBN.

Powrót Polski do misji ONZ jest jednym z priorytetów polityki bezpieczeństwa Prezydenta RP Andrzeja Dudy. Już w 2015 r. podczas 70. Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych Prezydent zadeklarował gotowość zwiększania przez Polskę bezpośredniego wkładu w utrzymywanie pokoju i zapewnianie bezpieczeństwa w ramach ONZ. Udział Polski w operacji "błękitnych hełmów" w Libanie byłby zwieńczeniem podjętych z inicjatywy Prezydenta RP dwuletnich prac Ministerstwa Obrony Narodowej nad powrotem do operacji pokojowych, z których Polska wycofała się w 2009 r. Polskie zaangażowanie związane jest także z niestałym członkostwem w Radzie Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych oraz polityką zapewniania bezpieczeństwa i wspierania sojuszników w regionie. W ostatnich latach Polska na Bliskim Wschodzie m.in. brała udział w działaniach Globalnej Koalicji do walki z tzw. Państwem Islamskim, a także wspiera armię Iraku w ramach operacji Sojuszu Północnoatlantyckiego.

komunikat BBN z 25 marca 2019 r.

Polska zrezygnowała z wysyłania żołnierzy na misje pokojowe ONZ przed dekadą. W styczniu 2009 r. rząd przyjął strategię udziału wojsk w operacjach poza granicami kraju. Za priorytet wskazywała ona misje NATO i Unii Europejskiej, a operacje prowadzone pod innym szyldem, w tym ONZ, zostały postawione na drugim miejscu. Uzasadnieniem było to, że nie odgrywały już one takiej roli dla bezpieczeństwa Polski, jak to miało miejsce zanim wstąpiliśmy do NATO i UE. Przestały też być "oknem na świat" dla polskich żołnierzy, którzy mieli już za sobą przełomową pod wieloma względami misję w Iraku.

W tym czasie siły Wojska Polskiego angażowała głównie misja ISAF prowadzona przez NATO w Afganistanie (wiosną 2009 r. kontyngent zwiększył się z ok. 1600 do ok. 2000 żołnierzy). Generowała ona także wysokie koszty. MON kierowane przez ministra Bogdana Klicha szukało przy tym oszczędności. Część wojskowych wskazywała jednak wówczas, że będą to oszczędności pozorne, bo Narody Zjednoczone zwracały 60 proc. poniesionych wydatków.

Do końca 2009 r. Polscy żołnierze wycofali się z misji UNDOF w Syrii (po 35 latach), UNIFIL w Libanie (po 17 latach) oraz misji pokojowej w Czadzie.

Po kilku latach polskie władze uznały, że do misji pokojowych należy wrócić. Zapewnienia o gotowości do udziału w nich składał w siedzibie ONZ w Nowym Jorku ówczesny prezydent Bronisław Komorowski. Kurs ten został podtrzymany po objęciu władzy przez Prawo i Sprawiedliwość. Najpierw we wrześniu 2015 r. prezydent Andrzej Duda zapowiedział w przemówieniu na forum ONZ wznowienie aktywności Polski w misjach pokojowych. Natomiast we wrześniu 2016 r. ówczesny wiceminister obrony Wojciech Fałkowski oficjalnie zgłosił gotowość do wysłania od 80 do 100 żołnierzy na misje pokojowe ONZ. Chodziło o pododdział inżynieryjny (do rozminowywania i budowy infrastruktury), oficerów do sztabów oraz obserwatorów.

Starania o powrót do operacji pokojowych ONZ dość długo nie przekładały się na konkrety. Warszawa nie chciała bowiem wysłać żołnierzy na jakąkolwiek misję, lecz szukała takiej, gdzie Polska mogłaby osiągnąć jakieś korzyści a bezpieczeństwo żołnierzy nie byłoby poważnie narażone. – Te miejsca, które były szczególnie interesujące z polskiego punktu widzenia, szczególnie na Bliskim Wschodzie, są w tym momencie zajęte – mówił w styczniu 2018 r. wiceszef MON Tomasz Szatkowski.

Do powrotu do misji UNIFIL przyczyniła się zmiana polskiego pomysłu na udział w operacjach ONZ. MON zrezygnowało z promowania pomysłu wysłania pododdziału saperów. Do Libanu pojedzie kompania piechoty zmotoryzowanej.

Choć skrót UNIFIL oznacza Tymczasowe Siły ONZ w Libanie, to operacja ta jest prowadzona od 41 lat. "Błękitne hełmy" zostały wysłane w ten rejon po tym, jak Izrael zajął tereny na południu Libanu, skąd był atakowany przez Organizację Wyzwolenia Palestyny. Polska dołączyła do sił UNIFIL w 1992 r., a w latach 1995-97 dowódcą całej misji był polski gen. bryg. Stanisław Woźniak.

Obecnie personel misji liczy ponad 11 tys. żołnierzy, z czego ok. 10,5 tys. to żołnierze z 41 państw. Budżet misji sięga 500 mln dolarów. Od początku operacji UNIFIL życie straciło ponad 300 uczestniczących w niej żołnierzy, w tym siedmiu Polaków.

 

 

 

 

 

 

 

Najlepsi na Herculesach

POLSKA-ZBROJNA, Ewa Korsak, 27.03.2019, godz. 16:21

 

Ważące około 50 ton polskie i amerykańskie transportowe samoloty Hercules rywalizowały ze sobą w celnych zrzutach ładunku i precyzyjnym lądowaniu. W obu konkurencjach zwyciężyły amerykańskie załogi. Zawody zorganizowała 33 Baza Lotnictwa Transportowego w Powidzu, a okazją do rywalizacji było zakończenie wspólnych ćwiczeń polskich i amerykańskich załóg transportowców.

 

Amerykańskie samoloty C130 Hercules z 181 Eskadry Lotniczej w Forth Worth w Teksasie przyleciały do Powidza w połowie miesiąca, a do macierzystej bazy odlecą 29 marca. Ich kilkunastodniowa obecność w Polsce to pierwsza w tym roku rotacja w ramach Aviation Detachment. Amerykanie ćwiczyli z Polakami nie tylko wspólne loty, desant ludzi i ładunków, ale też lądowanie Herculesami na nieutwardzonych nawierzchniach.

Koniec wspólnego szkolenia zwieńczyły zawody transportowców zorganizowane dziś w 33 Bazie Lotnictwa Transportowego w Powidzu. – To już nasza tradycja. Po każdych ćwiczeniach organizujemy zawody, w których rywalizują ze sobą załogi polskich i amerykańskich Herculesów – mówi kpt. Martyna Fedro-Samojedny, rzecznik prasowy 3 Skrzydła Lotnictwa Transportowego. Dziś konkurowały ze sobą trzy maszyny – dwie ze Stanów Zjednoczonych i jedna z biało-czerwoną szachownicą. Ich załogi zmierzyły się w dwóch konkurencjach. Pierwsza polegała na precyzyjnym zrzuceniu ładunku. – Samoloty wystartowały, odleciały kawałek, a następnie znalazły się nad zrzutowiskiem. Ich zadaniem było zrzucenie ładunku jak najbliżej wyznaczonego punktu – wyjaśnia kpt. Fedro-Samojedny. Nie było łatwo, bo samoloty leciały z prędkością około 240 km na godzinę, na wysokości 150 metrów. O tym, w którym momencie trzeba zrzucić ładunek, decyduje nawigator, a o precyzji rzutu decydują ułamki sekund. Kolejna konkurencja polegała na precyzyjnym lądowaniu na pasie nieutwardzonym. – Na pasie trawiastym wyznaczono linię, a samoloty miały za zadanie wylądować jak najbliżej niej – relacjonuje kpt. Fedro-Samojedny.

W ogólnej klasyfikacji wygrali amerykańscy żołnierze. W zrzucie ładunków pierwsze i trzecie miejsce zajęła załoga amerykańska, na drugim miejscu byli Polacy. W precyzyjnym lądowaniu pierwsze i drugie miejsce zdobyli Amerykanie, Polacy byli na trzecim miejscu. – Zwycięzcy tej konkurencji osiągnęli spektakularny wynik. Ich samolot wylądował dokładnie w wyznaczonym miejscu – mówi rzeczniczka 3 Skrzydła Lotnictwa Transportowego. – W poprzednich zawodach wygrały polskie załogi. Tym razem lepsi byli amerykańscy piloci – dodaje kpt. Fedro-Samojedny.

Aviation Detachment to stały komponent lotniczy Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych stacjonujący w Łasku. Tworzy go grupa kilku amerykańskich żołnierzy: pilotów, techników oraz specjalistów odpowiedzialnych za logistykę i łączność. Dodatkowo na ćwiczenia lotnicze do Polski przylatują piloci i personel techniczny z USA. Szkolą się na zmianę z pilotami 33 Bazy Lotnictwa Transportowego w Powidzu oraz 31 Bazy Lotnictwa Taktycznego w Krzesinach i 32 Bazy w Łasku.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

O PRZEMYŚLE OBRONNYM I SPRZĘCIE

 

 

 

Kolejna odsłona 'gwiezdnych wojen'. Indie odpaliły 'kosmicznego pogromcę'

GAZETA.pl, Maciej Kucharczyk, 27.03.2019 15:24

 

Premier Indii podczas specjalnego wystąpienia ogłosił, że jego państwo przeprowadziło udaną próbę broni antysatelitarnej. Rakieta odpalona z Ziemi miała trafić swój cel na orbicie. Indie chwalą się, że dołączyły tym samym do elitarnego klubu państw zdolnych toczyć wojnę w kosmosie.

 

Premier Narendra Modi ogłosił sukces operacji podczas specjalnego orędzia do narodu. Nie podał wielu szczegółów ponad to, że test się odbył i że się powiódł. Całe wystąpienie miało wyraźny podtekst polityczny, ponieważ zbliżają się wybory parlamentarne. Początek głosowania będzie miał miejsce 11 kwietnia. Za wykorzystanie udanego testu broni antysatelitarnej do kampanii wyborczej krytykuje premiera opozycja. Według niej było to złamanie kodeksu wyborczego i należało poczekać z ogłoszeniem osiągnięcia na "po wyborach".

 

Odprysk programu antyrakietowego

Niezależnie od sporów politycznych, przez indyjskie media przetoczyła się fala artykułów wyrażających dumę z osiągnięcia. Padają takie określenia na przetestowaną rakietę, jak "kosmiczny pogromca". Formalna nazwa pocisku nie jest znana. Ma to być antyrakieta rozwijana w ramach programu budowy tarczy antyrakietowej. Postanowiono ją przetestować też jako broń antysatelitarną w ramach operacji nazwanej "misja Shakti". Celem był wyłączony z użytku indyjski satelita meteorologiczny krążący na niskiej orbicie, około 300 kilometrów nad Ziemią. Miał zostać bezpośrednio trafiony po trwającym około trzech minut locie i zamieniony w chmurę szczątków.

 

Cenne satelity

Modi zapewnił, że wszystkie technologie użyte w teście zostały opracowane w kraju. Indie miały tym samym dołączyć do elitarnego klubu państw zdolnych zniszczyć cele na orbicie. Dotychczas były to Chiny, Rosja i USA. Prawdopodobnie jest do tego też zdolny Izrael, ale tego nie zademonstrował. Możliwość sięgania na orbitę i niszczenia satelitów jest cenna w perspektywie potencjalnej wojny między państwami. Współczesne wojska, zwłaszcza te najnowocześniejsze, są w znacznym stopniu zależne od satelitów. Zwłaszcza tych służących do nawigacji, komunikacji i zwiadu. Bez nich nowoczesna wojna byłaby bardzo utrudniona. Stąd renesans prac nad bronią antysatelitarną (ASAT) w ostatnich latach.

 

Radzieckie satelity-zabójcy

Pierwsza faza rozwoju broni zdolnej niszczyć satelity to okres zimnej wojny. Zarówno ZSRR, jak i USA zaczęły nad tym myśleć niemal od razu, kiedy tylko udało się cokolwiek umieścić na orbicie pod koniec lat 50. Amerykanie opracowali kilka rakiet potencjalnie zdolnych niszczyć satelity przy pomocy głowic jądrowych. Ówczesna technologia nie pozwalała na precyzyjne trafienie i zniszczenie celu bez ich użycia. Radzieccy inżynierowie poszli inną drogą, tworząc małe satelity bojowe, naprowadzane na cel i atakujące go chmurą wyrzuconych z siebie odłamków. System miał przejść pierwsze udane próby na początku lat 70. i został uznany za gotowy do użycia bojowego.

 

Myśliwiec na satelity

Amerykanie swoim pracom nad bronią ASAT nadawali znacznie niższy priorytet i nie mogli się pochwalić takimi sukcesami aż do lat 80. Wówczas na fali wzrostu napięcia między mocarstwami i głośną wizją "gwiezdnych wojen" prezydenta Reagana (mało realna i nigdy nie zrealizowana wizja tarczy antyrakietowej na orbicie) powstał pocisk ASM-135 ASAT. W 1985 roku specjalnie zmodyfikowany myśliwiec F-15 odpalił ASM-135 z wysokości kilkunastu kilometrów, który trafił starego satelitę lecącego 540 kilometrów wyżej. Kilka lat później program jednak zamknięto wraz z wygasaniem zimnej wojny.

 

Chińczycy wchodzą do gry

Kolejna wzmożenie prac nad systemami ASAT to już XXI wiek. Szykując się do rywalizacji z USA, których wojsko jest najbardziej uzależnione od satelitów, Chiny zaczęły pracować nad swoją bronią do ich niszczenia. W 2007 roku przeprowadzono spektakularny test, który wywołał duże poruszenie na świecie. Pocisk SC-19 odpalony z ziemi trafił starego satelitę na wysokości 865 kilometrów. Efektem była wielka chmura szczątków licząca ponad trzy tysiące obiektów, co ściągnęło na Chiny krytykę za "zaśmiecanie" orbity. SC-19 prawdopodobnie była prostą i prymitywną bronią. Chiny najpewniej jednak nadal rozwijają tego rodzaju systemy i według Amerykanów, w ukryciu nadal testują już znacznie lepsze pociski ASAT.

 

Amerykańska reakcja

W 2008 roku Amerykanie odpowiedzieli swoim pokazem siły. Oficjalnie chodziło o zniszczenie opadającego ku Ziemi zepsutego satelity szpiegowskiego ze zbiornikiem toksycznego paliwa. Istniała małą szansa, że nie spłonie on podczas wejścia do atmosfery i spadnie na tereny zamieszkanie. Krążownik rakietowy USS Lake Erie zapobiegł temu, odpalając rakietę SM-3 wchodzącą w skład systemu antyrakietowego Aegis BMD. Trafiła ona satelitę na wysokości około 250 kilometrów nad Pacyfikiem i zniszczyła. Powstałe szczątki spłonęły później w atmosferze.

 

Izrael i Rosja mogą móc, ale tego nie pokazały

Swoje rakiety antysatelitarne nowej generacji prawdopodobnie mają też Rosjanie. W trakcie prób jest system o nazwie Nudol, który ma być zdolny do niszczenia obiektów nawet na wysokich orbitach, gdzie krążą najcenniejsze satelity komunikacyjne. Nie wiadomo jednak nic o praktycznym teście. Rozwijane mają być też nowe satelity-zabójcy podobne do tych z czasów radzieckich. W ostatnich latach zaobserwowano kilka obiektów wyniesionych przez rosyjskie rakiety, wykonujących nietypowe manewry na orbicie. Wznowione zostały też prace nad radzieckim odpowiednikiem amerykańskiej rakiety ASM-135, które zamrożono po rozpadzie ZSRR.

Potencjał do przechwycenia satelity mają też prawdopodobnie Izraelczycy. Ich antyrakieta Arrow-3 jest zdolna do niszczenia pocisków balistycznych poza atmosferą, więc teoretycznie powinna to też móc zrobić z nisko lecącymi satelitami.

 

 

 

 

Słowik: kompletna sekcja napędowa pocisku PAC-3 MSE z Polski [Defence24 TV]

DEFENCE24, 27 marca 2019, 12:45

 

– W Polsce będzie produkowana kompletna sekcja napędowa rakiety PAC-3 MSE – powiedział w rozmowie z Defence24.pl prezes Polskiej Grupy Zbrojeniowej Witold Słowik. Zapowiedział też, że zarząd grupy skłania się, by w Zielonce ulokować laboratorium do badań symulacyjnych pocisków rakietowych, które ma powstać na podstawie umowy offsetowej z koncernem Lockheed Martin.

 

We wtorek pięć spółek Polskiej Grupy Zbrojeniowej i amerykański koncern Lockheed Martin podpisały umowy wykonawcze dotyczące zobowiązań offsetowych w ramach I fazy programu Wisła, czyli obrony powietrznej średniego zasięgu. Ich wartość to prawie 725 mln zł. Na mocy kontraktów w Polsce będą wytwarzane elementy pocisku PAC-3 MSE oraz wyrzutni, a także powstanie laboratorium do badań symulacyjnych pocisków rakietowych.

Prezes PGZ Witold Słowik w rozmowie z Defence24.pl przy okazji podpisania umów poinformował, że w Polsce będzie produkowana "jedna kompletna sekcja napędowa rakiety" PAC-3 MSE. Nie chciał jednak mówić o szczegółach technicznych, tłumacząc się tajemnicą, ale wskazuje to raczej, że chodzi pewien element wchodzący w skład zespołu napędowego, niż o cały napęd. Prezes PGZ ocenił natomiast, że zgoda na produkcję elementów pocisku jest największym sukcesem negocjacji offsetowych.

Słowik powiedział też, że choć nie zapadła decyzja, gdzie będzie zlokalizowane laboratorium do badań nad pociskami rakietowymi, to PGZ skłania się ku budowie w Zielonce, gdzie obecnie istnieją Wojskowe Zakłady Elektroniczne. Za taką lokalizacją – jak mówił Słowik – przemawia istnienie WZE, sąsiedztwo Wojskowego Instytutu Technicznego Uzbrojenia, a także bliskość dużej aglomeracji, co ma znaczenie przy pozyskiwaniu wysokiej klasy specjalistów.

– Umowy precyzują czas realizacji offsetu do roku 2022. W związku z tym do tej daty to laboratorium musi powstać i działać – powiedział Słowik. Dodał, że PGZ ma zapewnić działkę i budynki, natomiast całe wyposażenie ma dostarczyć Lockheed Martin.

Laboratorium ma pozwolić PGZ na prace badawczo-rozwojowe zarówno nad pociskami będącymi na wyposażeniu systemu Patriot, jak i możliwymi do zastosowania w programie Narew (czyli obronie powietrznej krótkiego zasięgu), a także rakietami innych typów. Słowik wymienił w tym kontekście pociski Feniks, czyli rakiety kalibru 122 mm o powiększonym zasięgu planowane do wprowadzenia do jednostek artylerii rakietowej Wojsk Lądowych (wyrzutnie WR-40 Langusta, RM-70 i BM-21), dalszy rozwój przeciwlotniczych pocisków Piorun dostarczanych już Siłom Zbrojnym RP oraz opracowywane systemy przeciwpancerne Pirat. 

Prezes PGZ wyraził też nadzieję, że termin podpisania drugiej partii umów wykonawczych związanych z pierwszą fazą programu Wisła – z amerykańską firmą Raytheon – zostanie dotrzymany. Początkowo zakładano, że stanie się to do końca lutego, obecnie data graniczna to 15 kwietnia. – Sądzę, że podpisanie umowy z firmą Lockheed Martin zmobilizuje firmę Raytheon do bardziej efektywnych negocjacji i uda się je zakończyć do połowy kwietnia – mówił Słowik.

Przekonywał także, że zawarcie umowy offsetowej z koncernem Lockheed Martin powinno zmienić postrzeganie Polskiej Grupy Zbrojeniowej. – W ostatnich miesiącach z wielu powodów nie mieliśmy najlepszej prasy. Natomiast dzisiaj udowadniamy, że Polska Grupa Zbrojeniowa może być partnerem największej firmy zbrojeniowej na świecie – zwrócił uwagę prezes PGZ.

 

 

 

Trzeci Black Hawk już w Policji. Umowa na kolejne w najbliższych dniach

DEFENCE24, DM, 27 marca 2019, 10:49

 

Z informacji do jakich dotarł InfoSecurity24.pl wynika, że trzeci policyjny śmigłowiec Black Hawk, na którego dostawę umowa podpisana została w listopadzie ubiegłego roku, został już formalnie przekazany mundurowym, a obecnie trwa szkolenie pilotów. Policja w najbliższym czasie ma też podpisać umowę na kolejne dwa śmigłowce. Już w lutym taką możliwość zapowiadał szef MSWiA Joachim Brudziński. Wczoraj w rozmowie z Radiem Maryja, szef MSWiA wyraził nadzieję, że podpisanie umowy na zakup dla policji kolejnych dwóch Black Hawków nastąpi w najbliższych dniach. 

 

Policja kupiła do tej pory łącznie trzy śmigłowce S-70i Black Hawk. Dwa z nich, dostarczono w listopadzie zeszłego roku, a wartość zamówienia opiewała na ponad 140 mln złotych. Umowa na trzecią maszynę podpisana została 19 listopada i jak informowaliśmy koszt jej zakupu to prawie 65 mln złotych. Zgodnie z zapowiedziami, w ręce policyjnych pilotów trzeci śmigłowiec powinien w marcu 2019 roku. Z informacji do jakich dotarł InfoSecurity24.pl wynika, że trzecia maszyna została w ubiegłym tygodniu formalnie przekazana policji, a obecnie trwa szkolenie pilotów. 

"Trudno sobie to wyobrazić, ale kiedy obejmowaliśmy rządy, to najstarszy śmigłowiec w polskiej policji liczył 47 lat. Nigdy polska policja nie otrzymała nowego śmigłowca, tylko zawsze były to już używane, np. z wojska. Dzisiaj do polskiej policji już w tej chwili trafiły trzy najnowocześniejsze Black Hawki. W najbliższych dniach – mam nadzieję – zostanie podpisana umowa na zakup kolejnych dwóch, czyli de facto będzie to już pięć najnowocześniejszych dzisiaj operujących śmigłowców na świecie" - powiedział wczoraj na antenie Radia Maryja szef MSWiA Joachim Brudziński. 

O tym, że kolejne Black Hawki będą trafiały do polskiej policji, szef MSWiA mówił już pod koniec lutego. Podkreślił wówczas, że maszyny zostaną rozlokowane w różnych regionach Polski. "Jeden będzie tutaj, na Warmii i Mazurach, drugi będzie w Zachodniopomorskiem, trzeci będzie na Dolnym Śląsku, czwarty będzie na Podkarpaciu, a piąty będzie w Warszawie" - zapowiedział w lutym podczas otwarcia posterunku policji w Dubeninkach.

Śmigłowce S-70i Black Hawk mają być wykorzystywane m.in. przez jednostki antyterrorystyczne, które potrzebują sprzętu do szybkiego desantu, ewakuacji i sprawnego przemieszczania się po kraju. Policja informuje, że będą także wykorzystywane w razie klęsk żywiołowych i do poszukiwania osób zaginionych. Przed dostarczeniem Black Hawków policja dysponowała 11 helikopterami, z których najmłodszy ma 13, a najstarszy 47 lat. 

Środki na zakup policyjnych Black Hawków pochodzą z programu modernizacji służb mundurowych. Zgodnie z nim, do służb podległych MSWiA do 2020 roku trafić ma ponad 9,2 mld złotych. Część z tych środków przeznaczona ma zostać na zakup sprzętu i wyposażenia dla funkcjonariuszy. 

 

 

 

Bundeswehra modernizuje Leopardy. Zielone światło parlamentu

DEFENCE24, AM, JP, 27 marca 2019, 09:51

 

Bundestag zgodził się na sfinansowanie modernizacji czołgów Leopard, proponowanej przez ministerstwo obrony. Unowocześnieniu poddane zostaną wozy w wersji Leopard 2A6M i A6MA2. Dzięki temu do najnowszego standardu będzie doprowadzonych większość Leopardów znajdujących się w służbie niemieckich sił zbrojnych.

 

Zgodnie z proponowanym zakresem modernizacji, pojazdy w wersji 2A6 i 2A6MA2 zostaną przebudowane do poziomu wersji Leopard 2A7V - oprócz zwiększenia możliwości eksploatacyjnych i bojowych pojazdów, standaryzacja użytkowanych wersji przyniesie konkretne oszczędności związane z zapewnieniem wsparcia logistycznego i szkoleniem załóg. W uzasadnieniu proponowanego programu niemieckie ministerstwo obrony stwierdziło, że w warunkach bojowych załogi czołgów muszą działać niemalże automatycznie, w związku z czym niezwykle istotne jest ujednolicenie użytkowanego przez nich sprzętu i związana z tym możliwość wymiany załóg i pojazdów w zależności od potrzeb pola walki.

Czytaj też: Niemcy "reaktywują" Leopardy. Pancerny kontrakt podpisany

Modernizacji poddanych zostanie łącznie 101 pojazdów, prace mają zakończyć się do 2026 r. Będzie to druga partia czołgów Leopard 2 niemieckiej Bundeswehry poddana unowocześnieniu do wersji A7V - poprzednio programem objęto 104 wozy głównie w wersji A4, będą one dostarczane do 2023 r. 

Zawarcie, a następnie realizacja tego kontraktu będzie dużym krokiem w kierunku ulepszenia, ale i standaryzacji pancernej floty Bundeswehry. Pierwsza umowa obejmowała 20 posiadanych już przez niemiecką armię wozów w wersji 2A7, 16 czołgów 2A6NL używanych wcześniej przez Holandię i znajdujących się na wyposażeniu 414 niemiecko-holenderskiego batalionu pancernego, a także 68 czołgów Leopard 2A4 odkupionych od koncernu KMW.

Natomiast w ramach umowy, na zawarcie której zgodził się Bundestag, i która musi zostać wynegocjowana z wykonawcą (KMW) modernizacji mają podlegać czołgi w wariancie 2A6M2 i 2A6. Pierwsza wersja to wozy w standardzie niemieckim, dostosowane do współpracy z holenderskim systemem łączności, druga - najczęściej stosowany wariant czołgów Leopard 2 w Bundeswehrze. 

Po realizacji obu kontraktów Niemcy będą dysponować łącznie 205 czołgami Leopard 2A7V. To powinno zapewnić wyposażenie czterech z sześciu batalionów pancernych, i pewną rezerwę np. dla ośrodków szkolenia/prac rozwojowych. Pozostałe dwa bataliony do 2026 roku będą dysponować Leopardami 2A6(M). W służbie Bundeswehry pozostaje też prawdopodobnie niewielka liczba Leopardów 2A5, łącznie czołgów wszystkich wersji - po przywróceniu do linii i modernizacji 68 Leopardów 2A4 - powinno być około 320.

Zmodernizowane pojazdy otrzymają, między innymi, nowe systemy celownicze, wyposażenie łącznościowe (w tym zarządzania polem walki) i zmodyfikowane systemy kontroli ognia. Zostaną także przystosowane do użycia amunicji programowalnej i pocisków podkalibrowych nowej generacji, jakie znajdą się na uzbrojeniu Bundeswehry za dwa lata. Pojazdy otrzymają też wielospektralne pokrycia maskujące, wzmocniony układ napędowy i nowy system klimatyzacyjny, pełniący jednocześnie rolę układu ochrony przed skutkami użycia broni ABC.

Kontynuowanie procesu modernizacji Leopardów to wyraz zaangażowania Niemiec w obronę kolektywną. Ostatnio Bundestag zgodził się na realizację w tym celu dwóch kontraktów. Oprócz omawianej umowy, to także zakup 30 tys. pocisków odłamkowo-burzących do haubic PzH 2000. Łączna wartość tych dwóch kontraktów zatwierdzonych przez parlament oszacowana została przez władze Niemiec na 428 mln euro.

 

 

 

 

Rheinmetall przejął IBD Deisenroth

ALTAIR, 27 marca 2019

 

Uzupełniając swoje portfolio w dziedzinie technologii ochrony pojazdów wojskowych, Grupa Rheinmetall przejęła aktywa operacyjne spółki IBD Deisenroth Engineering GmbH z niemieckiego Lohmar. Strony nie ujawniły kwoty transakcji, ograniczając się do stwierdzenia, że osiągnięto już niezbędne porozumienia, a transakcja wejdzie w życie 1 czerwca 2019.

 

IBD Deisenroth Engineering jest światowej sławy dostawcą systemów ochrony pasywnej, głównie pojazdów wojskowych. Spółka zatrudnia około 120 pracowników. W 2018 odnotowała sprzedaż w wysokości ok. 35 mln euro.

Przejęcie IBD Deisenroth umocni pozycję Rheinmetalla jako głównego dostawcy zaawansowanych technologii obronnych dla wojsk lądowych Niemiec, ich sojuszników i innych nabywców (Nowy system ochrony czołgów, 2018-07-08).

 

 

 

Test indyjskiego pocisku antysatelitarnego

ALTAIR, 27 marca 2019

 

Indie przeprowadziły dziś test pocisku antysatelitarnego. Zniszczył on bezpośrednim uderzeniem satelitę na niskiej orbicie okołoziemskiej. Test nosił kryptonim Mission Shakti.

 

Trzystopniowy pocisk antysatelitarny został wystrzelony o 11:16 czasu lokalnego z poligonu Odisha Balasore. Cel został trafiony 3 minuty po starcie. Satelita znajdował się wówczas na wysokości 300 km. Test odbył się pod kontrolą DRDO (Defence Research and Development Organisation) przy współpracy z ISRO (Indian Space Research Organisation).

W teście jako cel wykorzystano satelitę Microsat-r (2019-006A). Został on umieszczony na orbicie 24 stycznia 2019 po starcie z kosmodromu Satish Dhawan.

Indie są czwartym państwem, które zbudowało skuteczny pocisk antysatelitarny. Przed nimi były USA, FR i ChRL. Lokalne źródła podają, że odpowiednimi technologiami Indie dysponowały już w 2012. Przedstawiciele władz dodają zaś, że celem był satelita na niskiej orbicie, by zminimalizować zaśmiecanie jego odłamkami. Te, które powstały w wyniku testu, powinny spłonąć w gęstych warstwach atmosfery w ciągu kilku tygodni.

 

 

 

Negocjacje zakupu kolejnych aparatowni łączności

DZIENNIK-ZBROJNY, TD, 27.03.2019

 

Inspektorat Uzbrojenia w dniu 22 lutego br. rozpoczął ze spółkami Wojskowe Zakłady Łączności nr 1 S.A. i Transbit Sp. z o.o. negocjacje warunków kontraktu na dostawy 30 szt. aparatowni łączności cyfrowej - transmisyjnej RWŁC-10/T, w tym 12 szt. w ramach opcji. Szacunkowa wartość zamówienia to 127,5 mln PLN netto.

 

  Ruchomy Węzeł Łączności Cyfrowej w wersji transmisyjnej – RWŁC-10/T jest mobilnym centrum telekomunikacyjnym integrującym w sobie sieci komutacji strumieniowej oraz pakietowej. W wersji podstawowej, wyposażony w trzy radiolinie HCLOS o przypływowości do 34Mb/s (opjonalnie 51 Mbits/s) pracujące w paśmie III+ (1,35 ÷ 2,69GHz), umożliwia zestawianie połączeń radiowych na dystansie do 50km. Interfejsy burtowe umożliwiają dowiązanie aparatowni do każdego obecnie istniejącego węzła łączności zarówno poprzez trakty cyfrowe jak i poprzez łącza pakietowe. W oparciu o RWŁC-10/T można rozwinąć zintegrowane sieci informatyczne stanowiska dowodzenia zapewniając przy tym pełną gamę usług sieciowych. Serwer zainstalowany na pokładzie kabiny łączności dostosowany jest do wymogów aplikacji, które są wykorzystywane w Siłach Zbrojnych RP.

  Wyposażenie RWŁC-10/T w zestaw agregatów prądotwórczych oraz instalacja sprzętu w szczelnym elekromagnetycznie kontenerze (2m x 2m x 3m), zapewnia bardzo dużą mobilność sprzętu oraz wysoką adoptowalność do każdych warunków środowiskowych. Dowodem tego jest wykorzystanie tego typu aparatowni we wszystkich misjach wojskowych prowadzonych przez Siły Zbrojne RP. Dodatkowym atutem wyrobu jest łatwa adaptacja do szczególnych wymogów użytkownika, zarówno pod kątem funkcjonalności, skalowalności i potencjału komutacyjnego po stronie kablowej jak i radiowej. Jest przystosowana do transportu kołowego oraz może być transportowana drogą kolejową, lotniczą i morską.

 

 

 

Program Wisła: Kolejne umowy podpisane

MILMAG.pl, Rafał Muczyński, 27.03.2019

 

26 marca na terenie Wojskowych Zakładów Elektronicznych (WZE) w podwarszawskiej Zielonce przedstawiciele Polskiej Grupy Zbrojeniowej (PGZ) i amerykańskiego koncernu Lockheed Martin podpisali umowę wykonawczą dotyczącą realizacji 15 umów offsetowych w ramach I fazy programu Wisła. Łączną wartość zobowiązań określono na 724 764 000 zł. Umowy będą realizowane z udziałem Polskiej Grupy Zbrojeniowej, Wojskowych Zakładów Elektronicznych, Wojskowych Zakładów Uzbrojenia (WZU) z Grudziądza, Wojskowych Zakładów Lotniczych (WZL) nr 1 z Łodzi oraz Wojskowych Zakładów Lotniczych nr 2 z Bydgoszczy. Rozmowy offsetowe zostaną sfinalizowane w ciągu 12 miesięcy (Program Wisła: umowy offsetowe podpisane, 2018-03-23).

 

Zobowiązania dotyczą przede wszystkim pozyskania zdolności do produkcji wybranych elementów rakietowych pocisków przechwytujących Patriot Advanced Capability-3 (PAC-3) Missile Segment Enhancement (MSE), produkcji i serwisowania elementów wyrzutni M903 oraz podniesienia poziomu obsługi floty powietrznej Sił Zbrojnych RP. Umowy wzmacniają partnerstwo przemysłowe PGZ i Lockheed Martin w zakresie dostaw nowoczesnego uzbrojenia dla Wojska Polskiego (Produkcja PAC-3 dla Polski, 2019-03-04).

Zgodnie z podpisanymi dokumentami, PGZ utworzy również laboratorium do badań symulacyjnych pocisków rakietowych. Pozwoli ono na prowadzenie prób i symulacji z tego typu uzbrojeniem. WZE zajmą się produkcją i serwisowaniem kluczowych elementów pocisków PAC-3 MSE (m.in. modułu sterowania gazodynamicznego) a także kontenerów startowych. WZU i WZL nr 1 wdrożą technologię produkcji elementów wyrzutni M903, będą również odpowiadać za ich obsługę. Produkcja elementów kompozytowych do wyrzutni ma się odbywać w Dęblinie, na terenie dawnych WZL nr 4. Następnie elementy wyrzutni będą montowane w Hucie Stalowa Wola, na podstawie umowy z 14 marca z Raytheon Integrated Defense Systems (HSW wyprodukuje wyrzutnie Patriot, 2019-03-19).

Dodatkowo, WZL nr 2 przejmie częściowo obsługę samolotów wielozadaniowych F-16C/D Block 52+. Będzie serwisować elementy podwozi oraz instalacji elektrycznych i hydraulicznych. Wszystkie umowy offsetowe będą realizowane w ciągu następnych 4-8 lat.

W ramach realizacji I etapu programu Wisła, do 2020 Wojsko Polskie otrzyma dwie baterie zmodernizowanego systemu MIM-104F Patriot PAC-3+ (Post-Deployment Build 8) wraz z sieciocentrycznym Zintegrowanym Systemem Dowodzenia Obroną Przeciwlotniczą i Przeciwrakietową (Integrated Battle Command System, IBCS) oraz powiązanego z nim pakietu elementów wyposażenia technicznego, logistycznego i szkoleniowego. Wartość całkowita dziesięciu podpisanych 28 marca 2018 umów wyniesie 4,75 mld USD (16,6 mld zł) (Produkcja IBCS dla Polski, 2019-03-15; Program Wisła: rekordowa umowa podpisana, 2018-03-28).

Konsorcjum PGZ-Wisła odpowiadające za realizację programu po stronie polskiej składa się z 14 podmiotów: PGZ (lider), Huty Stalowa Wola, MESKO, PIT-Radwar, WZE, Jelcz, Autosan, Ośrodka Badawczo-Rozwojowego Centrum Techniki Morskiej, WZU, Zakładów Mechanicznych Tarnów, WZL nr 1, WZL nr 2, PCO oraz Wojskowych Zakładów Łączności nr 1. Ponadto, niektóre z innych spółek z Grupy Kapitałowej PGZ wezmą udział w programie jako poddostawcy.

 

 

 

 

 

 

Kolejne apa­ra­tow­nie dla Wojska Polskiego

ZBIAM, ŁP, 27.03.2019

 

26 marca Inspektorat Uzbrojenia poin­for­mo­wał o roz­po­czę­ciu nego­cja­cji kon­sor­cjum pol­skich firm w spra­wie pla­no­wa­nego zakupu dla Wojska Polskiego par­tii apa­ra­towni łącz­no­ści cyfro­wej-trans­mi­syj­nej RWŁC-10/T.

 

Przedmiotem, nego­cjo­wa­nej od 22 lutego, umowy ma być zakup osiem­na­stu apa­ra­towni z opcją roz­sze­rze­nia o kolej­nych dwa­na­ście. Całość zle­ce­nia może kosz­to­wać Skarb Państwa około 127,5 mln zło­tych bez VAT. Realizatorami umowy ma być kon­sor­cjum skła­da­jące się z Wojskowych Zakładów Łączności nr 1 S.A. oraz Transbit Sp. z o.o. – są posia­da­czami doku­men­ta­cji tech­nicz­nej i tech­no­lo­gicz­nej apa­ra­towni RWŁC-10/T.

Ruchomy Węzeł Łączności Cyfrowej w wer­sji trans­mi­syj­nej – RWŁC-10/T jest mobil­nym cen­trum teleko­mu­ni­ka­cyj­nym inte­gru­ją­cym w sobie sieci komu­ta­cji stru­mie­nio­wej oraz pakie­to­wej. W wer­sji pod­sta­wo­wej, wypo­sa­żony w trzy radio­li­nie o przy­pły­wo­wo­ści do 34Mb/s pra­cu­jące w paśmie III+ (1350 ÷ 2700MHz), umoż­li­wia zesta­wia­nie połą­czeń radio­wych na dystan­sie do 50km. Interfejsy bur­towe umoż­li­wiają dowią­za­nie apa­ra­towni do każ­dego obec­nie ist­nie­ją­cego węzła łącz­no­ści zarówno poprzez trakty cyfrowe jak i poprzez łącza pakie­towe. W opar­ciu o RWŁC-10/T można roz­winąć zin­te­gro­wane sieci infor­ma­tyczne sta­no­wi­ska dowo­dze­nia zapew­nia­jąc przy tym pełną gamę usług sie­cio­wych. Serwer zain­sta­lo­wany na pokła­dzie kabiny łącz­no­ści dosto­so­wany jest do wymo­gów apli­ka­cji, które są wyko­rzy­sty­wane Siłach Zbrojnych.

W ostat­nich latach Inspektorat Uzbrojenia suk­ce­syw­nie doku­puje kolejne apa­ra­tow­nie. Jeden z więk­szych kon­trak­tów miał miej­sce w maju 2017 roku, kiedy zamó­wiono jede­na­ście egzem­pla­rzy z opcją na dwa­na­ście kolej­nych.

 

 

 

Wojsko kupi radary pola walki. Dostrzegą żołnierza z 10 km, a czołg z 24 km

WNP.pl, Włodek Kaleta, 27-03-2019 06:15

 

To już kolejne podejście do zakupu radarów pola walki dla Sił Zbrojnych RP. Mimo że termin sfinalizowania przetargu nie jest znany, jest się z czego cieszyć. To duża szansa dla polskich firm. Polska Grupa Zbrojeniowa chciałaby uczynić z technologii radarowych narodową specjalność polskiej zbrojeniówki.

 

Wojsko chce kupić łącznie ok. 104 radarów rozpoznania pola walki (RRPW), pozwalających na wykrywanie, lokalizację i śledzenie obiektów ruchomych, automatyczne, ciągłe dozorowanie obiektów i osób, śledzenie ich przemieszczania i aktywności, zobrazowanie sytuacji i korygowanie ognia artylerii.

W ramach zamówienia gwarantowanego wojsko kupi 93 radary, a 11 w ramach opcji. Wykonanie części gwarantowanej zamówienia ma się zakończyć do 2022 roku, a w ramach opcji do 2023 r.

Zwycięzca przetargu będzie musiał dodatkowo przeprowadzić szkolenia instruktorów, techników i serwisantów oraz opracować i dostarczyć dokumentację techniczną.

 

Wymogi techniczne

We wstępnych wymaganiach, podanych jeszcze przed dialogiem technicznym wskazano, że nowy radar rozpoznania pola walki ma pracować w paśmie Ku (od 10 do 18 GHz) z możliwością pracy sektorowej. Ma służyć przede wszystkim do wykrywania osób, pojazdów, śmigłowców oraz wybuchów, przy czym zasięg wykrycia pojedynczego żołnierza ma być nie mniejszy niż 10 km, wybuchu pocisku artyleryjskiego kalibru 155 mm co najmniej 12 km, a lekkiego pojazdu samochodowego i śmigłowca 15 km. Natomiast czołg radar ma wykrywać z odległości przynajmniej 24 km.

 

Procedura pozyskania radarów

Przypomnijmy, że procedura pozyskania tych radarów rozpoczęła się w sierpniu 2015 r. Było to już drugie podejście do przetargu. W pierwszym, ogłoszonym w 2013 r., wojsko chciało pozyskać radary MSTAR AN/PPS-5C, które były już w polskiej armii.

Przetarg został unieważniony, a w uruchomionej na nowo procedurze, tym razem bez wskazania wybranego urządzenia wzięli udział wszyscy chętni producenci. W sierpniu 2017 r. MON poinformowało o przeprowadzeniu negocjacji z czterema potencjalnymi wykonawcami.

 

pełny artykuł na https://www.wnp.pl/przemysl-obronny/wojsko-kupi-radary-pola-walki-dostrzega-zolnierza-z-10-km-a-czolg-z-24-km,342548_1_0_0.html

 

 

 

 

Indie wypożyczą na 10 lat rosyjski okręt podwodny typu Szczuka-B

PORTAL STOCZNIOWY, km, 27.03.2019

 

Po długotrwałych negocjacjach Indie i Rosja doszły do porozumienia w sprawie wyleasingowania wielozadaniowego okrętu podwodnego o napędzie atomowym Szczuka-B (projekt 971) na okres 10 lat. Umowa opiewająca na kwotę 3 mld dolarów amerykańskich zapewni dostęp indyjskiej marynarce wojennej do zdolności bojowych reprezentowanych przez tę jednostkę.

 

Indie kupują rosyjskie fregaty typu Admirał Grigorowicz uzbrojone w pociski manewrujące

Porozumienie pomiędzy Moskwą i New Delhi zostało podpisane 7 marca b.r. po dwóch latach negocjacji, które dotyczyły całego szeregu spraw, a zwłaszcza ceny. Rosja zobowiązała się w jego ramach dostarczyć Indiom do 2025 roku okręt typu Szczuka-B (Akula). W Indiach jednostka będzie nosić nazwę Chakra-3. Na temat samych negocjacji i ich końcowego etapu pisaliśmy na Portalu Stoczniowym w tym miejscu.

Będzie to już trzeci rosyjski okręt podwodny o napędzie nuklearnych wypożyczony Indiom przez Rosję. Zdaniem wysokiego rangą przedstawiciela Marynarki Wojennej Indii umowa obejmuje zmodernizowanie okrętu podwodnego za pomocą indyjskich systemów łączności i czujników, zapewnienie części zamiennych, a także stworzenie szkoleniowej infrastruktury technicznej wspomagającej funkcjonowanie wypożyczonej jednostki.

Z uwagi na istniejące traktaty międzynarodowe, INS Chakra-3 nie będzie wyposażony w rakiety nuklearne dalekiego zasięgu, a także z uwagi na fakt, że nie jest przeznaczony do prowadzenia patroli odstraszających. Jego uzbrojenie obejmuje konwencjonalne pociski rakietowe do zwalczania celów lądowych i morskich oraz torpedy.

Obecnie indyjska marynarka wojenna jest w posiadaniu jednego rosyjskiego okrętu podwodnego z napędem atomowym, INS Chakra, który został w 2012 roku wyleasingowany na okres 10 lat kosztem około 1 miliarda dolarów amerykańskich. Jego dzierżawa ma zostać przedłużona o kolejne trzy lata. Pierwszy okręt podwodny o napędzie nuklearnym, jednostkę typu Charlie (projekt 670), indyjska flota uzyskała jeszcze w czasach sowieckich. Okręt służył w marynarce indyjskiej w latach 1988-1991.

Ponadto, Marynarka Wojenna Indii użytkuje również zbudowany w Indiach okręt podwodny o napędzie atomowym INS Airhant, który wyposażony jest w pociski balistyczne z głowicami nuklearnymi. Druga jednostka tego typu, INS Aririghat, zostanie oddana do użytku jeszcze w tym roku, a dwie kolejne znajdują się obecnie w budowie.

Zegar

Kalendarium

Kwiecień 2024
Pon Wt Śr Czw Pt Sb Nie
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 1 2 3 4 5

Imieniny