Przejdź do głównej treści Przejdź do wyszukiwarki

25.04.2019r.

Utworzono dnia 27.04.2019
Czcionka:

Przegląd najważniejszych informacji w mediach

na temat bezpieczeństwa i przemysłu obronnego

w Polsce i za granicą

 w czwartek, 25 kwietnia 2019 r.

 

BEZPIECZEŃSTWO I POLITYKA OBRONNA W KRAJU

 

Katastrofa smoleńska. MSZ odesłało raport Antoniego Macierewicza o wybuchach... do MON

gazeta.PL, UZ, 24.04.2019 15:36

 

Poseł PO Krzysztof Brejza wykazał, że Antoni Macierewicz złożył na ręce ministra spraw zagranicznych raport dot. katastrofy smoleńskiej. Były szef MON domagał się, żeby MSZ poinformowało międzynarodowe instytucje o rzekomych wybuchach na pokładzie prezydenckiego samolotu. MSZ nie posłuchało tej prośby i odesłało raport... do MON.

 

11 kwietnia 2019 roku Krzysztof Brejza wysłał pismo do ministra spraw zagranicznych Jacka Czaputowicza. Zacytował w nim wypowiedź byłego szefa Ministerstwa Obrony Narodowej Antoniego Macierewicza, który 10 kwietnia tego roku powiedział w radiowej Jedynce, że "mamy cały materiał dowodowy bezspornie stwierdzający, że samolot został wysadzony w powietrze". Poseł PO zapytał szefa MSZ, czy Antoni Macierewicz przekazał ministerstwu spraw zagranicznych informacje o dowodach na wysadzenie samolotu Tu-154M oraz czy MSZ poinformowało o tym fakcie polskich sojuszników z NATO, a jeżeli tak, to w jakim trybie. Biuro Rzecznika Prasowego MSZ wystosowało odpowiedź tydzień później.

Z odpowiedzi MSZ wynika, że w kwietniu 2018 roku Antoni Macierewicz, będąc przewodniczącym Komisji ds. Ponownego Zbadania Wypadku Lotniczego z dnia 10 kwietnia 2010 roku, przesłał na ręce szefa MSZ raport techniczny, domagając się zaalarmowania instytucji międzynarodowych o rzekomych eksplozjach na pokładzie samolotu Tu-154M. MSZ raport przyjęło, nie poinformowało o jego treści sojuszników Polski, a następnie przesłało... do Ministerstwa Obrony Narodowej, a więc na biurko ministra Mariusza Błaszczaka.

Ministerstwo Spraw Zagranicznych powołało się na rozporządzenie Ministra Obrony Narodowej z 14 czerwca 2012 r. w sprawie organizacji oraz działania komisji badania wypadków lotniczych lotnictwa państwowego, według którego raport z prac podkomisji przedstawiany jest Ministrowi Obrony Narodowej i Komisji Lotnictwa Cywilnego. W odpowiedzi na zapytanie posła Krzysztofa Brejzy MSZ podkreśla, że przepisy "nie regulują kwestii podejmowania przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych jakichkolwiek kroków wobec instytucji międzynarodowych i sojuszniczych celem informowania o aktualnym stanowisku w kwestiach technicznych przyczyn katastrofy smoleńskiej". 

Krzysztof Brejza opublikował oba pisma na Twitterze i wyśmiał całą sytuację. "Bum! Macierewicz wystąpił do MSZ o zaalarmowanie o eksplozjach instytucji międzynarodowych i NATO. MSZ tak się wstydziło, że raport Antoniego Macierewicza odesłali...MON. Ostateczna kompromitacja <<zamachowych>> teorii PiS. PiS przerzuca teorią spiskową pomiędzy ministerstwami jak gorącym kartoflem - czytamy we wpisie posła Platformy Obywatelskiej. 

 

Bartłomiej M. nie wyjdzie zza krat. Sąd przedłużył areszt dla byłego rzecznika MON

GAZETA.pl, as, 24.04.2019 16:50

 

Bartłomiej M. nie wyjdzie na razie z aresztu. W środę warszawski sąd zdecydował, że były rzecznik MON pozostanie w areszcie przez kolejne dwa miesiące. Wcześniej mówiło się, że zatrzymanie byłych pracowników MON mogło być próbą przykrycia "taśm Kaczyńskiego".

 

Bartłomiej M., były rzecznik MON, został zatrzymany przez CBA pod koniec stycznia tego roku i trafił do aresztu na trzy miesiącu. Jak informuje dziennikarz Radia ZET, Bartłomiej M. nie wyjdzie na razie z aresztu.

Sąd Okręgowy w Warszawie podjął w środę decyzję, że Bartłomiej M. zostanie w areszcie przez kolejne dwa miesiące. 

O tym, że były rzecznik MON nie wyjdzie zza krat po trzech miesiącach pisaliśmy już wcześniej. Osoby bliskie sprawie wskazywały, że szybkie i nagłe zatrzymanie Bartłomieja M. i pięciu innych byłych pracowników MON mogło być związane z publikacją tzw. taśm Kaczyńskiego przez "Gazetę Wyborczą". - Moim zdaniem to była próba przykrycia afery Srebrnej - mówi jeden z rozmówców dziennika znający kulisy sprawy. Dodawano, że zatrzymani nie wyjdą z aresztu przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. 

Byli pracownicy MON i PGZ zatrzymani przez CBA

28 stycznia funkcjonariusze CBA zatrzymali w Warszawie sześć osób, które miały powoływać się na wpływy w Ministerstwie Obrony Narodowej i doprowadzić Polską Grupę Zbrojeniową do "niekorzystnego rozporządzenia mieniem znacznej wartości i sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa wyrządzenia znacznej szkody majątkowej”.

 

 

 

Śledztwo w sprawie Macierewicza: chodzi o fałszywe zawiadomienie o przestępstwie

GAZETA WYBORCZA, Wojciech Czuchnowski, 25 kwietnia 2019

 

Wydział wojskowy warszawskiej Prokuratury Okręgowej wszczął śledztwo dotyczące przekroczenia uprawnień przez Antoniego Macierewicza w czasach, gdy był on szefem MON. Chodzi o złożenie fałszywego zawiadomienia o przestępstwie, którego miał się dopuścić Tomasz Piątek.

 

Lato 2017 r., w księgarniach pojawia się książka Tomasza Piątka „Macierewicz i jego tajemnice”. Autor, opierając się m.in. na tekstach, które pisał w „Wyborczej”, analizuje w niej przeszłość ówczesnego szefa MON. Stawia tezę, że Macierewicz współpracuje z wieloma osobami, które mają powiązania z Rosją.

W chwili publikacji minister i wiceprezes PiS jest w pełni władzy (stanowisko szefa MON straci dopiero w styczniu 2018 r.). Razem z innymi politykami rządzącego obozu atakuje Piątka i zawiadamia prokuraturę o tym, że za pomocą swojej książki autor próbuje wpłynąć na „organ władzy”, „stosuje przemoc wobec funkcjonariusza publicznego” i dokonuje „bezprawnego zamachu” na członka rządu.

Kilka miesięcy po utracie stanowiska przez Macierewicza prokuratura umarza to postępowanie, nie doszukując się w działaniach Piątka przestępstwa. Ale Piątek też składa zawiadomienie. Stwierdza w nim, że były minister nadużył władzy, zarzucając mu czyny, których nie popełnił. Gdy ten wątek prokuratura też umarza, Piątek składa zażalenie do sądu, a ten nakazuje kontynuować postępowanie. I tu zaskoczenie: prokuratura wszczyna śledztwo, w którym podejrzanym może być Macierewicz!

Redakcja „Wyborczej” ma pismo, w którym prokurator Wojciech Tomkiel z Wydziału ds. Wojskowych Prokuratury Okręgowej w Warszawie jasno stwierdza: „4 kwietnia w Warszawie wszczęto śledztwo w sprawie przekroczenia uprawnień przez funkcjonariusza publicznego – Ministra Obrony Narodowej, polegającego na wykorzystaniu sprawowanej funkcji poprzez złożenie fałszywego zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa określonego w art. 224 par. 1 i art. 226 par. 3 przez Tomasza Piątka oraz działania tym samym w celu osiągnięcia korzyści osobistej polegającej na podważeniu wiarygodności Tomasza Piątka oraz jego publikacji książkowej »Macierewicz i jego tajemnice«, a także na szkodę interesu publicznego i interesu prywatnego Tomasza Piątka”. Grozi za to do 10 lat więzienia.

W śledztwie tym Piątek ma status pokrzywdzonego. Jeśli dojdzie np. do przesłuchania Macierewicza, będzie mógł mu zadawać pytania i oczekiwać odpowiedzi, których nie dostał, pisząc o tajemnicach skrywanych przez polityka, który nadal jest posłem PiS i wiceprezesem partii rządzącej.

– Spodziewaliśmy się wszyscy, że prokuratura podlegająca rządowi, który podlega partii PiS, a jej wiceprzewodniczącym jest Macierewicz, to postępowanie sprawdzające umorzy, że nic z tego nie wyniknie. Spodziewaliśmy się, że prokuratura będzie chronić Macierewicza, a tymczasem prokuratura wojskowa – dodajmy, z własnej inicjatywy – od postępowania sprawdzającego postanowiła przejść do drugiego etapu i wszczęła śledztwo przeciwko Antoniemu Macierewiczowi – mówi „Wyborczej” Piątek.

Przypomina, że choć politycy PiS zarzucali, że jego książki „Macierewicz i jego tajemnice” oraz „Macierewicz, jak to się stało” (ta ostatnia o parasolu komunistycznych służb specjalnych nad obecnym politykiem PiS) to stek kłamstw, to sam ich bohater nigdy nie pozwał go do sądu.

 

Amerykańskie F35 na polskim niebie

DZIENNIK GAZETA PRAWNA, Maciej Miłosz, 25.04.2019

 

Możliwe, że myśliwce najnowszej generacji przylecą do nas w najbliższych tygodniach. Ale tylko na chwilę. W celach reklamowych

 

O tym, że w trybie pilnym chcemy kupić 32 samoloty bojowe F35, Ministerstwo Obrony Narodowej poinformowało pod koniec lutego przy okazji prezentacji Programu Modernizacji Technicznej Wojska Polskiego. Na początku marca powtórzono na stronie internetowej: „MON planuje zakupić 32 samoloty wielozadaniowe piątej generacji”. Możliwe, że myśliwce pokażą się na polskim niebie w pierwszych dniach czerwca. Z jednej strony będzie to podkreślenie bliskich relacji sojuszniczych Waszyngton – Warszawa. Z drugiej latająca reklama.

Możliwe również, że podczas czerwcowej wizyty prezydenta Andrzeja Dudy za Atlantykiem dojdzie do ogłoszenia kolejnego etapu negocjacji na temat maszyn. Takie rozmowy mają też drugie dno. – Zakup sprzętu od amerykańskich koncernów jest w USA wiązany z obecnością militarną – mówił DGP niedawno jeden z ważnych urzędników z otoczenia prezydenta. To, że podczas wizyty głowy państwa w Stanach Zjednoczo...

 

więcej w dzisiejszym wydaniu DGP

 

BEZPIECZEŃSTWO ZA GRANICĄ

 

Siergiej Szojgu: działania NATO wymagają odpowiedzi ze strony Rosji

PAP, fc, 24.04.2019 10:26

 

- Działania NATO, w tym rozwój infrastruktury wojskowej w pobliżu granic Rosji i nasilenie aktywności na Morzu Czarnym i na Bałtyku, prowadzą do wzrostu napięć i wymagają reakcji ze strony Rosji - powiedział w środę rosyjski minister obrony Siergiej Szojgu. 

 

Mówiąc o "adekwatnej reakcji" ze strony Rosji Szojgu dodał: "Mogę zapewnić, że kroki stanowiące odpowiedź będą podejmowane w odpowiednim czasie, przy czym niekoniecznie w sposób symetryczny do działań NATO". 

Szojgu podkreślił, że nadal trwa rozmieszczanie globalnego systemu obrony przeciwrakietowej USA, i ocenił, że system ten "ma charakter destabilizujący". - W dokumentach konceptualnych Stanów Zjednoczonych oficjalnie utrwalono antyrosyjskie nastawienie prac w sferze obrony przeciwrakietowej - oświadczył. 

Wspomniał o obiektach obrony przeciwrakietowej rozmieszczanych poza terytorium USA i oświadczył, że sojusznicy Stanów Zjednoczonych "w istocie stają się zakładnikami awanturniczych decyzji Waszyngtonu w sferze bezpieczeństwa". 

Szojgu zauważył, że środki przezwyciężenia obrony przeciwrakietowej mogą być opracowane w krótkim czasie i zapewnił, że Federacja Rosyjska "rozwiązała to zadanie". 

Rosyjski minister wypowiadał się na otwarciu VIII Moskiewskiej Konferencji Bezpieczeństwa Międzynarodowego, organizowanej przez ministerstwo obrony Rosji. Biorą w niej udział przedstawiciele około 100 państw. 

 

 

 

Donald Trump będzie miał osiedle swego imienia na okupowanych przez Izrael Wzgórzach Golan

WYBORCZA.pl, Robert Stefanicki, 24 kwietnia 2019 | 12:16

 

Fort Trump w Polsce nie wypalił, ale nazwisko amerykańskiego prezydenta ma nosić nowe osiedle żydowskie na Wzgórzach Golan odebranych przez Izrael Syrii.

 

– Zamierzam zgłosić rezolucję o nazwaniu nowej osady na Wzgórzach Golan na cześć prezydenta USA Donalda Trumpa – ogłosił we wtorek izraelski premier Beniamin Netanjahu. Ma to być wyraz wdzięczności za zasługi amerykańskiego przywódcy dla Izraela, w szczególności za uznanie izraelskiej suwerenności nad tym okupowanym terytorium.

Rezolucja ma się pojawić po przerwie świątecznej (trwa święto Paschy). Netanjahu nie zdradził, jak konkretnie będzie się nazywać nowa osada.

Wcześniej Izrael zapowiadał uhonorowanie nazwiskiem prezydenta stacji kolejowej koło Ściany Płaczu w Jerozolimie. Też za konkretną zasługę: Trump złamał międzynarodowy konsensus i uznał sporną Jerozolimę za stolicę Izraela, przenosząc tam ambasadę.

W marcu, tuż przed wyborami w Izraelu, Trump napisał na Twitterze: „Po 52 latach nadszedł czas, żeby Stany Zjednoczone w pełni uznały prawo Izraela do Wzgórz Golan”. Od miesięcy jest gotowa odpowiednia rezolucja w Kongresie. Departament Stanu zaczął po raz pierwszy nazywać Wzgórza Golan „kontrolowanymi”, a nie „okupowanymi” przez Izrael.

– Wszyscy Izraelczycy byli głęboko poruszeni, gdy prezydent Trump podjął tę historyczną decyzję – powiedział izraelski premier.

Jego partia wygrała wybory, teraz Netanjahu próbuje stworzyć kolejny rząd wielopartyjny. Jedną z jego wyborczych obietnic była aneksja ziem palestyńskich, na których postawiono osiedla żydowskie.

 

Golan – terytorium okupowane

Zdobyte w wojnie sześciodniowej w 1967 r. Wzgórza to dla Izraela bufor oddzielający go od Syrii, z siłami pokojowymi patrolującymi pasek ziemi tuż przy granicy. Nikt poza Damaszkiem i jego sojusznikami nie wzywa Izraela do oddania Wzgórz Golan, jednak dotąd wszyscy poza tym krajem zgodnie traktowali je jako terytorium okupowane. W 1981 r. Kneset formalnie je anektował, ale społeczność międzynarodowa tego nie uznała.

Na razie nie ma reakcji Białego Domu na propozycję Netanjahu.

Przez lata w biznesie Trump uczynił ze swojego nazwiska drogą markę – noszą je nie tylko jego hotele, ale też np. wódka produkowana na licencji Trump Organization. Wcale nie jest więc pewne, czy prezydent zechce za darmo udzielić swego najcenniejszego aktywu Izraelczykom. Ale przypuszczalnie będzie tym mile połechtany, skoro swoją politykę zagraniczną prowadzi w zgodzie z interesami Izraela.

 

Dermophis donaldtrumpi

Biały Dom nie zaprotestował, kiedy nowo odkrytego w Panamie ślepego płaza nazwano Dermophis donaldtrumpi. Nazwę wybrała firma budowlana, która kupiła to prawo na aukcji za 25 tys. dol. Ma przypominać, że Trump zaprzecza zmianom klimatycznym. Imieniem poprzedniego prezydenta, Baracka Obamy, naukowcy nazwali ryby, jaszczurki i pająka.

Z drugiej strony w Waszyngtonie nie spodobał się pomysł prezydenta Andrzeja Dudy, żeby amerykańską bazę w Polsce – gdyby powstała – nazwać Fort Trump. „Według naszych informacji sami Amerykanie prosili, aby takiego określenia nie używać, bo komplikuje im to relacje z sojusznikami w Europie oraz z Rosją” – pisała swego czasu „Wyborcza”.

 

 

 

 

Rosyjski generał: USA budują tarczę antyrakietową, aby zadać Rosji uderzenie jądrowe

FORSAL.pl, PAP, 24.04.2019, 18:07

 

Przedstawiciel rosyjskiego Sztabu Generalnego generał Wiktor Poznichir powiedział w środę w Moskwie, że Stany Zjednoczone rozmieszczają w pobliżu granic Rosji elementy swego systemu obrony przeciwrakietowej po to, by móc zadać Rosji uderzenie jądrowe.

 

Jak powiedział wojskowy, chodzi o możliwość nagłego ataku, tj. takiego, który uniemożliwiłby stronie atakowanej podjęcie uderzenia odwetowego.

Według Poznichira USA dążą także do tego, by dzięki rozwijaniu systemu obrony przeciwrakietowej uzyskać możliwość takiego nagłego ataku przeciwko "każdemu niewygodnemu dla nich krajowi".

Generał, który wypowiadał się na VIII Moskiewskiej Konferencji Bezpieczeństwa Międzynarodowego, przekonywał w swym wystąpieniu, że USA opracowują koncepcję zniszczenia jeszcze przed startem pocisków międzykontynentalnych Rosji i Chin, a także innych krajów. Owe pociski powinny zostać rażone jeszcze w momencie znajdowania się w wyrzutniach - mówił Poznichir.

Rosyjski generał ostrzegł kraje, w których rozmieszczone są - lub zostaną w przyszłości - elementy amerykańskiej tarczy antyrakietowej, że obiekty tego systemu staną się pierwszymi celami przeznaczonymi do zniszczenia.

Zauważył także, że użycie amerykańskiej tarczy wobec pocisków z głowicami jądrowymi tworzy zagrożenie skażenia nuklearnego i "ucierpieć przy tym mogą państwa nieuczestniczące w realizacji planów antyrakietowych Pentagonu".

Wcześniej w środę minister obrony Rosji Siergiej Szojgu oświadczył na moskiewskiej konferencji, że tarcza antyrakietowa USA jest skierowana przeciwko Rosji. Zapewnił, że obrona przeciwrakietowa "nigdy nie zdoła zapewnić stuprocentowej obrony obiektów", środki jej przezwyciężenia "mogą być opracowane w krótkim czasie" i że Rosja "rozwiązała to zadanie”.

 

 

 

Rosjanie sami zestrzelili swój myśliwiec. Wyciekł raport o tajemniczej "katastrofie" MiG-31

GAZETA.pl, Maciej Kucharczyk, 24.04.2019 19:33

 

W 2017 roku rosyjskie media podały informację o rozbiciu się myśliwca MiG-31 podczas ćwiczeń. Wojsko nie ujawniło żadnych szczegółów poza tym, że załoga się uratowała. Teraz wyciekł raport z dochodzenia po katastrofie. Stawia on rosyjskie lotnictwo i będący jego dumą wielki myśliwiec MiG-31 w złym świetle. Przez serię pomyłek i usterek załoga jednego z nich zestrzeliła swojego skrzydłowego.

 

Informację o przebiegu incydentu ujawniono na niezależnym portalu Baza.io. Dziennikarz dostał kopię niejawnego wojskowego raportu na temat wydarzeń, które miały miejsce 26 kwietnia 2017 roku nad poligonem Telemba w Buriacji.

Według oficjalnej wersji wydarzeń, rozbił się tam wówczas ciężki myśliwiec przechwytujący MiG-31BM. Załoga składająca się z pilota i operatora uzbrojenia katapultowała się i została uratowana bez większego uszczerbku na zdrowiu. Nigdy nie podano, co właściwie się stało, choć zazwyczaj Rosjanie nie mają problemu z obwinianiem lotników o błędy prowadzące do katastrof, a kiedy zawiedzie sprzęt, zazwyczaj bez specjalnego krycia się informują o zawieszeniu lotów danego typu samolotu do czasu wyjaśnienia wszystkich okoliczności wypadku.

Według tekstu portalu Baza, niecodzienna cisza jest łatwa do zrozumienia, kiedy zapozna się z raportem na temat incydentu. Po prostu jego szczegóły są wstydliwe dla wojska. Miał zawieść zarówno sprzęt jak i ludzie, doprowadzając nie do rozbicia się, ale zestrzelenia MiG-31.

Z raportu wynika, że para myśliwców ćwiczyła przechwycenie z użyciem ostrej amunicji. W tym wypadku chodziło o rakiety powietrze-powietrze dalekiego zasięgu R-33. To główna broń myśliwców MiG-31, które projektowano w latach 70. z myślą o przechwytywaniu amerykańskich bombowców i samolotów zwiadowczych wdzierających się nad rozległe terytorium ZSRR z kierunku Bieguna Północnego.

Wojsko radzieckie miało duże oczekiwania względem nowej maszyny i w efekcie powstał imponujący myśliwiec, z którego Rosjanie do dzisiaj są bardzo dumni. Pierwsza wersja weszła do służby w 1981 roku. W kontekście historii incydentu nad poligonem w Buriacji kluczowe znaczenie ma bardzo nowoczesny jak na lata 80. system kierowania ogniem, składający się między innymi z radaru Zasłon, komputera Argon-15 i systemu do automatycznej komunikacji z innymi samolotami. Umożliwiał on radzieckim MiG-31 wykrywanie amerykańskich maszyn na dużych odległościach, śledzenia ich nawet na tle ziemi (która daje dużo fałszywych odbić fal radarowych) i naprowadzanie na cztery z nich rakiet R-33 o zasięgu 150 km. Przynajmniej w teorii.

W ostatniej dekadzie kilkadziesiąt radzieckich MiG-31 zmodernizowano do standardu MiG-31BM, głównie poprzez zastąpienie komputera Argon-15 znacznie nowocześniejszym Baget-55. Według ujawnionego raportu to on miał mieć istotny wpływ na incydent.

 

Komputer MiG-31 nie daje rady

26 kwietnia 2017 roku załoga jednego z MiG-31 lecących nad poligonem otrzymała od systemów swojej maszyny informację o wykryciu obiektu, który został sklasyfikowany jako "obcy". Ponieważ scenariusz ćwiczenia zakładał zniszczenie drona-celu, do wykrytego obiektu została odpalona rakieta R-33. Na pozór wszystko zadziałało jak powinno i "obcy" został trafiony. Natychmiast się jednak okazało, że "obcy" był tak naprawdę drugim MiG-31.

Z raportu nie wynika, dlaczego zawiódł automatyczny system identyfikacji swój-obcy (IFF w najczęściej stosowanej nomenklaturze anglojęzycznej). To obecnie jeden z kluczowych elementów elektroniki montowanych na samolotach wojskowych. Działa on w dużym uproszczeniu na zasadzie "podaj hasło". Kiedy radar jednego samolotu wykrywa inny, to system IFF wysyła impuls będący zapytaniem "kto to?". System na namierzonym samolocie powinien go wykryć i odesłać impuls z zakodowanym hasłem identyfikującym. Wszystko dzieje się automatycznie, jednak czasem może dojść do usterek i tak też miało się stać dwa lata temu nad Buriacją. Z jakiegoś powodu system IFF nie zadziałał i namierzony MiG-31 nie został uznany za "swojego".

Według raportu, mogło się do tego istotnie przyczynić niedomaganie nowego komputera Baget. Podobnie jak jego radziecki poprzednik Argon, ma on sobie nie radzić z obróbką masy informacji otrzymywanych z bardzo silnego radaru Zasłon. Piloci mieli sobie wypracować metodę na radzenie z tym problemem i ciągle włączają/wyłączają radar. W efekcie działa on impulsami i komputer radzi sobie wówczas z obróbką informacji. Ciągłe resetowanie, nie przewidziane przez konstruktorów, mogło jednak doprowadzić do błędu w działaniu systemu IFF, który współpracuje z radarem.

Co więcej, nowy komputer ma nie być w stanie komunikować się automatycznie z jeszcze starym radzieckim systemem wykrywającym na dużych odległościach ciepło wydzielane przez samoloty czy rakiety. Tak zwany system optoelektroniczny 8TK. Teoretycznie powinien on też poinformować załogę, że strzela do czegoś, co przypomina innego MiG-31 a nie drona-cel. Nie zrobił tego jednak, ponieważ przeciążona innymi zadaniami załoga miała nie być w stanie go obsłużyć.

Śledczy skrytykowali też działania lotników i osób odpowiedzialnych za organizację ćwiczeń. W raporcie nie ma jednak wyjaśnienia, jakim sposobem drugi MiG-31 znalazł się w rejonie, gdzie pierwszy mógł się spodziewać swojego celu.

 

Pozory mylą 

Cała ta historia jest bardzo pouczająca jeśli chodzi o ocenę możliwości broni. W mediach i internecie roi się od powierzchownych porównań na przykład maksymalnej prędkości myśliwców, tego jak wysoko mogą lecieć i ile rakiet przenieść. Rosjanie nieustannie podkreślają, jak to MiG-31 jest najszybszy, bo może lecieć nawet 3000 km/h i jak to jego potężny radar Zasłon może wykrywać cele w odległości nawet ponad 300 kilometrów.

Co jednak z tego, jeśli niedomaga komputer będący mózgiem całego systemu naprowadzania uzbrojenia? Tego nie widać na powierzchownych porównaniach, bo możliwości komputera to szczegół interesujący jedynie największych fanów lotnictwa czy wywiad. Jednak bez niego, MiG-31 może osiągać nawet 6000 km/h i wywoływać jeszcze większe wrażenie ale tak naprawdę będzie bezużyteczny. Albo będzie zestrzeliwał swoich a nie wrogów.

 

 

 

 

W WOJSKU I SŁUŻBACH MUNDUROWYCH

 

 

 

Okręty zespołu NATO ćwiczą z polską marynarką

POLSKA-ZBROJNA, Łukasz Zalesiński, 24.04.2019, godz. 14:53

 

Osłona konwoju, strzelanie artyleryjskie, nawiązywanie i prowadzenie łączności w oparciu o procedury Sojuszu Północnoatlantyckiego – to tylko część zadań, które od wtorku realizują wspólnie okręty natowskiego zespołu SNMG1 oraz 3 Flotylli z Gdyni. W sumie na Bałtyku ćwiczy dziesięć jednostek.

 

Po raz ostatni tak duża liczba okrętów opuściła jednocześnie Gdynię niemal rok temu podczas parady z okazji stulecia polskiej marynarki. Tym razem jednostki wyszły w morze, by ćwiczyć. We wtorek rano portowe główki minęły należące do stałego zespołu NATO fregaty i niszczyciele z: USA (USS „Gravely”), Turcji (TCG „Gokova”), Wielkiej Brytanii (HMS „Westminster”) i Hiszpanii (ESPS „Almirante Juan de Borbon”), a także niemiecki zaopatrzeniowiec FGS „Rhoen”. Towarzyszyło im pięć okrętów z 3 Flotylli, między fregata ORP „Gen. T. Kościuszko”, korweta zwalczania okrętów podwodnych ORP „Kaszub” i okręt rakietowy ORP „Grom”. Przez najbliższe dni będą wspólnie ćwiczyć na polskich wodach terytorialnych. W planach mają m.in. osłonę konwoju przed atakami z powietrza i wody, współpracę z lotnictwem morskim, czy strzelanie artyleryjskie.

– Każde takie ćwiczenia, nawet jeśli trwają tylko kilka dni, są dla nas niezwykle cenne – podkreśla kmdr por. Maciej Matuszewski, dowódca ORP „Kościuszko”. – To kwestia zgrywania się z sojusznikami w oparciu o obowiązujące w NATO procedury, przeniesienia na nasz grunt nowinek taktycznych, przekonania się na własne oczy, jak działają w morzu okręty innych państw – dodaje. Załoga polskiej fregaty nie może narzekać na brak takich okazji. Okręt regularnie bierze udział w międzynarodowych manewrach, zaś latem 2016 roku przez kilka miesięcy operował na południu Europy wraz z natowskim zespołem fregat i niszczycieli SNMG2. Marynarze z „Kościuszki” realizowali wówczas między innymi zadania, które miały zahamować nielegalną migrację z Azji na terytorium Grecji, a także ćwiczyli na Morzu Czarnym.

Ćwiczenia, które rozpoczęły się we wtorek są zwieńczeniem kilkudniowego pobytu natowskiego zespołu SNMG1 w Gdyni. Okręty pojawiły się tam w piątek, a marynarze spędzili w Polsce Wielkanoc. – Obecnie w skład zespołu wchodzi sześć okrętów. Stanowimy element Sił Odpowiedzi NATO. Przez cały czas pozostajemy w gotowości, by zareagować na zagrożenia w północnej Europie. Na tym skupiają się wszelkie nasze działania – tłumaczył dziennikarzom kontradmirał Edward Cashman, dowódca SNMG1. A siła zespołu jest naprawdę znacząca. Aby się o tym przekonać, wystarczy choć przez chwilę przyjrzeć się okrętom, które wchodzą w jego skład. Na przykład fregata HMS „Westminster” dołączyła do SNMG1 na początku kwietnia. – Została ona skonstruowana przede wszystkim z myślą o walce przeciwko okrętom podwodnym. Ale wyposażenie, którym dysponujemy pozwala sprostać zagrożeniom wszelkiego rodzaju, które mogą nas spotkać na morzu. Jesteśmy na przykład w stanie brać udział w tworzeniu blokad, wykorzystując śmigłowiec czy własny zespół boardingowy – wyjaśniał kmdr Will Paston, dowódca brytyjskiej fregaty. Jednak najpotężniejszą bronią dysponuje okręt flagowy zespołu, niszczyciel USS „Gravely” oraz hiszpańska fregata ESPS „Juan de Borbon”. Zostały one wyposażone w zintegrowany system obrony antybalistycznej Aegis. Okręty, które go mają tworzą swego rodzaju sieć. Działając wspólnie mogą namierzać i niszczyć jednocześnie setki nieprzyjacielskich samolotów i rakiet. O ogromnych możliwościach tego systemu można się było przekonać w 2008 roku, kiedy to pocisk wystrzelony z krążownika rakietowego USS „Lake Erie” wzniósł się na wysokość 250 kilometrów i zniszczył satelitę wywiadowczego USA, nad którym Amerykanie utracili kontrolę. Mało tego: USS „Gravely” jest uzbrojony w rakiety Tomahawk o zasięgu 2,5 tysiąca kilometrów. W tym roku swoją cegiełkę do pracy SNMG1 dokładają też Polacy. W skład zespołu wchodzi fregata rakietowa ORP „Gen. K. Pułaski” wraz ze śmigłowcem pokładowym SH-2G. Zespół dotarł do Gdyni niemal wprost z poligonów usytuowanych u wybrzeży Szkocji, gdzie Morze Północne styka się z Atlantykiem. Okręty brały tam udział w wiosennej edycji „Joint Warrior”, jednego z największych ćwiczeń morskich NATO w tej części świata.

Tymczasem w weekend mieszkańcy Gdyni i turyści mogli przyjrzeć się z bliska niektórym jednostkom. Pokłady dla zwiedzających otworzyły fregaty z Turcji i Wielkiej Brytanii oraz USS „Gravely”, który wzbudzał duże zainteresowanie. Okręt został oddzielony od nabrzeża zaporą z kontenerów, to stała procedura amerykańskich jednostek cumujących w obcych portach. Takie wytyczne zostały wprowadzone po tym, jak w 2000 roku terroryści z Al-Kaidy zaatakowali w Jemenie niszczyciel USS „Cole”. W burtę okrętu uderzyła motorówka wypełniona materiałami wybuchowymi. Zginęło 17 marynarzy, a 39 zostało rannych.

Marynarze natowskich jednostek przyjmowali oficjalne wizyty, oprowadzali turystów, ale znaleźli też czas, by zwiedzić miasto oraz nieco odpocząć. – Jeśli nie możemy być w domach, to drugim najlepszym miejscem do spędzenia Świąt Wielkanocnych jest według mnie Gdynia – zapewniał kmdr Paston.

 

 

 

Jaki sprzęt zobaczymy na defiladzie?

POLSKA-ZBROJNA, Paulina Glińska, 24.04.2019, godz. 12:13

 

Kraby, Rosomaki, Leopardy, amerykańskie Strykery i Patrioty, policyjne łodzie i pojazdy specjalne ATV Straży Granicznej – 3 maja na stołecznej Wisłostradzie będzie można zobaczyć ponad 200 egzemplarzy różnego rodzaju pojazdów. Blisko trzy czwarte to sprzęt wojskowy, który do Warszawy przyjechał z jednostek z całego kraju.

 

Defilada organizowana jest z okazji 3 maja oraz 20-lecia Polski w NATO i 15. rocznicy wstąpienia naszego kraju do Unii Europejskiej. Wydarzenie pod hasłem „Silni w sojuszach” odbędzie się 3 maja na stołecznej Wisłostradzie, wzdłuż bulwarów na zachodnim brzegu Wisły.

Niemal cały sprzęt, który weźmie udział w defiladzie, jest już w 1 Warszawskiej Brygadzie Pancernej w Warszawie-Wesołej. To tam od środy odbywają się treningi do sprzętowej części defilady. – Przyjechali do nas żołnierze z jednostek z całej Polski i przewieźli ze sobą sprzęt, na którym codziennie się szkolą. Są też u nas funkcjonariusze służb mundurowych i ich pojazdy. W sumie w przygotowania w naszej jednostce zaangażowanych jest ponad 600 osób – mówi ppłk Waldemar Pawelec, dowódca batalionu logistycznego 1 Brygady. Uczestnicy defilady sprzętowej trenują poruszanie się pojazdów w kolumnach, właściwe ustawienie sprzętu, zachowanie odpowiednich odległości między grupami sprzętu. – To dla nas pewna nowość i wyzwanie, bo przygotowujemy do udziału w defiladzie nie tylko żołnierzy, ale i funkcjonariuszy innych służb. Testem naszego przygotowania będzie próba generalna już w najbliższy weekend – dodaje ppłk Pawelec.

Za niewiele ponad tydzień zebrani na Wisłostradzie mieszkańcy stolicy i goście będą mogli zobaczyć efekty przygotowań. Na Wisłostradzie pojawi się ponad 200 jednostek sprzętu, a najwięcej jego egzemplarzy zaprezentuje wojsko. – Jednostki Dowództwa Generalnego RSZ pokażą w sumie 116 sztuk sprzętu, w tym pojazdy artyleryjskie, przeciwlotnicze, pancerne i inżynieryjne. Żołnierze 6 Brygady Powietrznodesantowej na przykład przywiozą do stolicy sześć samochodów ciężarowo-osobowych HMMWV, a 14 kołowych transporterów opancerzonych Rosomak przyjedzie z 12 Brygady Zmechanizowanej. Będzie też można zobaczyć czternaście czołgów Leopard 2A5 z 1 Warszawskiej Brygady Pancernej w Wesołej – wylicza płk Andrzej Kupis, koordynator defilady z ramienia Dowództwa Generalnego RSZ.

 

Wojsko na Wisłostradzie

W kolumnie kołowej przejedzie osiem samobieżnych haubicoarmat Dana i tyle samo wyrzutni rakietowych WR-40 Langusta należących do jednostek 12 Dywizji Zmechanizowanej. Pojawią się także samobieżne moździerze Rak z 17 Brygady Zmechanizowanej oraz samobieżne haubice Krab wraz z gąsienicowymi pojazdami dowodzenia z 11 Pułku Artylerii.

Wśród wojskowego sprzętu pojawi się także sześć samobieżnych przeciwlotniczych zestawów rakietowych Poprad, służących do wykrywania, identyfikowania, śledzenia i zwalczania celów powietrznych. Sprzęt ten przywiozą do Warszawy wojskowi z 4 i 8 Pułku Przeciwlotniczego. Będzie też można zobaczyć dwie zdolne do przerzutu stacje radiolokacyjne Soła wystawione przez 8 pplot i Centrum Szkolenia Sił Powietrznych w Koszalinie. To urządzenia rozpoznawcze, które we współpracy z Popradami umożliwiają m.in. kontrolę obszaru powietrznego. Pułki przeciwlotnicze zaprezentują w defiladzie także zautomatyzowane wozy Łowcza, będące mobilnymi stanowiskami dowodzenia obroną przeciwlotniczą.

Ale to nie wszystko, bo 3 maja na defiladzie pojawi się także sprzęt inżynieryjny. Wojskowi z batalionów drogowo-mostowych pokażą dwa mosty towarzyszące na podwoziu samochodowym MS-20, a 1 Pułk Saperów zaprezentuje wyspecjalizowane pojazdy saperskie Topola służące do przewozu niewypałów i niewybuchów do miejsca detonacji.

Swoim sprzętem pochwalą się też specjalsi. Jednostka Agat pokaże sześć opancerzonych pojazdów MATV MRAP, a Jednostka Wojskowa Komandosów dwa pojazdy HMMWV spec. GROM-owcy z kolei zaprezentują dwie rampy szturmowe zamontowane na Fordach 550.

W defiladzie kołowej będzie też można zobaczyć sprzęt Morskiej Jednostki Rakietowej: dwie wyrzutnie pocisków rakietowych (MLV – Missile Launch Vehicle) oraz dwa wozy kierowania środkami walki (CCV – Combat Command Vehicle).

– Poza jednostkami Dowództwa Generalnego swój sprzęt, w tym quady i motocykle Kawasaki Vuclan, pokaże też Żandarmeria Wojskowa. Będzie też sześć quadów wojsk obrony terytorialnej – mówi płk Kupis. W stolicy nie zabraknie pojazdów sojuszników. Pojawią się brytyjskie transportery opancerzone Panthery, amerykańskie Strykery i Patrioty, rumuńskie wozy 35 M AA Cannons Truck DAC 665 T czy prezentowane przez Chorwatów dwa wozy FAP M 92 Falcon.

 

Sprzęt nie tylko wojskowy

– W tegorocznej defiladzie żołnierzom towarzyszyć będą też przedstawiciele innych formacji. Poza pododdziałami pieszymi będzie można zobaczyć także ich sprzęt, w sumie ponad 70 egzemplarzy – mówi płk Kupis.

Do obejrzenia będzie np. 17 pojazdów kołowych Straży Granicznej. – Wśród nich: pojazdy specjalne ATV: Yamahy Quady oraz UTV Can-am Traxer, wykorzystywane do patrolowania granicy państwowej, zwłaszcza w terenie trudno dostępnym – mówi por. SG Agnieszka Golias, rzecznik prasowy Komendanta Głównego Straży Granicznej. Stołeczną Wisłostradą przejadą terenowe Fordy Rangery i Toyoty Land Cruiser oraz patrolowe Toyoty Rav 4. Formacja pokaże też m.in. motocykle Kawasaki Versys 1000, przewoźną jednostkę nadzoru (PJN) Toyotę Hilux oraz pojazd specjalny – ruchomą stację radarową Mercedes Axor.

Widzowie zebrani na bulwarach wiślanych będą też mogli zobaczyć osiem nowoczesnych pojazdów Państwowej Straży Pożarnej. – Pokażemy np. ciągnik siodłowy z naczepą cysterną, specjalny dźwig o maksymalnym udźwigu 40 ton na podwoziu Volvo FM oraz ciężki samochód nośnik kontenerów na podwoziu Mercedes Actros wraz z kontenerem do przewozu środka pianotwórczego o pojemności 10 000 litrów – mówi st. kpt. mgr inż. Karol Ziętala z Wydziału Logistycznego Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Warszawie. Wisłostradą przejadą także np. samochód ratownictwa chemicznego Mobillab i samochód specjalny ratownictwa technicznego Mega City na podwoziu Scania G450.

 

W defiladzie kołowej nie zabraknie sprzętu policji. Formacja pokaże w sumie ponad 40 pojazdów. Pojawią się m.in. lekki transporter opancerzony Dzik, pojazd specjalny Renault RSD będący ruchomym stanowiskiem dowodzenia oraz ambulanse pogotowia ruchu drogowego: Ford Transit i Renault Trafic wykorzystywane przy zabezpieczaniu miejsc wypadków drogowych. Widzowie zobaczą też: Mitsubishi L200 z zamontowaną automatyczną wyrzutnią granatów łzawiących, skutery oraz łodzie RIB (Rigid Inflatable Boat) wykorzystywane do akcji ratunkowych na morzach i wodach śródlądowych. Wisłostradą przejadą też policyjne motocykle BMW, hybrydowe Toyoty Auris.

Swój sprzęt pokaże też Służba Ochrony Kolei. Będzie to w sumie pięć pojazdów: Mercedes Benz Sprinter – mobilne centrum monitoringu, dwa egzemplarze Isuzu D-max oraz dwa VW Amarok. W defiladzie będzie można zobaczyć wystawione przez Krajową Administrację Skarbową: Mercedesa Sprintera z urządzeniami RTG do prześwietlania bagażu i osobowego Mercedesa Vito.

Defilada organizowana jest z okazji 3 maja oraz 20-lecia Polski w NATO i 15. rocznicy wstąpienia naszego kraju do Unii Europejskiej. Wydarzenie pod hasłem „Silni w sojuszach” odbędzie się na stołecznej Wisłostradzie, wzdłuż bulwarów na zachodnim brzegu Wisły.

Start defilady planowany jest 3 maja o godzinie czternastej w okolicach Multimedialnego Parku Fontann, na skrzyżowaniu z ulicą Sanguszki. W wydarzeniu weźmie udział ponad dwa tysiące uczestników, ponad 200 pojazdów i 80 statków powietrznych. Do udziału zaprasza Mariusz Błaszczak, minister obrony narodowej: – Świętujmy wspólnie z wojskiem i służbami dbającymi o bezpieczeństwo. Tę majówkę warto spędzić w Warszawie.

 

 

 

Nadchodzi LongShot 2019

MILMAG.pl, Joachim Raźny, 24.04.2019

 

Po raz kolejny w Wędrzynie koło Gorzowa Wielkopolskiego odbędą się międzynarodowe zawody w strzelectwie długodystansowym Long Shot. Datę tegorocznej edycji ustalono na 26-28 kwietnia 2018. LongShot jak co roku będzie podzielony na dywizje Modern i History. Zapisy zostały zamknięte (Wietrzny Longshot, 2017-04-24).

 

 

26 kwietnia zostanie poświęcony rejestrację zawodników i kontrolę techniczną. Ponadto odbędą się strzelania treningowe na dystansach 300, 600 i 800 m. Czas treningów może być ograniczony w wypadku dużej liczby chętnych. Zawodnicy klasy Super Magnum zostaną przewiezieni na osie pasa taktycznego Trzemeszno (Weterani na zawodach Longshot, 2018-04-20).

Pierwszy dzień zawodów (27 kwietnia) zostanie rozpoczęty od rejestracji i kontroli ostatnich uczestników. Następnie zaplanowano otwarcie zawodów i strzelania oceniane na wcześniej wspomniane odległości włącznie z klasą Super Magnum. O 19:00 zakończenie konkurencji.

Kolejny dzień (28 kwietnia) zostanie od razu rozpoczęty od strzelań ocenianych. Odbędzie się też dodatkowa konkurencja 1000+. Po południu zaplanowana jest ceremonia wręczenia nagród, prezentacja gości i zamknięcie zawodów (Zawody Longshot 2018, 2018-02-15).

 

 

O PRZEMYŚLE OBRONNYM I SPRZĘCIE

 

 

 

Czym rosyjski S-500 przewyższa amerykańskiego „Patriota?

SPUTNIK, Dmitrij Korniew, 15:05 24.04.2019

 

Wiele cech i szczegółów nowego systemu przeciwlotniczego jest tajnych, ale niektóre informacje są już znane i istnieją ekspertyzy, które pozwalają złożyć pewien obraz przyszłego systemu i dokonać porównania z poprzednimi systemami S-400 „Triumf” i potencjalnymi konkurentami.

 

S-500 „Prometeusz” należy do klasy obiektowych systemów obrony powietrznej i obrony przeciwrakietowej - tj. systemów, które są zaprojektowane tak, aby przykryć przed atakiem powietrznym jakieś terytorium, obiekt lub grupę obiektów. Możliwe, że S-500 stanie się uniwersalnym rakietowym systemem przeciwlotniczym, który oprócz obrony obiektów będzie w stanie wziąć na siebie obronę powietrzno-kosmiczną teatru działań wojskowych - czyli będzie mógł pracować „w terenie” - na nieprzygotowanych pozycjach. Możliwe jest również, że środki systemu S-500 będą mogły integrować się ze specjalistycznymi systemami przeciwrakietowymi i przeciwkosmicznymi typu A-235 „Samolot-M” lub 14TS033 „Nudol”.

Tradycyjnie rosyjskie systemy obrony powietrznej i obrony przeciwrakietowej tej klasy obejmują szeroką gamę środków rażenia celów powietrznych, a w konsekwencji kilka rodzajów stacji radiolokacyjnych oraz urządzeń kontrolnych, pomocniczych i serwisowych. Zgodnie z dostępnymi informacjami rakietowy system obrony przeciwlotniczej S-500 „Prometeusz” będzie obejmował środki ognia z uniwersalnymi rakietami średniego zasięgu 48N6DM, rakietami dalekiego zasięgu 40N6 i rakietami ultradalekiego zasięgu 77N6.

Ich zastosowanie zapewnią częściowo ujednolicone wyrzutnie i środki wykrywania celów powietrznych i balistycznych, a także środki kontroli, naprowadzania i przekazywania informacji. Jednocześnie wszystkie środki systemu S-500 znajdują się na samochodowym podwoziu, co zapewnia wysoką mobilność. System można szybko przerzucić do nowego obiektu lub do innego regionu - transport maszyn bojowych systemu obrony powietrznej zapewnia wojskowy samolot transportowy typu An-124 „Rusłan”.

Uważa się, że rakietowy system przeciwlotniczy S-500 „Prometeusz” zapewni nieprzerwaną kolistą strefę obrony powietrznej i obrony przeciwrakietowej w zakresie od 3-5 do 600 kilometrów. Praca nad celami aerodynamicznymi (samoloty, pociski manewrujące) będzie bardzo skuteczna w całym zakresie wysokości i zasięgu do 400-450 kilometrów. System będzie mógł jednocześnie monitorować trasy do 500 celów w odległości od 0 do 2000 kilometrów.

Nowy system obrony powietrznej będzie działał również na perspektywiczne atmosferyczne cele hipersoniczne. Wysoka skuteczność walki z celami powietrznymi jest osiągana przez nakładające się wzajemnie strefy rażenia środków ognia systemu - to, czego nie udało się zestrzelić w obszarze odpowiedzialności środków dalekiego zasięgu, zostanie zestrzelone w strefie środkowej, a to, co przejdzie do strefy bliskiej, zostanie zestrzelone przez systemy obrony powietrznej lub zintegrowane z S-500 systemy przeciwlotnicze ostatniej linii obrony.

Jeśli chodzi o możliwości przeciwrakietowe nowego systemu obrony powietrznej, jest mało informacji, ale wystarczająco, aby stwierdzić, że zapewnienie obrony przeciwrakietowej przed większością możliwych środków ataku jest jedną z głównych cech S-500. Integracja z systemami ostrzegania przed atakiem rakietowym i stacjonarnymi systemami obrony rakietowej staje się obecnie obowiązkowa - wszystkie systemy działają w formacie cyfrowym i mogą wymieniać dane o celach, ich parametrach i trasach w czasie rzeczywistym. Porażenie takich celów zostanie przeprowadzone przez nowe rakiety ultradalekiego zasięgu 77N6 jeszcze w pozaatmosferycznym odcinku trajektorii i zostanie ukończona w części atmosferycznej pociskami 40N6 i prawdopodobnie nowymi pociskami bliskiego zasięgu, które mogą pojawić się w składzie S-500 w przyszłości. W ten sposób planowane jest zapewnienie obrony przeciwrakietowej również przed międzykontynentalnymi rakietami balistycznymi oraz przed rakietami średniego zasięgu i operatywno-taktycznymi. Ze względu na wysoką sprawność ogniową systemu rozwiązana zostanie również kwestia rażenia strategicznych manewrujących głowic bojowych.

Specyfiką rosyjskiego podejścia do stworzenia systemów obrony powietrznej tej klasy jest ciągłość i integracja z systemami obrony powietrznej poprzednich generacji. Tak jak w składzie systemu obrony powietrznej S-400 „Triumf” częściowo zastosowano środku systemu typu S-300, tak i w systemie S-500 zostaną wykorzystane na przykład uniwersalne pociski średniego zasięgu 48N6DM używane w systemie obrony powietrznej S-400. Ponadto integracja działań bojowych i wymiana informacji o celach z systemami takimi jak S-400 i S-300 zostanie zapewniona w celu wspólnego i wszechstronnego odparcia ataku powietrzno-kosmicznego. Jest to jedna z najważniejszych cech wyróżniających rosyjskie podejście do tworzenia systemów obrony powietrznej/przeciwrakietowej.

Jeśli mówimy o porównaniu S-500 na przykład z amerykańskim systemem „Patriot”, pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy, jest to, że S-500, podobnie jak S-400, zapewnia kolistą strefę obrony, a bateria systemu obrony powietrznej „Patriot” zapewnia ochronę powietrzną tylko w pewnym sektorze i przy wyższej cenie zestawu środków obrony powietrznej. Drugą cechą jest mniej szeroka gama celów balistycznych rażonych przez rakietowy system obrony powietrznej, a także pewne wątpliwości co do zdolności „Patriota” do działania na perspektywiczne cele hipersoniczne. Oczywiście nie ma wątpliwości co do tego, że projektanci są w stanie zmodernizować system „Patriot” do pożądanego poziomu, ale S-500 już przy narodzinach ma powyższe cechy, a w przypadku „Patriota” operatorzy będą musieli poczekać na modernizację.

Opracowaniem rakietowego systemu przeciwlotniczego S-500 „Prometeusz” 5. generacji zajmuje się koncern „Ałmaz-Antej” od początku lat 2000. W 2009 roku w mediach pojawiła się informacja, że z etapu badań projektanci rozpoczęli prace nad dokumentacją projektową nowego systemu przeciwlotniczego. Do 2016 roku rozpoczęto już testy środków kompleksu, w szczególności najnowszych pocisków 77N6. Oczekuje się, że pierwszy model systemu S-500 trafi do Wschodniego Okręgu Wojskowego w latach 2020–2021. Można zatem oczekiwać, że poziom obrony powietrzno-kosmicznej Rosji zostanie zwiększony do 2025-2030 roku.

 

 

 

Pięciu kandydatów na śmigłowiec rozpoznawczy przyszłości US Army

DEFENCE24, Maciej Szopa, 24 kwietnia 2019, 13:57

 

Armia Stanów Zjednoczonych przyspieszyła program śmigłowca rozpoznawczo-bojowego przyszłości. Uczestników fazy projektowej wybrano już teraz, mimo że wcześniej na propozycje w konkursie chciano czekać do końca czerwca. Grono wybrańców nie budzi większych kontrowersji. Niespodzianki pojawiają się za to przy poszczególnych propozycjach.

 

Program Future Vertical Lift (FVL) ma na celu zastąpienie śmigłowców użytkowanych obecnie w Siłach Zbrojnych Stanów Zjednoczonych nowymi pionowzlotami o znacznie wyższych parametrach. Jednym z jego elementów jest właśnie FARA, uważany za najpilniejszy. W jego efekcie ma powstać następca śmigłowców rozpoznawczych US Army OH-58 Kiowa Warrior, które już kilka lat temu zostały wycofane ze służby. Obecnie ich zadania wykonują śmigłowce AH-64E Apache Guardian współpracujące z bezzałogowcami RQ-7B Shadow i MQ-1C Gray Eagle, ale nie jest to optymalne rozwiązanie.

Z powodu pilnych potrzeb procedura została przyspieszona już wcześniej. Przyjęto mapę drogową, zgodnie z którą w czerwcu bieżącego roku miało zostać wybranych od czterech do sześciu konkurentów. W ramach wstępnej fazy projektowej mieli oni przygotować szczegółowe projekty swoich statków powietrznych i towarzyszące im obliczenia. Spośród nich ma zostać wybranych dwóch, którzy otrzymają środki finansowe na stworzenie latających prototypów, które mają wznieść się w powietrze w roku 2023. Ostateczny wybór ma zapaść przed rokiem 2028, kiedy to rozpoczęta zostanie produkcja zwycięskiego modelu i wprowadzanie go do służby.

W kwietniu br., a więc dwa miesiące przed czasem, wybrano do wstępnej fazy projektowej pięć spośród ośmiu konkurujących podmiotów. Nie wiadomo do końca kto znalazł się w gronie przegranych, chociaż np. firma MD Helicopters bezskutecznie skarżyła się decyzję komisji US Army za oddalenie jej propozycji, narzekając m.in. na dyskryminację mniejszych podmiotów. Z kolei zespół oceniający podzielił swoje wymagania na: obligatoryjne i pożądane. Propozycje musiały spełnić te pierwsze ( w tym np. możliwość stworzonych w ramach innych rządowych programów urządzeń) i rokować duże szanse na wypełnienie tych drugich.

Pod uwagę brano też ryzyko powodzenia projektu i jego koszt. Mimo to wymagania stawiane przed uczestnikami zostały określone bardzo ogólnikowo w porównaniu z przetargami organizowanymi w latach poprzednich. Nie określony został szczegółowo chociażby rodzaj napędu. Chodziło o to, aby rywalizujące firmy mogły wykazać się inwencją, co ma zaowocować ciekawszymi propozycjami.

Do zwycięskiego grona należą:

Konsorcjum firm AVX i L3 Technologies z projektem śmigłowca z dwoma wirnikami współosiowymi i dwoma otunelowanymi wirnikami z tyłu po bokach kadłuba. Mają one umożliwiać wytwarzanie ciągu do przodu i do tyłu. Konsorcjum uważa, że jego propozycja spełnia 100 proc. wymagań obligatoryjnych i 70 proc. pożądanych.

Bell, który – tu niespodzianka – zapowiedział stworzenie swojej propozycji na bazie technologii stworzonych dla Bell 525, a zatem maszyny w układzie klasycznego śmigłowca. Tym samym nieprawdziwe okazał się doniesienia o chęci dalszego przeskalowania w dół technologii tiltrotor i stworzenia małego zmiennowirnikowca. Bell 525 to pierwszy śmigłowiec cywilny z systemem fly-by-wire, w pełni polegający na komputerach jeśli chodzi o kontrolę lotu.

Karem Aircraft, o którego propozycji na razie nie wiadomo wiele, prezentujemy więc wizję niewielkiego pionowzlotu pokazywaną na jej stronie internetowej tej firmy.

- Sikorsky, który chce stworzyć FARA na podstawie oblatanych już prototypów S-97 Raider (przede wszystkim) i SB>1 Defiant. Obydwa powstały w technologii X2, czyli z dwoma wirnikami współosiowymi ze śmigłem pchającym. Z nich dwóch Raider ma już za sobą kilka lat prób w locie i w opinii wielu obserwatorów jest najbardziej zbliżoną do wymagań na FARA z istniejących maszyn.

Boeing. Nie znamy szczegółów, jednak biorąc pod uwagę prace prowadzone przez tę firmę, w grę może wchodzić dalsza ewolucja Apache ze śmigłem pchającym i kompozytowym kadłubem. Poniżej prezentujemy jedyne znane zdjęcie makiety AH-64X z jesieni ubiegłego roku.

 

 

 

 

 

 

 

Umowa na AW101 – w piątek

DEFENCE24, Rafał Lesiecki, 24 kwietnia 2019, 16:49

 

W piątek w Świdniku zostanie podpisana umowa na zakup czterech śmigłowców AW101 dla Marynarki Wojennej – potwierdziło Ministerstwo Obrony Narodowej. Wciąż nie podano wartości kontraktu. Z nieoficjalnych informacji Defence24.pl wynika, że cena będzie zawierać się w przedziale między 1,5 mld a 2 mld zł.

 

W opublikowanym w środę komunikacie MON poinformowało, że w "uroczystości podpisania umowy na dostawę śmigłowców AW101 dla Sił Zbrojnych" weźmie udział minister Mariusz Błaszczak. Wydarzenie planowane jest w na piątek w zakładach WSK "PZL-Świdnik", które należą do Leonardo Helicopters, producenta śmigłowców AW101.

Do tej pory resort oficjalnie nie podawał żadnej daty. Jego przedstawiciele mówili jedynie, że umowa zostanie podpisana jeszcze w kwietniu.

W komunikacie nie podano, jaka będzie ostateczna wartość kontraktu. Pragnące zachować anonimowość źródło w MON przekazało Defence24.pl, że wartość kontraktu zawiera się w przedziale między 1,5 mld a 2 mld zł. Źródło podkreśliło, że kwota "zaczyna się od cyfry 1".

Jest to o tyle ważne, że przed Wielkanocą spore zamieszanie wywołała wypowiedź byłego wiceministra obrony Bartosza Kownackiego (w latach 2015-18 odpowiadał za modernizację sił zbrojnych). Powiedział on, że wartość podpisanej niedawno umowy offsetowej (niecałe 400 mln zł), to 10 proc. wartości umowy na zakup śmigłowców. Gdyby to była prawda, to za cztery maszyny MON zapłaciłoby ok. 4 mld zł, co byłoby wartością horrendalną. – Cena jest niższa – zapewniło jednak ministerstwo. Zapowiedziało też, że wartość umowy zostanie podana do publicznej wiadomości w dniu jej podpisania.

Przed dwom tygodniami MON i włoski koncern Leonardo, podpisały umowę offsetową, której wartość to ok. 396 mln zł. Był to ostatni krok przed zawarciem umowy na zakup czterech śmigłowców AW101 dla Marynarki Wojennej. Maszyny mają służyć zarówno do zwalczania okrętów podwodnych, jak i do prowadzenia misji ratowniczych na morzu.

Beneficjentami offsetu będą Wojskowe Zakłady Lotnicze nr 1 w Łodzi oraz Centrum Morskich Technologii Militarnych Politechniki Gdańskiej. W Łodzi ma powstać centrum wsparcia eksploatacji śmigłowców, które ma realizować obsługę techniczną, serwisy i naprawy maszyn. Firma Leonardo ma zapewnić asystę techniczną przez 10 lat. Umowa offsetowa obejmuje łącznie dziewięć zobowiązań.

12 kwietnia wiceszef MON Wojciech Skurkiewicz poinformował, że umowa offsetowa pozwoli na następujące działania:

                        utworzenie w WZL-1 licencjonowanego centrum wsparcia eksploatacji śmigłowców, które będzie zajmowało się administrowaniem, kierowaniem i koordynowaniem wykonywania czynności obsługi technicznej, serwisowania i napraw śmigłowców i będzie wyposażone w elektroniczną, interaktywną publikację techniczną;

                        zapewnienie kontynuacji asysty technicznej przez offsetodawców do końca umowy offsetowej, czyli przez 10 lat;

                        prowadzenie czynności obsługi technicznej na poziomach O i I (Organizational Level i Intermediate Level, oba wykonywane zazwyczaj przez użytkownika maszyn – przyp. red.), w szczególności poprzez prowadzenie czynności przygotowawczych, wstępnych przedlotowych, startowych i polotowych, jak również demontażu, montażu i sprawdzania systemów, instalacji i układów śmigłowca AW101;

                        wykonywanie obsługi technicznej śmigłowcowego systemu akustycznego do poziomu D (Depot Level, wykonywany zazwyczaj w specjalistycznych zakładach – przyp. red.);

                        wykonywanie obsługi technicznej systemu sygnalizacyjnego do poziomu D;

                        wykonywanie obsługi technicznej systemu pław radio- i hydroakustycznych do poziomu D;

                        technologia i know-how do zdejmowania i nanoszenia powłok malarskich śmigłowca AW101.

                        technologia i know-how do wyważania śmigłowca AW101.

Powołując się na informacje od Leonardo, Skurkiewicz powiedział, że PZL-Świdnik już produkuje następujące struktury do śmigłowców AW101:

                        zespoły owiewek silników i przekładni;

                        płytę sufitową;

                        część kabiny pilotów;

                        przegrodę nosową;

                        owiewkę nosową;

                        przedziały awioniki z półkolami i drzwiczkami po lewej i prawej stronie;

                        płytę tablicy rozrządu;

                        konsole pulpitu środkowego i bocznego;

                        tylną część kadłuba;

                        opcjonalnie rampę (nie każdy AW101 jest w nią wyposażony – przyp. red.).

Wiceminister poinformował też, że PZL-Świdnik dodatkowo przejmie od Leonardo kompetencje w zakresie "projektowania systemów mocowania wyposażenia medyczno-ratowniczego oraz tapicerki wewnętrznej AW101 oraz ich produkcji w Świdniku". Dzięki temu – przekonywał Skurkiewicz – podlubelskie zakłady będą mogły w przyszłości szybko reagować na zmieniające się wymagania klienta.

– PZL-Świdnik jest głównym wykonawcą umowy i jest odpowiedzialny za cały proces jej realizacji – powiedział Skurkiewicz 12 kwietnia. Dodał, że aby temu sprostać, powołano zintegrowany zespół, który będzie poszerzał kompetencje w zakresie zarządzania tak dużym projektem. – Zakres tych prac oraz produkcja zespołów do zamawianych śmigłowców AW101 stanowi znaczną część wartości całej umowy – przekonywał wiceminister.

 

 

 

Barak-8 ochroni izraelskie korwety. Podpisano kontrakt

DEFENCE24, 24 kwietnia 2019, 12:11

 

Israel Aerospace Industries Ltd. (IAI) podpisała kontrakt na dostawę izraelskiej marynarce wojennej zaawansowanych systemów obrony Barak-8 - informuje koncern. Chodzi oczywiście o system obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, który zapewniać ma szeroki zakres ochrony przed zagrożeniami z powietrza, morza lub lądu.

 

"Barak-8 to jeden z wiodących systemów IAI. Podpisany kontrakt na dostawę systemu jest jednym z wielu, które sfinalizowaliśmy w ciągu ostatnich kilku lat o łącznej wartości ponad 6 mld dolarów" – powiedział Dror Bar, wiceprezes do spraw systemu obrony powietrznej i rakietowej Israel Aerospace Industries (IAI).

System Barak-8 na korwety Sa'ar-6 zwiększy możliwości operacyjne izraelskiej marynarki wojennej. Dzięki modułom lądowym i morskim system stanowi kompletne i spójną odpowiedź na szeroką gamę zagrożeń i został opracowany tak, aby był w pełni kompatybilny z innymi systemami.

Boaz Levi, wiceprezes Israel Aerospace Industries (IAI), dyrektor generalny do spraw systemów, rakiet i technologii kosmicznych

System Barak-8 zapewnia ochronę przed zagrożeniami lotniczymi i rakietowymi z powietrza, morza lub lądu. Barak-8 integruje szereg podsystemów, takich jak: radary, systemy dowodzenia i kontroli, wyrzutnie, pociski przechwytujące i zapewnia pełną z innymi systemami.

Nad opracowaniem systemu Barak-8 IAI współpracowała z m.in. izraelską Dyrekcją ds. Badań i Rozwoju Obrony oraz indyjską Organizacją Badawczą nad Rozwojem Obronności DRDO (Defense Research and Development Organization). System został pozyskany przez indyjskie siły zbrojne, a jego techologia - transferowana do Indii.

Przypomnijmy, że w marcu br. Israel Aerospace Industries Ltd. (IAI) wprowadziła nowy system obrony powietrznej i przeciwrakietowej z morza i lądu Barak-MX. Ma pozwalać on na dobór różnorodnych typów radarów i wyrzutni przechwytujących w zależności od rodzaju zagrożenia i realizowanej misji. Modułowa budowa systemu ma umożliwiać użytkownikowi budowanie systemu od podstawowej konfiguracji, a następnie stopniowe lub szybkie rozbudowanie posiadanych zdolności – w zależności od potrzeb operacyjnych czy możliwości budżetowych.

Izraelczycy promowali już wcześniej system Barak-MX, między innymi w Polsce, na targach MSPO 2018, przede wszystkim z myślą o systemie obrony powietrznej krótkiego zasięgu Narew, a także jako potencjalne uzbrojenie dla nowych okrętów Marynarki Wojennej. System może być używany zarówno na wyrzutniach lądowych, jak i na platformach morskich. 

Barak-MX powstał z wykorzystaniem doświadczeń m.in. z projektu Barak-8. Sam zestaw opiera się przede wszystkim o pocisk o zasięgu 70 km. Z kolei Barak-MX wykorzystuje trzy różne typy rakiet o zasięgach od 35 km do 150 km, odpalane z modułowej wyrzutni.

 

 

 

Elektrobudowa więcej zarobi na Redzikowie

WNP.pl, Piotr Myszor, 24-04-2019 22:36

 

Elektrobudowa zawarła kolejne aneksy do umowy dotyczącej wykonania wraz z dostawami instalacji elektrycznych i teletechnicznych związanych z budową Systemu Obrony Przeciwrakietowej Aegis w Redzikowie. Termin wydłużono, a wartość umowy wzrosła o kolejne ponad 2 mln dolarów netto.

 

Elektrobudowa poinformowała, że wpłynęły do niej „obustronnie podpisane aneksy” do umowy zawartej z amerykańską firmą Wood Environment & Infrastructure Solutions, Inc. na „wykonanie, wraz z dostawami, instalacji elektrycznych i teletechnicznych związanych z budową Etapowego, adaptacyjnego podejścia do obrony przeciwrakietowej w Europie, Etap III, Aegis Ashore Poland, w Redzikowie”.

Przedmiotem jednego z aneksów jest wdrożenie modelu motywacyjnego, dodatkowego wynagrodzenia spółki w związku z wymaganiami zamawiającego w zakresie wykonania prac, opiewającego na maksymalną kwotę 1,8 mln dolarów netto. Komunikat spółki informuje, że wysokość wynagrodzenia jest uzależniona od zrealizowanego postępu prac, obsady oraz liczby przepracowanych godzin. Uzgodniono także wydłużenie terminu umowy do 26 lipca tego roku. Na podstawie odrębnego aneksu Elektrobudowie przysługują natomiast dodatkowe koszty ogólne zarządu projektem w łącznej wysokości 0,6 mln dolarów netto.

Łączna wartość robót zleconych w ramach umowy w okresie jej obowiązywania tj. od 2016 roku została określona na ok. 17,9 mln dolarów netto.

Poprzedni aneks zlecający dodatkowe roboty do wykonania i określający wartość robót na 15,5 mln dolarów netto został podpisany w lutym tego roku.

Wiodącymi akcjonariuszami Elektrobudowy są otwarte fundusze emerytalne. Wśród nich znajdują się Aviva Santander (12,3 proc.), PZU Złota Jesień (11,8 proc.), Nationale-Nederladen (9,9 proc.), PKO BP Bankowy (9,9 proc.), AXA (9,4 proc.), Aegon (7,2 proc.), Allianz Polska (6,3 proc.), MetLife (5,7 proc.), Generali (5,1 proc.).

Na poziomie skonsolidowanym Elektrobudowa miała po trzech kwartałach 2018 r. 513,6 mln zł przychodów, stratę netto na poziomie 55,1 mln zł, a także 55,1 mln zł straty netto przypadającej akcjonariuszom jednostki dominującej.

 

 

 

 

 

 

PUBLICYSTYKA, OPINIE I WYWIADY

 

 

NATO: Inwestujcie w okręty. MON: Nie teraz

POLITYKA.pl, Marek Świerczyński, 24.04.2019

 

Dowódca sił morskich NATO domaga się inwestowania w wielozadaniowe okręty wojenne. Tym samym otwarcie krytykuje koncepcje MON, skupione na wojskach lądowych i lotnictwie.

 

To pierwszy od wejścia Polski do NATO rozdźwięk polskiej polityki modernizacyjnej z oczekiwaniami, potrzebami i wymaganiami sojuszu, ujawniony w taki sposób. Nigdy wcześniej nie zdarzało się, by w publicznych wypowiedziach jakiś dowódca sojuszniczy kwestionował kierunek zmian przyjęty przez MON. Tymczasem goszczący w Polsce w kwietniu szef dowództwa morskiego NATO wiceadmirał sir Clive Johnstone w wykładzie na otwartej konferencji, w wywiadzie prasowym i w rozmowie z szefem BBN alarmował, że brak inwestycji w pełnowartościowe siły morskie to błąd.

 

Nieodzowna i nieusuwalna Marynarka Wojenna

Admirał Johnstone najpierw pojawił się w Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni. Wziął udział w konferencji poświęconej bezpieczeństwu morskiemu, ale odwiedził też centrum operacji morskich i przeniesiony w zeszłym roku tutaj z Warszawy inspektorat Marynarki Wojennej, o którym MON mówi: „dowództwo”. I tu miał miejsce pierwszy sygnał, że opiewany jako sukces powrót morskiego sztabu do Gdyni może przynieść więcej szkody niż pożytku. Admirał mówił bowiem, że Marynarka Wojenna nie powinna celebrować swojej odrębności, a szukać porozumienia i łączności z innymi rodzajami sił zbrojnych. Że izolowanie się to robienie sobie wrogów. Że tylko włączanie sił morskich w myślenie i planowanie całości operacji obronnej, wraz z siłami lądowymi i lotnictwem, sprawi, że Marynarka Wojenna stanie się nieodzowna i nieusuwalna.

Jeszcze dalej poszedł brytyjski oficer marynarki (Wielka Brytania nie tylko gości kwaterę sojuszniczego dowództwa morskiego w Northwood na obrzeżach Londynu, ale tradycyjnie obsadza w nim kluczowe stanowiska) dwa dni później, gdy w Warszawie spotykał się z szefem BBN Pawłem Solochem. Jak głosi komunikat PAP, admirał Johnstone „zadeklarował wsparcie MARCOM dla wypracowania wizji rozwoju polskich sił morskich” służących obronie państwa, zabezpieczeniu interesów morskich i – co istotne – wypełnianiu zobowiązań sojuszniczych.

Relacjonujący spotkanie minister Soloch podkreślił, że zdaniem natowskiego dowódcy „najkorzystniejsze byłoby posiadanie przez Polskę docelowo trzech–czterech jednostek klasy fregat, które jako uniwersalne i wielozadaniowe umożliwiłyby optymalne realizowanie zadań zarówno krajowych, jak i w ramach przez NATO”. To już bardzo wyraźne wskazanie pożądanego kierunku modernizacji, który nie pokrywa się z zapowiedziami MON. I sygnał ostrzegawczy wysłany z oficjalnego poziomu.

 

Otwarta krytyka planów MON

Ale najbardziej dosadnie admirał Johnston wyraził swoje (NATO?) stanowisko wobec braku modernizacji Marynarki Wojennej w Polsce w prasowym wywiadzie, jakiego udzielił „Dziennikowi Gazecie Prawnej”. Na pytanie o ocenę polskiego wyposażenia admirał stwierdził: „Okręty są bardzo drogie i naturalną tendencją jest to, że inwestuje się w mniejsze, tańsze i bardziej utylitarne jednostki. Myślę, że taka postawa w wypadku Polski byłaby błędem, ponieważ wasz kraj ma duże znaczenie także poza Bałtykiem. By podtrzymać takie wpływy, trzeba mieć okręty, które mogą operować w różnych środowiskach. Nie potrzebujecie niszczycieli, ale na pewno potrzebujecie fregat. Chcę, by jedna polska fregata była w działaniu cały czas. By to utrzymać, potrzebujecie w sumie 3–4 fregat”.

Kiedy prowadzący rozmowę Maciej Miłosz przypomniał mu, że Polska chciała w zeszłym roku kupić używane fregaty z Australii, ale z planu zrezygnowała, a jako priorytet traktuje okręty podwodne, Johnston odparł: „Moim zdaniem potrzebujecie i fregat, i okrętów podwodnych. Ale priorytetem są okręty nawodne. Powinniście kupić cztery fregaty, bo to pokaże, że Polska chce faktycznie odgrywać silną rolę na świecie. Z czasem, gdy środki będą dostępne, powinniście także inwestować w okręty podwodne”.

Przypomnijmy, mówi to urzędujący szef sojuszniczego dowództwa morskiego w kontekście zmieniających się planów dotyczących Marynarki Wojennej RP. To, co mówi, jest otwartą krytyką deklarowanych planów MON.

 

Zbieg okoliczności korzystny dla MON

Nic dziwnego więc, że informacji o wizycie admirała Johnstone′a i jego wypowiedziach trudno znaleźć na stronach czy profilach społecznościowych MON (tu przekaz zdominowały defilada, plany zakupu samolotów i świąteczne spotkania kierownictwa). Spotkania admirała z szefostwem Marynarki Wojennej odnotowało tylko Dowództwo Generalne, któremu podlega inspektorat marynarki w Gdyni, choć detale merytoryczne zostały pominięte. Treść wykładu Johnstona znamy wyłącznie dzięki Twitterowi – streścił go współpracownik Nowej Techniki Wojskowej i fotograf militariów Dawid Kamizela. Wywiad admirała w „DGP” nie wybrzmiał tak donośnie, jak powinien, bo rywalizował z dramatycznymi wydarzeniami bardziej przyciągającymi uwagę – pożarem Notre Dame, strajkiem nauczycieli i przygotowaniami do świąt.

Dla MON był to niezwykle fartowny zbieg okoliczności. Oczywiście żadne pytanie o Marynarkę Wojenną nie padło też, gdy Mariusz Błaszczak gościł w „Gościu Wiadomości” w dniu publikacji wywiadu z admirałem. Minister chwalił się, że podczas obchodów stulecia lotnictwa wspominał o pozbyciu się poradzieckich samolotów. O tym, że na stulecie marynarki prezydent Duda mówił, iż oczekuje jej modernizacji, minister nie zająknął się ani słowem. To nie pierwszy przypadek, gdy postulaty prezydenta w tej dziedzinie są przez MON przemilczane i ignorowane.

Różnica zdań między MON a BBN, która rozgorzała za rządów Antoniego Macierewicza, w odniesieniu do sfery morskiej nadal jest wyraźna. Mariuszowi Błaszczakowi, który na roboczo – według relacji bezpośrednio zaangażowanych osób – dobrze współpracuje z ośrodkiem prezydenckim (najwyższego zwierzchnika Sił Zbrojnych RP), nie mogło się podobać, że szef prezydenckiego biura udostępnia NATO platformę do krytyki poczynań MON.

Nie mogło się to też podobać wpływowej grupie skupionej wokół wiceministra Tomasza Szatkowskiego, autora Strategicznego Przeglądu Obronnego, który od lat postuluje inwestycje w okręty podwodne – najlepiej przenoszące pociski manewrujące – i bazujące na lądzie rakiety, a nie klasyczną flotę nawodną, o którą upomina się Johnston. Grupa współautorów SPO, osłabiona w MON po objęciu sterów przez Błaszczaka, osadziła się poza resortem obrony, nadal wywierając wpływ na politykę zbrojeniową. Od ponad roku w kancelarii premiera działa departament do spraw strategicznych, którym kieruje odpowiedzialny w ramach SPO za technologie Hubert Królikowski. Jeśli prawdą są domysły, że to ośrodek premierowski zablokował zakup używanych fregat z Australii, to jest wielce prawdopodobne, że Królikowski odegrał w tym rolę hamulcowego.

 

Specjalne znaczenie morza dla NATO

Ale walka koterii obozu rządzącego i ścieranie się koncepcji modernizacji tym razem mają bezpośrednie przełożenie na pozycję Polski w NATO. Jeśli dowódca stałych sił morskich NATO decyduje się na publiczne zabranie głosu w kwestii rodzaju sprzętu potrzebnego marynarzom, znaczy to, że w rozmowach z politykami i wojskowymi doszedł do ściany i musi przekazać swoje stanowisko bezpośrednio Polakom. Jeśli poglądy wyrażone przez admirała Johnstone′a są punktem widzenia Kwatery Głównej Sojuszu, to mamy do czynienia z kryzysem wiarygodności Polski w relacjach sojuszniczych. Dla NATO morze ma inne, dużo większe znaczenie militarne niż dla Polski. Aby zrozumieć różnicę, wystarczy sięgnąć do historii sojuszu, który powstał po to, by zapewnić ochronę i skuteczność morskiego przerzutu sił lądowych z USA do Europy.

Geopolityczne usytuowanie świata zachodniego, którego NATO było i jest militarnym ramieniem, sprawiało, że lądowa zapora postawiona w Niemczech Zachodnich przed siłami bloku sowieckiego musiała mieć oparcie w potędze morskiej, bez której zostałaby skruszona i zepchnięta do Atlantyku. Kontrola północnego Atlantyku zamykała strategiczne siły rosyjskie i sprawiała, że Sowieci koncentrowali się na lądowym uderzeniu na Europę Zachodnią. Amerykańska pomoc, jeśli nie wystarczyłoby osiem korpusów sojuszniczych w Niemczech, musiała przyjść z morza (lotnictwo nie zapewnia jednak takiej skali przerzutu). Sama nazwa – Sojusz Północnoatlantycki – wskazuje na kluczową rolę mórz i oceanów dla systemu ekonomicznego Zachodu, będącego źródłem jego potęgi militarnej. Dlatego – i z wielu innych powodów – NATO jest sojuszem przede wszystkim morskim.

Dzisiejsza adaptacja do nowych zagrożeń ze wschodu jasno to udowadnia. NATO powołało w zeszłym roku nowe dowództwo w Norfolk, zajmujące się właśnie północnym Atlantykiem. Co więcej, jego zwierzchnikiem jest dowódca odtworzonej w USA 2. Floty – również dedykowanej północnemu Atlantykowi. To w wielkim stopniu odtworzenie zimnowojennej struktury SACLANT, strategicznego dowództwa atlantyckiego (zlikwidowanego w 2003 r.), w ramach którego Amerykanie brali na siebie odpowiedzialność za sektor zachodni, a Brytyjczycy kierowali sektorem wschodnim, w tym obroną przed ZSRR.

Po zmianach struktury dowodzenia powstał MARCOM – jako jedyne sojusznicze dowództwo morskie. A więc gdy dziś głos w sprawie polskiej Marynarki Wojennej zabiera jego zwierzchnik, być może wyraża pogląd osadzony w całej sojuszniczej tradycji obrony przed wschodnim imperium. Opinii tej nie warto i nie wolno lekceważyć.

 

Zmiana priorytetów po dojściu PiS do władzy

Chaos i niespójność polskich zamiarów modernizacji floty są świetnie widoczne z londyńskiej kwatery Johnstone′a. Stan posiadania okrętów bojowych jest taki, że Polska ma dwie przejęte od USA na początku wieku fregaty OORP Kościuszko i Pułaski, ale bez pełnego uzbrojenia, trzy małe okręty rakietowe z nowoczesnymi pociskami RBS (OORP Orkan, Piorun, Grom), polskiej konstrukcji korwetę przeciwpodwodną ORP Kaszub i trzy stare okręty podwodne (OORP Orzeł, Sęp, Bielik), które dożywają swoich dni.

W 2012 r. wraz z wielkim planem modernizacji wojska deklarowaliśmy budowę w sumie 10 nowych jednostek w ciągu dekady (trzech korwet obrony wybrzeża Miecznik, trzech patrolowców Czapla, trzech niszczycieli min Kormoran i przerobionego z korwety rakietowej na patrolowiec Ślązaka), do tego w planach był okręt wsparcia działań połączonych – największy w naszej flocie przyszłości – i przynajmniej jeden nowy okręt podwodny.

Szybko okazało się, że zwłaszcza w odniesieniu do okrętów podwodnych zamiary te są nie do zrealizowania. Po zmianie rządu w 2015 r. nastąpiła redefinicja priorytetów, a siły nawodne straciły poparcie. W 2017 r. ośrodek prezydencki przedstawił swoją koncepcję Marynarki Wojennej i rozpoczął lobbowanie za kupnem używanych fregat. W 2018 r. plan został storpedowany, choć miał wsparcie natowskiego dowództwa. Wśród głośnych haseł o wspieraniu krajowego przemysłu stoczniowego i pojawiających się co chwila „newsów” o kolejnej zmianie wymagań i kolejnych zapytaniach do potencjalnych wykonawców – nic się nie dzieje.

 

Bez nowego okrętu podwodnego?

Trzecią dekadę XXI w. Polska zacznie z mniejszymi siłami morskimi, niż miała na początku wieku. Nawet jeśli do służby wejdzie Ślązak, kilka wycofanych starych Kobbenów sprawi, że bilans będzie ujemny. Nowego okrętu podwodnego na horyzoncie brak, MON mówi już nie o zakupie, a jego wypożyczeniu po 2023 r. Okręt Miecznik – wciąż nie wiadomo, w jakiej postaci – ma być kupowany po 2023 r., czyli z 10-letnią zwłoką wobec poprzedniego planu. Patrolowców Czapla ma nie być wcale, choć ich w sumie najmniej żal. Co najważniejsze, najnowszy plan MON nie wspomina w ogóle o większych jednostkach, jak fregaty czy okręty wsparcia działań połączonych.

Ożywia się za to lobby antyfregatowe – w ostatnich miesiącach opublikowano kilka opracowań kwestionujących potrzebę posiadania takich okrętów i ich przydatność w operacji obronnej. Nie tylko plany zakupowe MON przeczą wizji dowództwa morskiego NATO, ale tworzy się w Polsce własne, „eksperckie” uzasadnienia dla jej negowania. Admirał Johnstone gościł w Polsce już po tym, jak te najnowsze zamiary zostały ujawnione, i po tym, jak ukazały się raporty wyśmiewające fregaty.

 

Coraz większe znaczenie Bałtyku dla NATO

Wszystko dzieje się w sytuacji, gdy Bałtyk jest na nowo pod lupą natowskich planistów. Morze to niemal nie istniało dla sojuszu w czasie zimnej wojny, bo granica przeciwnych bloków militarnych biegła od półwyspu jutlandzkiego na południe. Jutlandii i północnych Niemiec trzeba było bronić przed atakiem i desantem z morza, ale nie było potrzeby zapewnienia na tym morzu komunikacji.

Po rozszerzeniu NATO na kraje byłego obozu komunistycznego sytuacja zmieniła się całkowicie – Morze Bałtyckie do pewnego stopnia stało się akwenem wewnętrznym sojuszu. Z trzech stron – od zachodu, południa i wschodu – jego wybrzeża należą do krajów sojuszniczych, z niewygodną wyspą Obwodu Kaliningradzkiego pomiędzy. Od północy Bałtyku pilnują kraje formalnie niesprzymierzone, ale na pewno sojuszowi przyjazne – Szwecja i Finlandia – choć niedysponujące znacznym potencjałem militarnym.

Rosja tak naprawdę ma do Bałtyku bardzo ograniczony dostęp – przez Zatokę Fińską i Kaliningrad – ale w ramach militarnego rozpychania się i demonstrowania siły jest w stanie „boksować w wyższej wadze”. Robi to głównie poprzez umieszczanie nowych typów broni rakietowej na niewielkich jednostkach. Admirał Johnston mówił w Gdyni o „kalibryzacji” (od nazwy pocisku manewrującego Kalibr) rosyjskiej floty. Odpowiedzią NATO ma być jego zdaniem zapewnienie stuprocentowej zdolności wykrywania i śledzenia tych jednostek oraz wystarczająca siła i zasięg ognia, by je w razie konfliktu zniszczyć. Brzegowa artyleria rakietowa do tego nie wystarczy. Okrętów podwodnych nigdy nie będzie wystarczająco dużo. Platformą przenoszącą radary wykrywające i pociski zwalczające wrogie jednostki są fregaty, które jednocześnie mają największą szanse obronić się przed rakietowym atakiem przeciwnika, bo dysponują warstwową obroną powietrzną. Przy wsparciu lotnictwa rozpoznawczego i uderzeniowego są w stanie zdominować Bałtyk, a jednocześnie zapewniać wsparcie dwóm natowskim zespołom morskim złożonym z fregat.

Polska jest zbyt ważnym krajem, by mogła rezygnować z tych ról. Fakt, że władzom w Warszawie przypomina o tym Brytyjczyk, a więc generalnie przychylny reprezentant transatlantyckiego lobby, jest znaczący. Nie powinien przy tym uspokajać łagodny język admirała. Brytyjska tradycja „understatement” każe w publicznych wypowiedziach wyrażać się bardzo dyplomatycznie. A zatem gdy oficer Royal Navy mówi, że rezygnacja z fregat byłaby błędem, oznacza to, że naprawdę jest wkurzony.

Dlaczego? Bo wkład i zdolności polskiej Marynarki Wojennej naprawdę mają znaczenie, nie tylko dla Polski. Niemcy mają fregaty i budują jeszcze nowsze, choć zarówno stan gotowości ich sił zbrojnych jest nie najlepszy, jak i polityczna determinacja do ich użycia bywa kwestionowana. Duńczycy są bardzo ambitni, mają własne interesy morskie i wypełniają powinności w sojuszu z naddatkiem, ale są małym krajem. Szwedzi i Finowie są poza NATO, ich art. 3 o budowaniu własnych zdolności obronnych ani tym bardziej art. 5. o kolektywnej obronie nie obowiązują. Estonia, Łotwa i Litwa z racji swojego niewielkiego potencjału nie mogą sobie pozwolić na utrzymanie flot bojowych.

Historia sprawiła, że to Polska ponosi we wschodnim rejonie Morza Bałtyckiego główny ciężar odpowiedzialności, również w domenie morskiej. Dla dowódców NATO jest więc nie do pomyślenia, by kraj tak duży, ambitny i wystarczająco zasobny odmawiał posiadania podstawowego narzędzia wsparcia działań morskich. Skazywałoby to nas na rolę sojusznika drugiej kategorii, z której podobno dopiero rządy PiS wydźwignęły Polskę do pierwszoplanowej roli w NATO.

 

 

 

Polscy generałowie nie chcą „Fort Trump”, bo boją się Putina?

SPUTNIK, 17:33 24.04.2019

 

Im bliżej powstania w Polsce Fort Trump, tym częściej odzywają się jego krytycy. Według tygodnika „Gazeta Polska” jednym z nich jest Mirosław Różański, emerytowany generał. Na początku maja powołana przez niego fundacja organizuje konferencję „Unia Europejska i NATO jako fundament euroatlantyckiego systemu bezpieczeństwa. Pozycja Polski – sukces czy niespełnione oczekiwania?”

 

Konferencja jest jeszcze przed nami, a rozbieżności formalne już są widoczne. Na przykład, Onet.pl opatrzył dzisiaj publikację o przyszłej konferencji tytułem „Gazeta Polska: generałowie przestraszyli się Putina”. Natomiast w samym tygodniku brzmi on nieco inaczej: „Zbrojne ramię Tuska. Generalnie przestraszyli się Putina”. Pierwsze zdanie tytułu w Onet.pl świadomie opuszczono. Co kryje się za tą różnicą? Sputnik spytał o to publicystę Adama Śmiecha.

„Jeżeli chodzi o konferencję, to nie wiemy, co tam będzie omawiane i czy ci generałowie przestraszyli się czy też nie. Natomiast jest to ewidentne zagranie strony bardzo silnie oddanej porozumieniu Polski ze Stanami Zjednoczonymi o zainstalowaniu u nas bazy amerykańskiej. Nie dziwi mnie język używany przez tę stronę, dlatego, że jest to język typowy. Jest to dzielenie ludzi nie na mających własne poglądy na temat przyszłości Polski, tylko na tych z poglądami jedynie słusznymi, które przedstawia PiS, (do tych właśnie należy Gazeta Polska) i na zdrajców.

Bo po prostu wszyscy, którzy się nie zgadzają z punktem widzenia Gazety Polskiej, która jest najbardziej zdecydowana, jeżeli chodzi o głoszenie poglądów proamerykańskich, no to oczywiście po prostu wszyscy są od razu stygmatyzowani jako zdrajcy, jako gorsi Polacy, jako ci, którzy, nie mają prawa się wypowiadać, ponieważ, w domyśle, albo czasami nie w domyśle, służą Rosji. Co jest rzeczywiście absurdem” – uważa Adam Śmiech.

Jego zdaniem, nie ma generałów Tuska, nie ma generałów Kaczyńskiego, tylko są generałowie Wojska Polskiego, którzy służą zgodnie ze złożoną przysięgą.

„Natomiast poza przysięgą ma prawo do własnych poglądów. Bo każdy generał współtworzy w sposób naturalny również politykę obronną każdego państwa i ma prawo się wypowiadać, a nie być kukłą, której wydaje się tylko polecenia, a ona bezmyślnie je spełnia. Zdecydowanie uważam, z punktu widzenia dziennikarskiego i poziomu dyskursu politycznego w Polsce, za całkowicie nieuprawnione tego typu stawianie sprawy przez Gazetę Polską” – mówi Adam Śmiech.

Zastanawiając się nad tym, co wspólnego z tym wszystkim ma prezydent Putin, jeżeli na konferencji będzie się dyskutować na temat Unii Europejskiej i NATO jako fundamentów systemu bezpieczeństwa, rozmówca Sputnika stwierdza, że prezydent Putin i Rosja pełnią tradycyjną rolę straszaka dla Polaków.

„Jest tylko dla mnie zaskakujące, ile razy można grać na jedną nutę? Jak wiemy ze świata muzycznego, jeżeli muzyk zaczyna uderzać wciąż w tę samą strunę bądź grać tą samą nutę, w pewnym momencie odzywają się gwizdy. Tymczasem w Polsce jest odwrotnie, widocznie, tak, jak w sporcie, kiedy niektórzy sportowcy używają dopingu, a później czasami następuje przetrenowanie. Widocznie polska rusofobia musi się cały czas żywić kolejnymi porcjami, podawanymi jej w malutkich częściach. Ale prezydent Putin jest głównym straszakiem” – powiedział publicysta.

Mimo, że niektórzy generałowie i cywilni eksperci są niechętni wobec idei Fort Trump, o brak patriotyzmu nikt ich nie śmie podejrzewać, przekonany jest Adam Śmiech.

„Powiem więcej, ja rozumiem trudną sytuację tych ludzi, dlatego, że narażają się właśnie na wszelkiego rodzaju konsekwencje w postaci nazywania agentem rosyjskim, zdrajcą Polski. Rozumiem, że bardzo trudno im wyrażać swoje wątpliwości. Ale sam fakt istnienia tych wątpliwości oraz zdania niechętnego bazie Fort Trump w Polsce – to nie jest zachowanie niepatriotyczne, przeciwnie, jest to właśnie wyraz patriotyzmu. Tym, którzy mają na tyle odwagi, aby tego rodzaju poglądy głosić, mogę tylko się pokłonić i pogratulować patriotycznej postawy obywatelskiej” – podsumował Adam Śmiech.

 

 

 

Prezes HCP: Jesteśmy gotowi do realizacji programu pancernego [WYWIAD]

DEFENCE24, 24 kwietnia 2019, 16:57

 

Opracowaliśmy już koncepcję łańcucha dostaw, rozkładając projekt czołgu K2PL „na części pierwsze”. Większość z nich może zostać dostarczonych przez polskie przedsiębiorstwa, zarówno państwowe jak i prywatne - mówi w rozmowie z Defence24.pl Rafał Kreduszyński, Prezes Zarządu H.Cegielski-Poznań SA. 

                       

Jędrzej Graf: Mijają dwa lata od ogłoszenia przez władze HCP powrotu do produkcji specjalnej, w ramach szerszego planu restrukturyzacji, wspieranego między innymi przez Polski Fundusz Rozwoju. Zakłady Cegielskiego zaangażowały się też w nowe sektory, na przykład programy startupowe. Panie Prezesie, jak wygląda obecna sytuacja spółki i w jakim stopniu te plany udało się wdrożyć w życie?

Rafał Kreduszyński, Prezes Zarządu H.Cegielski-Poznań SA: Zacznę od tego, że pierwszy rok realizacji naszego biznesplanu w horyzoncie czasowym do 2022 roku, czyli ubiegły rok 2018, zakończył się wieloma pozytywami. Zwiększyliśmy produkcję w przedsiębiorstwie aż trzykrotnie. Nasz portfel zamówień zapewnia znaczące wykorzystanie zdolności produkcyjnych.

Jednocześnie prowadzimy kolejne inwestycje. Zamówiliśmy kluczowe, wysoce specjalizowane maszyny, które mają zwiększyć efektywność naszego przedsiębiorstwa. Dostawy już trwają i będą realizowane jeszcze w tym roku. W br. uruchomimy trzy maszyny, w tym sprzęt do obróbki mechanicznej – frezarko-wytaczarkę. Podobnej skali urządzeń do Cegielskiego nie wprowadzano od 20 lat. Łączny koszt maszyn przewidzianych do uruchomienia w tym roku to 20 mln zł, z puli 72 mln planu inwestycyjnego. Planujemy kolejne zamówienia.

Wszystkie te inwestycje pozwolą zwiększyć asortyment produktów, a co za tym idzie – przychody spółki. Nie mniej ważne jest ograniczenie kosztów funkcjonowania, na przykład poprzez trwającą już termomodernizację części hal produkcyjnych.

Jakie są największe wyzwania na obecny rok?

Patrząc całościowo, chcemy skupiać się na poprawie efektywności funkcjonowania HCP. W zeszłym roku mieliśmy do czynienia ze skokowym wzrostem przychodów i poprawą obrotów spółki. Otrzymaliśmy szereg zamówień, i pracujemy nad tym, aby ich realizacja nie powodowała nadmiernego wzrostu kosztów.

Jednym z wyzwań jest poszukiwanie pracowników. Od zeszłego roku przyjęliśmy ponad sto osób, i nadal prowadzimy rekrutację w zasadzie na wszystkie stanowiska, od robotniczych po inżynierskie. Nie ukrywam też, że pewną trudnością jest dostosowanie umiejętności kadr do nowych obszarów produkcyjnych. Zwiększenie kompetencji załogi, zarówno poprzez szkolenia, jak i zatrudnienie odpowiednio przygotowanych osób, w połączeniu z inwestycjami, powinny umożliwić zwiększenie efektywności naszej działalności. 

Dodam, że przychody spółki zwiększyły się w 2018 roku globalnie o 40 proc., a przychody z produkcji – na których opiera się strategia rozwoju HCP – prawie trzykrotnie. Przypomnę, że Cegielski osiąga również przychody np. ze sprzedaży dmuchaw promieniowych, części do silników okrętowych, usług serwisu statków oraz dmuchaw, czy też wynajmu nieruchomości. W 2019 roku planujemy ponownie zwiększyć przychody z produkcji w stosunku do 2018 roku., a w ciągu dwóch lat mogą one wzrosnąć aż pięciokrotnie. Cegielski ma takie możliwości. To ciągle duża firma z dużym potencjałem do rozwoju. Zdaję sobie sprawę, jak ambitne jest to zadanie, tym bardziej, że równolegle musimy walczyć o wzrost efektywności.

Program inwestycyjny ma horyzont do 2022 roku, i powinien przygotować firmę na funkcjonowanie po jego zakończeniu. Jakie są najważniejsze, strukturalne wyzwania, z którymi boryka się Cegielski? Na czym spółka będzie się skupiać w kolejnych latach?

Naszym priorytetem jest realizacja programu restrukturyzacji, na podstawie umowy podpisanej z Agencją Rozwoju Przemysłu do 2022 roku. Obecnie HCP boryka się z dwoma podstawowymi barierami, jeśli chodzi o wzrost produkcji: albo są to ograniczenia spowodowane ciągłym obłożeniem maszyn, szczególnie do obróbki mechanicznej albo niewystarczająca liczba odpowiednio wykwalifikowanych pracowników.

Jeśli chodzi o inwestycje, planowane do wprowadzenia maszyny zaczną działać już w tym roku, kolejne powinny wejść do użytku najpóźniej na przełomie 2020 i 2021 roku, a więc jeszcze przed zakończeniem programu realizowanego przez ARP. Nie ukrywam, że z naszego punktu widzenia najkorzystniejsze jest szybkie wdrażanie nowych urządzeń, bo dzięki temu możemy zwiększać produkcję i jej wydajność. Natomiast w drugim wspomnianym przeze mnie obszarze, czyli w zakresie przygotowania kadr, również podejmujemy szereg działań. Przykładem jest otwarcie na terenie fabryki centrum szkoleń w lipcu ubiegłego roku.

Zaznaczam, że w naszej strategii od początku braliśmy pod uwagę konieczność szkolenia i podnoszenia kompetencji zarówno załogi, jak i osób przyjmowanych z rynku pracy. W pewien sposób musimy zapewniać przygotowanie podstawowych umiejętności, takich jak rysunek techniczny, również z uwagi na niedostateczny potencjał szkolnictwa zawodowego i techników. Produkcja, jaką realizuje Cegielski bardzo często sprowadza się do wytwarzania konstrukcji prototypowych. Każdy produkt jest inny. Wymaga to od naszych pracowników najwyższych kwalifikacji. 

A w jaki sposób w strategię Cegielskiego wpisuje się odtworzenie produkcji specjalnej? Przed laty spółka dostarczała między innymi broń strzelecką, artyleryjską. Dziś mówi się przede wszystkim o programie Wilk, czołgu nowej generacji, a także o innych pojazdach. Są to bardzo skomplikowane konstrukcje i de facto kierowana przez Pana firma musi zbudować odpowiednie kompetencje od zera. Czy zatem spółka ma dzisiaj możliwości, zasoby kadrowe i moce produkcyjne, potrzebne do uruchomienia tak dużych i złożonych projektów?

Realizowany plan inwestycyjny uwzględnia rozbudowę parku maszynowego z myślą o produkcji specjalnej. Jeśli chodzi o pracowników, zamierzamy zatrudnić w tym roku kolejne sto osób, dysponujemy już odpowiednią bazą do szkoleń. Jesteśmy przygotowani do wdrażania projektów wojskowych. Powiem więcej: wpisują się one idealnie w plan naszego rozwoju. 

Obecnie jesteśmy zaangażowani w kilku obszarach związanych z produkcją specjalną, zgłosiliśmy się do wybranych postępowań związanych z zakupami sprzętu wojskowego. Pierwszym są mosty Daglezja. W przypadku obu mostów (towarzyszącego oraz pontonowego) HCP zostało zakwalifikowane do drugiego etapu postępowania przetargowego. Przygotowujemy się również do realizacji czołgu nowej generacji. W skład programu K2PL w HCP na wspólnej platformie bazowej proponujemy również Siłom Zbrojnym RP rakietowy, samobieżny niszczyciel czołgów. Oba programy znajdują się w tej chwili na etapie niejawnego dialogu technicznego, realizowanego przez Inspektorat Uzbrojenia Resortu Obrony Narodowej.

Trzeba też pamiętać, że rozpoczęcie realizacji programów wojskowych nie nastąpi z dnia na dzień. Po wskazaniu przez MON HCP jako wykonawcy w konkretnym projekcie będziemy mogli odpowiednio zmodyfikować nasze plany inwestycyjne, aby wykonać zamówienia resortu obrony zgodnie z wymaganiami. 

A jak widzą Państwo miejsce Cegielskiego w polskim sektorze zbrojeniowym? W jakim stopniu planowana jest współpraca z innymi przedsiębiorstwami, zarówno z tymi z PGZ, jak i z firmami prywatnymi? 

Przeprowadziliśmy analizę rynku zbrojeniowego w Polsce. Wynika z niej, że nasze kompetencje są komplementarne dla już funkcjonujących przedsiębiorstw, albo wręcz unikalne spośród spółek realizujących produkcję zbrojeniową. Staramy się nie stanowić konkurencji dla partnerów z krajowego sektora obronnego czy PGZ. Pozostajemy z nimi w ciągłym kontakcie po to, aby przedstawić naszą ofertę, pokazać że chcemy uzupełniać kompetencje, a nie rywalizować. 

W każdym z programów, w których uczestniczymy chcemy ściśle współpracować z innymi partnerami, jednocześnie wykorzystując nasz potencjał czyli przede wszystkim zdolności wytwórcze. Przykładem jest program czołgu nowej generacji Wilk. Opracowaliśmy już koncepcję łańcucha dostaw, rozkładając projekt czołgu K2PL „na części pierwsze”. Większość z nich może zostać dostarczonych przez polskie przedsiębiorstwa, zarówno państwowe jak i prywatne. Może to odbyć się zarówno poprzez polonizację, transfer technologii z Korei, a w niektórych obszarach również bezpośrednie zastosowanie polskich komponentów.

Wrócę na moment do inwestycji prowadzonych w Cegielskim. Dziś spółka sprzedaje części do maszyn i urządzeń, komponenty silników okrętowych czy produkuje dźwigi stoczniowe. Mówił Pan o inwestycjach w sprzęt do obróbki metalu. Czy zatem programy obronne – przynajmniej w części – będą mogły być realizowane za pomocą posiadanych przez Cegielskiego maszyn i oprzyrządowania? W projekcie czołgu niezbędne będzie wdrożenie szeregu nowych technologii, związanych zarówno z konstrukcją samego pojazdu, jak i z jego komponentami.  

Maszyny, które istnieją w przedsiębiorstwie lub są właśnie kupowane dają pewną elastyczność, jeżeli chodzi o wybór obszarów na rynku. W ciągu dwóch ostatnich lat znaleźliśmy niszę rynkową, wyspecjalizowaliśmy się w budowie dźwigów stoczniowych, zwłaszcza kontenerowych. W zasadzie większość klientów, kupujących podobny sprzęt na świecie, zamawia go w Cegielskim. 

Nasze maszyny są jednak tak uniwersalne, że bardzo łatwo zmienić profil produkcji. Poszczególne projekty w sektorze zbrojeniowym, w których bierzemy udział, wpisują się w nasze zdolności wytwórcze w zakresie mechaniki, konstrukcji i wytwarzania maszyn ze stali, natomiast w przypadku pozostałych podzespołów chcemy zwracać się do partnerów, przede wszystkim krajowych, zarówno państwowych jak i prywatnych.

A co z pozostałymi programami? Mam na myśli przede wszystkim sprzęt dla Wojsk Inżynieryjnych. MON informował o zgłoszeniach HCP do programów mostów Daglezja-K i Daglezja-P.

Jeśli chodzi o mosty, to w ramach projektu Daglezja-K możemy szeroko wykorzystać nasze zdolności produkcyjne. Przypomnę, że jest to most towarzyszący na podwoziu samochodu ciężarowego. Cegielski może się zaangażować przede wszystkim w dwa elementy programu. Po pierwsze, budowę samego przęsła, to konstrukcja stalowa. Specyfika naszej produkcji oraz doświadczenie pozwalają na  szybkie i bezproblemowe wykonanie tego typu konstrukcji.

Po drugie, w specyfikacji wymaga się wdrożenia pewnych modyfikacji w stosunku do istniejących egzemplarzy, tutaj możemy zaangażować nasz dział badawczo-rozwojowy. Konstrukcje cywilne, jakie wykonujemy są dość podobne, na przykład wspomniane dźwigi i również tam wielokrotnie, z powodzeniem wprowadzaliśmy zmiany do dokumentacji, również przekazanej nam przez partnerów zagranicznych.

Równolegle trwa postępowanie przetargowe na parki pontonowe (Daglezja-P). Projekt ten idealnie koresponduje z naszymi zdolnościami technologicznymi i produkcyjnymi. Jesteśmy liderem konsorcjum, a bazujemy na bardzo dobrej filozofii mostu SRB z firmy CEFA-Francja. Pragnę podkreślić, iż większość prac będzie wykonana w Polsce. Liczymy także zaangażowanie firmy Jelcz z grupy PGZ w zakresie dostawy nosicieli - pojazdów ciężarowych. W skład konsorcjum wchodzi także firma WB Electronics. Jej doświadczenie w dostawach sprzętu wojskowego oraz posiadane wyroby w zakresie łączności są znaczącym wzmocnieniem naszego zespołu.

HCP jest przygotowany na tak szeroko zakrojony projekt? 

Jesteśmy przygotowani do realizacji nawet kilku programów wojskowych, zarówno jeśli chodzi o produkcję, jak i wsparcie w całym cyklu życia. Dodam, że mamy pewien zapas infrastruktury. Cegielski, oprócz pomieszczeń które są zagospodarowane do produkcji czy badań, dysponuje halami produkcyjnymi i zapleczem biurowym. 

Część prac związanych z programami wojskowymi, choćby właśnie remonty i szkolenia, można by prowadzić z wykorzystaniem tej infrastruktury. Mamy zapas zdolności również na obecnych działach produkcyjnych, związany na przykład z możliwością odpowiedniej organizacji zmian produkcyjnych. Na razie więc, choć spółka rozwija się dynamicznie nie wykorzystujemy posiadanego potencjału w pełni. Produkcja specjalna jest okazją, by to zmienić, wykorzystując wszystkie zasoby firmy.

Czołg nowej generacji jest chyba największym i najbardziej skomplikowanym projektem wojskowym w najbliższych latach, który może być realizowany w Cegielskim. Spółka poinformowała w ubiegłym roku, że zamierza oferować zmodernizowany wóz K-2PL, we współpracy z Hyundai Rotem. To nowoczesna, ale jednocześnie istniejąca konstrukcja. Dlaczego zdecydowano się na współpracę z Koreańczykami, oparcie na już produkowanej platformie, a nie na udział w opracowaniu całkiem nowego rozwiązania? 

Nasza oferta stanowi odpowiedź na zapotrzebowanie Ministerstwa Obrony Narodowej. Podkreślam, że MON – według posiadanych przez nas informacji – bierze pod uwagę wprowadzenie nowych czołgów po 2020 roku, jak i zrobotyzowanej platformy gąsienicowej całkowicie nowej generacji, co jednak może mieć miejsce dopiero po roku 2030. Wysiłki podejmowane na przykład przez Francję i Niemcy, w ramach projektu koncepcyjnego MGCS, wpisują się jedynie w ten drugi program. 

Dziś Siły Zbrojne RP są wyposażone w kilka typów czołgów, ale wszystkie te pojazdy są konstrukcjami pochodzącymi z czasów Zimnej Wojny, nawet jeżeli zostały mniej lub bardziej zmodernizowane. Dotyczy to zarówno T-72M1, jak i PT-91 Twardy, ale też Leopardów 2 wszystkich wersji.

Sztab Generalny zidentyfikował potrzebę wprowadzenia do Wojska Polskiego nowego czołgu, jeszcze zanim będziemy mówili o perspektywicznych, zrobotyzowanych platformach. Nowe wozy powinny trafić do Wojska Polskiego już w przyszłej dekadzie, tak aby płynnie przejść na przyszłościowe platformy za następne kilkanaście lat. Oceniając potrzeby mogę powiedzieć, że nowe czołgi powinny stanowić wyposażenie jednej, przeliczeniowej dywizji Wojsk Lądowych. Podkreślam, że nie sprzeciwiam się modernizacji istniejących wozów, ale te znajdują się już przecież w zdecydowanej większości na wyposażeniu określonych jednostek, a liczebność Sił Zbrojnych ma być sukcesywnie zwiększana.

Czy czołgi podstawowe nadal będą odgrywać kluczową rolę na polu walki? Wielu ekspertów uważa, że coraz ważniejszą rolę będą odgrywać lżejsze pojazdy. Pana zdaniem potrzebne są ciężkie, gąsienicowe platformy? 

Zdecydowanie tak, zwłaszcza w naszym środowisku operacyjnym, w Europie Środkowo-Wschodniej. Jeszcze 10, 15 lat temu mówiło się wiele o możliwym zmierzchu czołgu podstawowego i oparciu się wyłącznie lub głównie na jednostkach lekkich. Teraz jednak wraca się do czołgów w zasadzie w większości, jeśli nie we wszystkich europejskich państwach NATO. I nie tylko europejskich, bo także amerykańska armia modernizuje i zwiększa swój potencjał pancerny.

Doświadczenia z ostatnich konfliktów wskazują jednoznacznie, że ciężka, opancerzona platforma gąsienicowa odgrywa nadal bardzo ważną rolę na polu walki. Bierzemy pod uwagę, że w przyszłości coraz więcej zadań będą przejmować zrobotyzowane platformy, ale one w zdecydowanej większości są jeszcze na etapie rozwoju. Nawet gdy wejdą do służby, przez pewien czas będą współdziałać z konwencjonalnymi czołgami.

Program K2PL zakłada szeroką polonizację czołgu i dostosowanie go do wymogów polskiego MON. Czy jednak nie jest to sprzeczne z potrzebą dostawy gotowych platform już po 2020 roku, tak aby znalazły się one w linii w odpowiednim czasie, zgodnie z potrzebami Sił Zbrojnych RP?

Musimy pamiętać, że szczegóły naszej oferty będą zależne od decyzji podjętych przez Ministerstwo Obrony Narodowej, czy nawet na szczeblu rządowym. Naszym zadaniem, jako zespołu K2PL Wilk jest przygotowanie optymalnych „ścieżek” realizacji przedsięwzięcia. Nie ukrywam, że w zależności od ostatecznych wymogów i harmonogramu realizacji programu czołgu, konfiguracja naszej oferty może się różnić, jednak w każdym wypadku zakładamy szeroki transfer technologii.

Najbardziej czasochłonnym elementem może być integracja polskich komponentów. Specyfika konstrukcji powoduje, że może to trwać dłużej, niż przeniesienie produkcji pewnych elementów do Polski. Przewidujemy, że wprowadzenie pierwszego batalionu głęboko spolonizowanych czołgów mogłoby trwać około 4-5 lat od podjęcia stosownej decyzji.

Na razie jednak trwają analizy i dialogi techniczne. Jesteśmy bardzo elastyczni wobec wymagań MON, i gotowi na różne warianty. Podobną elastyczność wykazuje również partner koreański. 

Czołg K-2 to dość specyficzna konstrukcja, dostosowana do lokalnych warunków. Jest nieco lżejszy, niż najnowsze wersje innych wozów konstrukcji zachodniej. W jaki sposób wpływa to na jego podatność modernizacyjną, i możliwość zastosowania bojowego w polskich warunkach? 

Tak jak Pan zauważył, jest to nieco lżejszy czołg, waży około 55 ton. Uważam, że ta konstrukcja jest dużo bliższa Wojsk Polskiemu, niż na przykład Abrams czy nawet Leopard 2. Siły Zbrojne RP zawsze wykorzystywały pojazdy nie przekraczające 60 ton, Czołgi rodziny T-72, o masie nieco ponad 40 ton, nadal stanowią one większość. Druga kwestia, to trzyosobowa załoga, to pozwala na znaczne obniżenie kosztu cyklu życia, wydatki osobowe są niższe o jedną czwartą. Nie ukrywam też, że czołg ma nieco bardziej zwartą konstrukcję niż inne wozy używane w wiodących armiach NATO, ale z drugiej strony warunki pracy załóg są i tak dużo bardziej komfortowe, niż w wypadku Twardych czy T-72. 

Projekt K-2 jest wynikiem analiz różnych typów czołgów i łączy ich korzystne cechy. Koreańczycy znali bowiem nie tylko amerykańskie czołgi Abrams, ale też rosyjskie T-80U, co najmniej jeden batalion został pozyskany w ramach rekompensaty za rosyjskie długi.

Jesteśmy też przygotowani do tego, by zwiększyć masę czołgu, poprzez wzmocnienie ochrony pasywnej, pancerza. Konfiguracja czołgu będzie jednak zależeć od dobranych priorytetów. Czołg, który będzie tylko nieco lżejszy, będzie zdecydowanie bardziej mobilny. Przypomnę, że K-2 ma silnik o mocy 1500 KM, takie jednostki często napędzają wozy o masie ponad 60 ton. 

Dlaczego zdecydowano się na takie połączenie?

Koreańczycy zdecydowali się na stworzenie czołgu o bardzo wysokiej mobilności i sile ognia. K-2 dysponuje też hydropneumatycznym zawieszeniem. To w połączeniu z bardzo nowoczesnym systemem kierowania ogniem, armatą z lufą 55 kalibrów i wreszcie szybkim automatem ładującym daje duży potencjał.

Czołg może przemieszczać się bardzo szybko na polu walki i skutecznie razić przeciwnika, pozostając chronionym przez silny pancerz pasywny, a stopień ochrony jest dodatkowo wzmocniony zastosowaniem systemów aktywnych – soft-kill i w przyszłości hard-kill. Jeżeli jednak MON będzie chciał wzmocnienia ochrony pancernej, jesteśmy na to gotowi.

K2 to nowa konstrukcja o otwartej architekturze, podatna na modernizację. Koreańczycy będą go dalej rozwijać, zapewne również w kierunku integracji z systemami bezzałogowymi. K2PL zapewni więc płynne przejście w kierunku platformy nowej generacji, wdrażanej po 2030 roku, i opartej na tej samej bazie.

Czy transfer technologii w ramach programu K2PL obejmuje też kluczowe elementy technologii, takie jak pancerz warstwowy, system ochrony aktywnej, system kierowania ogniem, nowoczesna amunicja?

Na chwilę obecną partner koreański nie złożył żadnych zastrzeżeń co do elementów czołgu, które miałyby zostać wyłączone z transferu technologii. Pewne elementy będą jednak wymagały udzielenia zgód na szczeblu międzyrządowym.

Dodam, że czołg K2PL może być nawet bardziej zaawansowany, niż wozy używane w armii Republiki Korei. Przykładowo, Seul po ocenie zagrożeń i stosunku koszt-efekt zdecydował, że aktywne systemy ochrony pojazdu będą montowane na czołgach dopiero od trzeciej serii. Z kolei w Polsce, w naszej ocenie, system aktywny powinien być wdrożony od pierwszego czołgu, to też korzystniejsze, jeśli chodzi o dalsze modyfikacje.

Jesteśmy więc gotowi na realizację dużego i ambitnego programu pancernego, wraz z szerokim programem współpracy przemysłowej. K2PL to szansa nie tylko dla Wojska Polskiego, ale dla całej polskiej zbrojeniówki, gdyż komponenty czołgu, często bardzo zaawansowane, mają być wytwarzane przez polskie przedsiębiorstwa. To daje możliwość wprowadzenia nowych technologii, ale też wejścia na nowe rynki, w tym eksportowe.

 

 

 

 

Zwycięstwo Tomasza Piątka? Jest śledztwo prokuratury wojskowej. Czy Macierewicz stanie przed sądem?

WYBORCZA.PL, red, 24 kwietnia 2019, 19:34

 

Tomasz Piątek, autor wielu artykułów i dwóch książek o Macierewiczu, dostał zawiadomienie o wszczęciu śledztwa przez Wydział do spraw Wojskowych Prokuratury Okręgowej w Warszawie w sprawie przekroczenia uprawnień w czerwcu 2017 r. przez funkcjonariusza publicznego, ministra obrony narodowej. Co to oznacza dla Antoniego Macierewicza?

 

Roman Imielski: Czy Antoni Macierewicz zostanie skazany? 

Tomasz Piątek: Grozi mu do 10 lat więzienia.

Pytam nieprzypadkowo, napisałeś dwie książki: "Macierewicz i jego tajemnice" oraz "Macierewicz. Jak to się stało". A tutaj mam pismo, które zdobyliśmy z wydziału ds. wojskowych Prokuratury Okręgowej w Warszawie, i tu jest napisane, że "w wydziale ds. wojskowych Prokuratury Okręgowej w Warszawie, w dn. 4 kwietnia 2019 r. wszczęto śledztwo w sprawie przekroczenia uprawnień w czerwcu 2017 r. przez funkcjonariusza publicznego, Ministra Obrony Narodowej". O kogo chodzi? 

Chodzi o Antoniego Macierewicza, który wtedy był ministrem obrony narodowej. Chodzi o to, że Macierewicz doniósł na mnie do prokuratury wojskowej po tym, jak opublikowałem pierwszą książkę o jego powiązaniach z Kremlem. Nie zarzucił mi zniesławienia, zarzucił przestępstwo terrorystyczne polegające na stosowaniu przemocy i gróźb wobec urzędnika państwowego. To zarzut kompletnie wyssany z palca, bo nigdy nie miałem okazji, żeby mu grozić. 

Oraz stosować przemocy wobec funkcjonariusza publicznego.

Dokładnie tak. Nigdy nie miałem okazji do zastosowania żadnej przemocy wobec Antoniego Macierewicza. To jest brednia. Kiedy Macierewicz stracił stanowisko po opublikowaniu mojej książki, po licznych innych publikacjach na temat jego powiązań i działań, złożyłem zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. O tym, że Macierewicz złożył fałszywe zawiadomienie o przestępstwie, nadużywając swojego stanowiska jako ministra obrony narodowej. Za to grozi do 10 lat więzienia. To jest art. 231 Kodeksu karnego, paragraf 2. 

Ale tamten bój był przegrany. Prokuratura dosyć szybko podjęła decyzję, że nie będzie żadnego śledztwa. 

Tak, odmówiła wszczęcia śledztwa, ale ja złożyłem na to zażalenie do sądu. Sąd nakazał prokuraturze wznowić postępowanie sprawdzające. Prokuratura to postępowanie zaczęła i tu niespodzianka. Spodziewaliśmy się wszyscy, że prokuratura podlegająca rządowi, który podlega partii PiS, a jej wiceprzewodniczącym jest Macierewicz, to postępowanie sprawdzające umorzy, że nic z tego nie wyniknie. Spodziewaliśmy się, że prokuratura będzie chronić Macierewicza, a tymczasem prokuratura wojskowa - dodajmy, z własnej inicjatywy - od postępowania sprawdzającego, które jest takim pierwszym, bardzo łagodnym etapem, postanowiła przejść na etap drugi i wszczęła śledztwo przeciwko Antoniemu Macierewiczowi. On w tej chwili ma status faktycznie podejrzanego. 

Aczkolwiek żadne zarzuty nie zostały mu jeszcze przedstawione. 

Nie, ale jest faktycznie podejrzanym, czy osobą podejrzaną, jak to się mówi w języku prawnym. To śledztwo toczy się faktycznie przeciwko niemu i ja z kolei mam status osoby pokrzywdzonej, tzn. mogę np. uczestniczyć w przesłuchaniu podejrzanego, mógłbym zadawać pytania Antoniemu Macierewiczowi. I on byłby zobowiązany na te pytania odpowiedzieć. To jest coś, na co od dawna czekałem, bo do tej pory, kiedy wysyłałem do Macierewicza pytania, to dostawałem wykręty albo brak odpowiedzi. 

W dużym skrócie, pierwsza książka "Macierewicz i jego tajemnice" mówiła o dziwnych powiązaniach, być może nie samego Macierewicza, ale ludzi, z którymi on blisko współpracował, z Rosjanami. Druga książka "Macierewicz. Jak to się stało" mówi o tym, że Antoni Macierewicz był w dość dziwny sposób traktowany przez PRL-owskie służby specjalne. 

Przede wszystkim przez tzw. Biuro Studiów SB, to była elitarna jednostka komunistycznej służby bezpieczeństwa, która ściśle współpracowała ze służbami  kremlowskimi. Chroniła Macierewicza i dlatego uniknął prześladowań i represji, kiedy oddalił się z ośrodka internowania. Był pod tym parasolem ochronnym w latach 80., to na pewno wiemy, a być może już pod koniec lat 70. Wiele na to wskazuje. To, co zrobił Macierewicz, próbując powstrzymać moje śledztwo, zahamować je i skompromitować mnie i moją książkę, to że posunął się aż do takiego działania, które może zostać uznane za przestępstwo, świadczy o tym, że bardzo się obawiał tego, co robię. 

Trzeba podkreślić jedną rzecz. Po ukazaniu się twojej pierwszej książki taki Michał Dworczyk, dzisiejszy szef kancelarii premiera, mówił, że to jest stek bzdur, wyssanych z palca. Do dzisiaj do sądu nie trafił żaden pozew, który miałby potwierdzać, że to stek bzdur. 

Antoni Macierewicz nie skierował żadnego pozwu cywilnego. Zostałem pozwany przez osoby powiązane z rosyjską mafią, o której w tej książce pisałem, bo ujawniłem ich powiązania. Te procesy też w tej chwili trwają i pojawia się coraz więcej dowodów świadczących o tych powiązaniach. Pośrednio też o powiązaniach samego Antoniego Macierewicza. Mam nadzieję, że procesy zostaną szybko rozstrzygnięte. Inni dziennikarze, nie tylko w "Wyborczej", ale np. Grzegorz Rzeczkowski w "Polityce", znajdują kolejne dowody, więc ta sprawa jeszcze będzie do nas wracać. 

Jesteś pokrzywdzony w tym śledztwie, które zostało wszczęte przez Wydział do spraw Wojskowych Prokuratury Okręgowej w Warszawie, będziesz miał okazję jako pokrzywdzony uczestniczyć w przesłuchaniach; sam mówiłeś, że czekasz na tę chwilę, bo Antoni Macierewicz nie odpowiadał na żadne pytania wysyłane w trakcie prac nad twoją książką, i pierwszą, i drugą...

Albo były to odpowiedzi wykrętne.

O co go zapytasz?

Przede wszystkim będę chciał go skonfrontować z informacjami, które uzyskałem od innych osób, z którymi Macierewicz się kontaktował. Chodzi przede wszystkim o bardzo intrygującą sprawę Konrada Rękasa. Rękas jest wiceprzewodniczącym otwarcie prorosyjskiej partii "Zmiana", której szef Mateusz Piskorski, jako podejrzany o szpiegostwo na rzecz Rosji i Chin, od kilku lat jest w areszcie. Rękas twierdzi, że od lat utrzymuje stosunki z Antonim Macierewiczem, który mianował go swoim pełnomocnikiem wyborczym. Macierewicz odpowiada na pytania w sprawie Konrada Rękasa wykrętnie. Twierdzi, że spotkał się z nim raz. To wszystko trzeba wyjaśnić. Trzeba też wyjaśnić powiązania Antoniego Macierewicza z byłym konfidentem SB, Robertem Luśnią, również powiązanym z sowieckimi służbami. Macierewicz twierdzi, że zerwał z nim stosunki po 2005 roku, kiedy Luśnia był już skompromitowany - ujawniono jego współpracę z SB. Tymczasem w Krajowym Rejestrze Sądowym czytamy, że Luśnia był we władzach partii Antoniego Macierewicza Ruch Katolicko-Narodowy aż do 2010 roku. Czyli Macierewicz w swojej partii tolerował byłego konfidenta SB jeszcze przez 5 lat. To jest ważne ze względu na rosyjskie powiązania Luśni i dlatego, że firma Macierewicza brała od Luśni pieniądze.

Ta historia na pewno się jeszcze nie skończy - przypominam: Wydział do spraw Wojskowych Prokuratury Okręgowej w Warszawie wszczął śledztwo w sprawie przekroczenia uprawnień przez ówczesnego ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza. Pokrzywdzony w tej sprawie jest Tomasz Piątek, przypomnijmy - autor dwóch książek: "Macierewicz i jego tajemnice" oraz "Macierewicz. Jak to się stało".

Zegar

Kalendarium

Kwiecień 2024
Pon Wt Śr Czw Pt Sb Nie
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 1 2 3 4 5

Imieniny